Jeżeli szukacie średnio ekscytującego battle-royala z kiepską grafiką, koniecznie na PlayStation 4, to nie mogliście trafić lepiej!
Jeżeli szukacie średnio ekscytującego battle-royala z kiepską grafiką, koniecznie na PlayStation 4, to nie mogliście trafić lepiej!
Ledwie co, bo w lipcu 2018 roku, zdążyłem opisać H1Z1 jako wersję beta wypuszczoną świeżo na PlayStation 4, a Daybreak Game Company już zdążyło odtrąbić fanfary i wypuściło build opisany jako godny nazwania wersją „finalną”. Cudzysłowu użyłem rzecz jasna z uwagi na specyficzny tryb wydawniczy dla gier free-to-play. Wiadomym jest przecież, że produkcja ta będzie na przestrzeni najbliższych lat rozwijana, pod warunkiem drugiego odtrąbienia – sukcesu finansowego konsolowej wersji. Co najciekawsze, pomimo tego że jest to tytuł jakościowo mocno średni, producent z pewnością nie będzie narzekał na brak zainteresowania ze strony graczy. Paradoksalnie klasyczny moduł H1Z1, aktualnie funkcjonujący pod tytułem Just Survive, zostanie wyłączony w październiku tego roku. Najwidoczniej graczom lepiej walczy się z innymi graczami, niż z zombie.
Wracając jednak do meritum. H1Z1: Battle Royale to obecnie jeden z topowych tytułów z gatunku „arena przetrwania”. Klasycznie więc stówka śmiałków walczy ze sobą na skrawku lądu, wykrawanym z lasów, miasteczek, stacji benzynowych, lasów, wzgórz i łąk. Po całym terenie porozrzucane jest wyposażenie. Jest go całkiem sporo, bo podstawowe gnaty, małe plecaki czy bandaże znajdziemy na każdym kroku: w małym domku, supermarkecie czy przyczepie kempingowej. Po bardziej bajeranckie pukawki, mundur kamuflujący czy wypasione granaty musimy się pofatygować do stref zrzutu – skrzynki z topowym lootem w dosyć regularnych odstępach czasu pojawiają się na mapie (im dłuższa rozgrywka, tym lepsze znajdziemy w nich sprzęty). Oczywiście w te miejsca szybko będą ściągali okoliczni gracze – wraz z upływem czasu coraz trudniej jest przeżyć wyłącznie na „bazowym” wyposażeniu. System ten, bliźniaczy do tego znanego z Fortnite, zdecydowanie sprawia, że rozgrywka nabiera rumieńców.
Nienajgorszej oceniam coś co z braku laku nazwę „ciężarem” rozgrywki. Czuć jest wymagającą atmosferę, która wiąże się z próbą przetrwania turnieju dla stu osób, z którego zwycięsko może wyjść tylko jedna dusza. Z drugiej strony nie miałem wrażenie duszności, jakie wiążą się z rozgrywką w PUBG. Domyślić się też możecie, ze H1Z1 daleko jest od cukierkowego, mocno arcade’owego Fortnite. Tak jak już pisałem w beta-teście – ten tytuł jest wyważony pod gracza nieco starszego, którego drażni przesadnie szybkie tempo, a który woli pokombinować (a przy tym wyżej ceni sobie widok z trzeciej osoby od widoku zza oczu).
Ważne jest oczywiście, aby w czasie meczu posiadać na wyłączność cztery kółka. Znalezienie pojazdu nie jest wielkim problemem, ale tylko w przypadku, gdy odpowiednio wcześnie się za to zabierzemy – najlepiej na początku zabawy, gdy samochody, quady i półciężarówki znajdują się w miejscach oznaczonych na mapie. Z biegiem czasu będzie to trudniejsze, ale przede wszystkim bardziej palące. Jak pisałem w betateście H1Z1: Battle Royale pod względem wielkości mapy znajduje się gdzieś pomiędzy PUBG, a Fortnite. Bezpieczna strefa zmniejsza się szybciej, niż jesteśmy w stanie się przemieszczać na piechotę – jeżeli goni nas ściana gazu, to uratować się możemy wyłącznie pod warunkiem, że jesteśmy zmotoryzowani.
W tym miejscu trzeba podnieść spory zarzut. Nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego w grze nie da się potrącić przeciwnika autem. Pierwszych kilka razy sądziłem że to tylko bug – jak twórcy mogliby dopuścić do sytuacji w której w 2018 roku pojazd przenika przez postać, a ona sama pozostaje bez szwanku? Niestety, to jest rzeczywistość. Teraz już rozumiałem dlaczego spotkania dwóch zmotoryzowanych kończyły się na tym, że wysiadali obok siebie i ostrzeliwali się zza samochodów. Wielkie rozczarowanie, tym bardziej, że auta radzą sobie z zatrzymywaniem pocisków i można nimi taranować niektóre przeszkody takie jak płotki, znaki drogowe czy metalowe ogrodzenia.
Słówko o grafice. Bardzo mocno na nią narzekałem, kiedy grałem w wersję beta i zakładałem, że stan też raczej nie ulegnie zmianie. O dziwo, myliłem się. To jeden z tych niewielu przypadków, kiedy deweloperowi udało się poprawić dużo i to w krótkim czasie. Zniknęła wszędobylska mgła, poprawione zostały lekko efekty, mam nawet wrażenie że na wymazane mydłem tekstury nałożono jakieś nowe shadery, żeby wyglądały nieco przyjemniej dla oka. Rzecz jasna dalej nie jest to pretendent do nagrody dla najładniejszej gry roku, ale przynajmniej nie jest już pewniakiem do otrzymania nagrody dla najbrzydszej.
Chociaż cieszę się, że z wydaniem wyroku wstrzymałem się do wydania pełnej wersji H1Z1: Battle Royale, bo inne elementy składają się na końcową ocenę, nawet jeżeli ostatecznie moje wrażenie jest podobne do tego, które miałem po zabawie z betą. Zacząłem doceniać mocne strony tej produkcji, jakkolwiek również mocniej zaczęły mi wadzić jej bolączki, a pewne usprawnienia wdrożone w ostatnich tygodniach nie zmieniają postaci rzeczy. Tym samym podtrzymuję to o czym już pisałem – H1Z1: Battle Royale jest średniakiem. Średniakiem w którego zagrają miliony, ale wciąż średniakiem.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!