Valve liberalizuje swoją politykę, chcąc zedrzeć z siebie łatkę cenzora walczącego o poprawność. Sytuacja jednak pozostaje niejasna.
Valve liberalizuje swoją politykę, chcąc zedrzeć z siebie łatkę cenzora walczącego o poprawność. Sytuacja jednak pozostaje niejasna.
Okej, ustalmy fakty. Valve przez jakiś czas przyjmowało za swój złoty standard skomplikowaną, niezrozumiałą politykę obejmującą obyczajowość, wrażliwość, a częściowo również poglądy polityczne twórców. Nikt mi nie powie, że twórcom Hatred nie oberwało się za bycie nacjonalistami, co należy określić jako zupełnie haniebne (jakkolwiek sam za nacjonalizmem nie przepadam). Na marginesie mówiąc, ostatecznie interweniował sam Gabe Newell (przeprosił i przywrócił grę do dystrybucji), który zdaje się niczym Wieczny Imperator trzyma rękę na pulsie, żeby w kluczowych momentach wkraczać i zmieniać bieg wydarzeń, niby dramatyczne deus ex machina. W tym wszystkim wielu twórcom przeszkadzał przede wszystkim fakt, że granica “przyzwoitości” była zdecydowanie zbyt ruchoma. Steam potrafił przepuścić przez swoje sito daną produkcję, tylko po to, żeby przyczepić się np. do nadmiernej nagości, na kilka miesięcy, albo nawet parę lat później blokując dany tytuł. Wyobrażam sobie, że aby unikać kosztów Valve liczbę “cenzorów” ograniczał do minimum, sprawdzeń dokonując na wyrywki. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę ilość nowych produkcji pojawiających się na tej platformie.
Kiedy pisałem o tym, że powinniśmy się pożegnać na jakiś czas z wirtualnymi piersiami w grach wideo, nie spodziewałem się, że Valve aż tak ostro wychyli wskaźnik walności w drugą stronę. Z zabawy w internetowego policjanta/inkwizytora, w zupełnego luzaka, któremu marzy się niemalże libertariańska wolność na jego własnym podwórku. O ile więc pierwotnie martwiliśmy się o to, że Valve zacznie bawić się w cenzora, tak obecnie zastanowić się trzeba, gdzie będą granice nowo pojętej, rzekomo nieograniczonej swobody, jaką właściciele Steama pozostawiają twórcom.
Nowa zasada brzmi bowiem: “dozwolone jest wszystko, co nie jest zakazane”. Przy czym jako “zakazane” rozumie się wyłącznie zawartość której publikowanie stanowi przestępstwo czy wykroczenie (tak rozumiem angielskie słówko „illigal”, bo jakby inaczej). Domyślam się, że zasadniczo chodzi o dosyć uniwersalną definicję “zakazalności”, a więc między innymi pedofilię czy nawiązywanie do przestępstw czy ekstremizmów, w rodzaju gloryfikowania terroryzmu czy nawoływanie do ludobójstwa. Co do tego możemy chyba się zgodzić - nawet działalność artystyczna obłożona jest na świecie, również w bardzo liberalnych krajach, takich jak Stany Zjednoczone, pewnym ograniczeniom. Nie sądzę też, żeby znalazło się wielu obrońców wolności, którym marzyłoby się swoboda dla pedofila. Chociaż i ten temat można by ugryźć od strony pragmatycznej, bo być może taka forma wyładowania swoich żądz pozwoliłaby takiemu pedofilowi na ograniczenie swojej “aktywności” w prawdziwym życiu. Co samo w sobie jest wartością… tak czy nie, bo już sam się pogubiłem?
Idąc jednak dalej, można zacząć się zastanawiać co z pornografią? O ile zakładam, że taka „zwyczajna” typu ptaszek do gniazdka nikomu nie będzie przeszkadzała (już teraz, kiedy Valve poluzowało odrobinę pas cnoty), tak co z ostrzejszymi akcjami? Co jeżeli twórcy stworzą symulator BDSM, albo co lepsze/gorsze symulator gwałciciela? Zakażemy tego z uwagi na… promocję gwałtu? Jest przecież niezliczona liczba książek, a nawet filmów, które nie wahają się zaprezentować zwyrodnialstwa z punktu widzenia zwyrodnialca. Załóżmy jednak, że pójdziemy luźnym tropem – zezwólmy, tak długo jak gwałciciel jest prezentowany w negatywnym świetle (racjonalne założenie). Załóżmy teraz, że na Steama wchodzi Hardcore Rape Simulator (nazwa nie zastrzeżona), a twórcy opracowali przed wydaniem formułkę, wedle której wszystkie postaci w tej produkcji tylko udają, tak jak aktorzy porno udają w ostrzejszych scenach seksu. Co wtedy ja się pytam?
Niech będzie, że w dalszym ciągu tkwimy przy swoim. Pozostają jeszcze wszystkie pozostałe przestępstwa, których dopuszczają się ludzie sfrustrowani, wypełnieni goryczą, po prostu społecznie niebezpieczni. Pytanie więc co jest „nielegalne”. Mowa nienawiści? Takie pojęcia funkcjonują póki co powszechnie w rozmowach socjologów, w mniejszym stopniu w prawie karnym (globalnie). Łatwo jest poprzez kontekst rozmyć odpowiedzialność stricte karną, czego przykładem niech będzie funkcjonowanie skrajnie prawicowych/lewicowych partii, które nierzadko w ramach swojej ideologii przemycają, w sposób zawoalowany oczywiście, elementy zwykłego hejtu (delikatnie powiedziane) w jedną, bądź w drugą stronę. Czy Valve będzie zatrudniać teraz sztab prawników, który zbada co jest w danym kraju dopuszczalne? Jeżeli za punkt odniesienia przyjmą stan prawny w USA, to może być to dla nas szokiem – za oceanem przecież jawnie, korzystając z konstytucyjnej ochrony słowa, działają partie neofaszystowskie. Nie przeszłoby to w Polsce i w większości Europy, co zresztą jest kwestią wtórną, bo jak mówiłem wcześniej – łatwo jest rozmyć własną odpowiedzialność, zmieniając parę słówek tu i tam, pozostawiając resztę do dopowiedzenia odbiorcy.
Nie jestem stuprocentowo pewien czy Valve dobrze robi, odsuwając się zupełnie od roli cenzora. Przesunąć granicę to co innego, niż twierdzić, że się ją likwiduje. Kina nie puszczają wszystkiego co leci. Księgarnie nie czują się moralnie zobligowane do wystawiania politycznego manifestu Brevika czy broszur Państwa Islamskiego tuż obok Newsweeka czy Polityki. Sądzę więc, że przesadzona deklaracja ze strony twórców Steama była… no właśnie – celową przesadą. Valve udało się uciąć coraz szerszą krytykę, jednocześnie pozostawiając sobie dosyć szeroką furtkę. Zasadniczo zrobili krok wstecz, a nie rewolucyjnie wywrócili do góry nogami zasady gry i stoją teraz w miejscu, w którym stać powinni. Naszym zadaniem jest pilnować, żeby specjalnie nie przemieszczali, bo po środku zazwyczaj stoi rozsądek. Dla dobra wszystkich powinniśmy zachować przede wszystkim umiar. Tym bardziej, że mówimy o kamieniu węgielnym współczesnego grania na PC.