Historia Dywizjonu 303 z całą pewnością zasługuje na dobrą grę. I chyba sobie na nią jeszcze poczekamy.
Historia Dywizjonu 303 z całą pewnością zasługuje na dobrą grę. I chyba sobie na nią jeszcze poczekamy.
303 Squadron: Battle of Britain realizowane jest przez poznańskie studio Atomic Jelly, deweloperów bardzo ciekawego w swoich podstawowych założeniach Project Remedium. I tym razem ekipa wpadła na kilka fajnych pomysłów. Wczesny dostęp do 303 Squadron poza misjami inspirowanymi prawdziwymi wydarzeniami oferuje m.in. możliwość pogrzebania w silniku czy "otwarty" teren bazy lotniczej w Northolt, który możemy swobodnie "eksplorować". Zamysł był taki, byśmy między misjami w powietrzu mogli lekko odetchnąć od wojennej zawieruchy oddając się pogawędkom, zwiedzając mapę czy wykonując zadania poboczne. Niestety, jak to czasem bywa z fajnymi pomysłami, wykonanie nie musi już być tak atrakcyjne.
Na ten moment bowiem ciężko wskazać choć jeden element 303 Squadron: Battle of Britain, który zostałby wykonany dobrze. Atomic Jelly z grubsza odrobiło zadanie z historii i dostarcza nam misji inspirowanych prawdziwymi wydarzeniami czy zestaw autentycznych postaci, ale za to kompletnie kładzie narrację nie potrafiąc z tych wydarzeń wykrzesać choćby odrobiny grywalności. Kto jest kim, tego gracze dowiedzą się jedynie zbierając karty z postaciami lub wnioskując z kontekstów rozmowy, bo sama rozgrywka właściwie nie opowiada żadnej historii, przegania nas za to od punktu A do B, byśmy zaliczyli jedną lub dwie rozmowy z podstawionymi, przyklejonymi do podłogi NPC, zanim wsiądziemy do samolotu na kolejną misję.Sam pomysł z bazą jest bomba. Możliwość pochodzenia sobie po takim obiekcie i poszperania za ciekawostkami czy porozmawianie z pilotami to w teorii świetna opcja... gdyby tylko dialogi prezentowały słuchalny poziom. A tak niestety nie jest. Leży scenariusz i kwiczy wykonanie, bo głosy postaci brzmią po prostu źle, a intonacje poszczególnych kwestii są delikatnie rzecz ujmując nietrafione, ale to i tak nie gra roli, bo dialogi są po prostu denne i totalnie pozbawione życia. Mam wrażenie, że pomiędzy kwestiami Atomic Jelly próbuje przemycić charakter postaci czy nawiązuje do faktycznych wydarzeń, ale robi to kompletnie nieumiejętnie. Z kolei podczas misji, wypowiadane przez npców kwestie nie tylko brzmią słabo, ale dodatkowo kompletnie nie pasują do sytuacji, a co więcej wypowiadane są w polsko-angielskim miszmaszu. Podczas ostatniej "przelotki" przed napisaniem tekstu usłyszałem taki oto przypadkowy zbitek komunikatów jeden po drugim: jeszcze Polska nie zginęła, stay on him, na pochybel. Jedyne co naprawdę budzi podziw i szacunek to fakt, że Atomic Jelly nazywa rzeczy po imieniu nie bojąc się określeń takich jak naziści, szwaby, szkopy, niemiaszki czy adolfiaki. Kawał porządnej odtrutki na papkę serwowaną w zachodnich grach, ale czy tylko dlatego mielibyśmy grać w 303 Squadron?
Sporo pracy włożono w odwzorowanie realiów historycznych i mam wrażenie, że pod tym względem twórcy gry przyłożyli się ciut mocniej niż DICE w przypadku Battlefielda V (he,he) - wszystkie postaci w grze są autentyczne, podczas loadingów poznajemy faktyczny background wydarzeń, a i dyskutując między sobą czujemy, że postacie chcą nam coś powiedzieć i przekazać to, z jakim nastawieniem i w jakim miejscu znaleźli się nasi piloci. Dodatkowo każdy z nich otrzymał swoją kolekcjonerską kartę, dzięki której możemy przeczytać kilka słów "o sobie" czy zapoznać się z małą biografią. Niestety, nawet tekst pisany nie ustrzegł się błędów czy powtórzeń, natomiast z całą pewnością każdą z postaci można byłoby zaprezentować na wiele różnych sposobów poza sporą ścianą tekstu do przyswojenia.Po bazie możemy poruszać się rowerem, ale załóżmy, że tego elementu w grze jeszcze nie widziałem, bo właściwie musiałbym zacząć od zapytania twórców czy mieli być może kiedyś okazję pojeździć na tej dużej hulajnodze z dwoma kółkami i jakim wynikiem zakończyła się owa wyprawa. Na szczęście za długo jeździć nie musimy, bo pojechanie w innym kierunku niż do samolotu ze znaczkiem misji kończy się wyświetleniem napisu "teren niedostępny, lokacja zostanie udostępniona w najbliższej aktualizacji". Jednak może to i dobrze, bo właściwie to na mapie za wiele się nie dzieje. Jedna grupa żołnierzy cały dzień ćwiczy pajacyki, inni biegają koślawo jeden za drugim w sposób, a pozostałe NPC siedzą sobie lub stoją w głównym budynku i absolutnie nie nawiązują ze sobą żadnych interakcji, gapiąc się ciągle prosto przed siebie.
Podniebne pojedynki są jednak... nudne. Nie możemy wystartować samolotem ani nim lądować, pojawiamy się więc nagle na niebie i musimy zestrzelić wskazane cele. Walkom brakuje polotu, emocji i zwrotów akcji. Jedynym elementem na którym warto zawisić oko jest kill-cam, czyli zrealizowane w zwolnionym tempie ujęcie prezentujące, jak wystrzelony pocisk majestatycznie tnie powietrza i bezlitośnie zbliżając się do swojego celu rozpoczyna dzieło zniszczenia, przebijając się przez powierzchnię skrzydła i penetrując je aż do silnika, kończąc przygodę efektowną eksplozję. Całość przypomina trochę ujęcia z gry Sniper Elite, by nie powiedzieć, że realizacja jest wprost zapożyczona stamtąd. Niestety i tutaj deweloperzy nie stanęli na wysokości zadania. Ujęcia ze Snipera są zróżnicowane, soczyste i po prostu fajne. W 303 Squadron kula trafić może w jakiś trzy elementy, więc animacje szybko zaczynają się powtarzać. Co więcej, model zniszczeń jest bardzo słaby, natomiast największym zaskoczeniem jest to, że samolotu nie musimy naprawiać między misjami, co jest trochę dziwne biorąc pod uwagę zaimplementowany model grzebania w silniku, ale ten właściwie przydaje się tylko do zmiany ustawień. Trochę zaskakujące, prawda?
Podobne zaskoczenie czekało mnie, gdy odkryłem co dzieje się, gdy zgaśnie nam silnik. Otóż nic. Silnik przegrzewa się średnio raz na dwie minuty - ówczesne samoloty nie musiały być cudem techniki, ale mam nadzieję, że psuły się rzadziej niż pięć razy na misję. Do gry nie jest zaimplementowany model spadania lub zapomniano o grawitacji, bo pomimo braku ciągu... kompletnie nic się nie dzieje. Nie zaczynamy nagle spadać, a maszyna wcale nie pikuje w dół z narastającym wyciem od nabieranej nadmiernie prędkości. Wprost przeciwnie, wisimy w powietrzu i nie ma absolutnie żadnego problemu z wykonaniu beczki, wznoszeniem się czy zmianą kierunku lotu. Ot mały cud.Do wad gry z całą pewnością należy dołożyć jeszcze oprawę wizualną, która jest strasznie słaba. Modele drzew wróciły z lat 90-tych. Zabrały ze sobą modele postaci i tragiczną animację. Gdzieniegdzie straszą piksele, przedmioty przenikają przez siebie nawzajem, a cały ten festiwal piękna jeszcze potrafi się zaciać poniżej 30 fps-ów.
Biorąc to wszystko pod uwagę właściwie trudno mi w tym momencie polecić Wam wchodzenie w bliższą interakcję z 303 Squadron: Battle of Britain. Tak wiele elementów jest najzwyczajnie w świecie słabych, że realną datą debiutu jest chyba wrzesień, ale 2019. Niestety obawiam się, że faza wczesnego dostępu skończy się tuż po wakacjach, a 303 Squadron trafi do sprzedaży w wersji niewiele lepszej niż w tym momencie - czyli brzydkiej, źle działającej, z fatalnymi dialogami, otwartym, lecz niepotrzebnym światem i misjami pozbawionymi emocji oraz adrenaliny. W tym wszystkim nienajgorszy model sterowania samolotem nie jest nawet żadną zaletą, bo przecież na rynku jest już wiele innych "latałek" zarówno zręcznościowych, jak i symulacyjnych, ale za to ukończonych i znacznie bardziej rozbudowanych. Poza ciekawą tematyką nie ma żadnego powodu, by czekać na finalną premierę 303 Squadron: Battle of Britain i to chyba największa tragedia tej gry.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!