Mieliśmy okazję ponownie zasiąść za sterami międzygalaktycznych pojazdów podczas tegorocznych targów gamescom.
Mieliśmy okazję ponownie zasiąść za sterami międzygalaktycznych pojazdów podczas tegorocznych targów gamescom.
Disney próbował z Infinity, Warner Bros. z Lego Dimesions, a Activision ze Skylandersami. Wszystkie te pozycje odeszły lub powoli odchodzą do lamusa, a w świecie „growych zabawek” pozostały już tylko amiibo. To właśnie ten świat chce zawojować Ubisoft wciągając nas w kosmiczne Starlink: Battle of Atlas. Na zorganizowany w sierpniu pokazie miałam okazję zapoznać się z dwoma pierwszym rozdziałami gry.
Starlink: Battle for Atlas nie było dla mnie nowością, bo w grę miałam okazję zagrać już na pokazie Nintendo w czerwcu. Wtedy jednak oddano w nasze ręce nieco ograniczony build, podczas którego wykonywaliśmy jedną misję. Misja ta znalazła się również w gamescomowej wersji, z tą różnicą, że była dużo bardziej rozbudowana.
Podczas pierwszej godziny mieliśmy okazję przejść pierwszy rozdział gry na konsoli Nintendo Switch, natomiast drugą godzinę spędziliśmy eksplorując drugi etap na Xboksie One. Różnice pomiędzy tymi wersjami są niewielkie i skupiają się w zasadzie wyłącznie na oprawie graficznej. Wersja switchowa nie zachwyca oka tak bardzo, jak ta na XOne, jednak czapki z głów za to, że działa w 60 klatkach na sekundę, a wciąż można chwycić konsolę w łapę i skoczyć z nią na przejażdżkę tramwajem.
Pierwszy rozdział gry wprowadzał nas powoli w wątki fabularne i w sterowanie naszą maszyną. Podczas ogrywania w Nintendo nie byliśmy do końca zachwyceni sterowaniem, jednak nowy build był znacznie przyjemniejszy pod tym względem. Mogliśmy wybrać się w podróż po pierwszej planecie i wypróbować swoich sił w starciu z kosmicznymi przeciwnikami. Drugi rozdział zabrał nas w przestrzeń kosmiczną, gdzie mogliśmy ścierać się z innymi pilotami w międzygalaktycznych szarżach. Dodatkowo wybraliśmy się na zwiedzanie innych planet, gdzie zdobywaliśmy również zadania poboczne i zbieraliśmy liczne znajdźki.
Jeśli już przy zadaniach pobocznych jesteśmy. Sama główna ścieżka fabularna zapowiada się całkiem ciekawie, jednak nie można tego powiedzieć o dodatkowych misjach. Podczas godziny gry byłam w stanie znaleźć naprawdę wiele takich ścieżek, jednak stanowcza większość skupiała się na tej samej, niezwykle powtarzalnej mechanice – poleć, zabij, weź i przywieź. Można przyjąć na wyrost, że to początki gry i nasze umiejętności jako pilota wciąż powoli kiełkują i dopiero po jakimś czasie będziemy w stanie wykazać się za kierownicą międzygalaktycznych bryk, ale takie małpie klikanie w przyciski zdecydowanie nie zachęca to gracza do eksploracji planet.
Same planety jednak żyją pełnią życia. Są barwne i pełne mniej lub bardziej przyjaźnie do nas nastawionych kreatur. Planet jest w sumie kilka i żadna z nich nie jest malutką lokacją. Będziemy mieli zatem co zwiedzać, jednak przydałoby się w ten barwny świat wplątać nieco bardziej konstruktywnych zadań.
Starlink na Nintendo Switch to również gościnny występ Star Foxa. Ku naszemu zdziwieniu nie jest to jednak kwestia dodania kosmicznego lisa jako wyjątkowego pilota. Ubisoft wdrożył w to własną ścieżkę fabularną świetnie zgrywającą się z przedstawieniem produkcji, niezależnie od tego, czy faktycznie wybierzemy Foxa na naszego bohatera, czy jednak pokusimy się o inną postać. Sam statek lisa ma też własne działka, którymi może unicestwiać oponenta bez konieczności doczepiania dodatkowych broni - tego nie znajdziecie w żadnym innym statku.
A jeśli już przy „doczepkach” jesteśmy. Starlink: Battle for Atlas jest oparte na zabawkach i te zabawki dają naprawdę dużo frajdy! Wybieramy pilotów, statek, a następnie doczepiamy skrzydła, a na koniec działka. Możemy jednak pobawić się również w hybrydy i doczepiać skrzydła do skrzydeł, a nasz „Transformers” będzie pokazywał się później na ekranie. W teorii nie powinno mieć to żadnego wpływu na grę, bo liczą się jedynie działka doczepione na ostatniej parze skrzydeł, jednak w praktyce takie „doczepki” wpływają na zwrotność naszego pojazdu i jego ciężar. Jeśli przesadzimy, nasz statek będzie fizycznie nie do opanowania i ostatecznie nie poderwiemy się z poziomu gruntu. Miło jest również wymieniać bronie w trakcie, szukając optymalnego rozwiązania do spuszczenia łomotu wrogom.
Widać jednak, że Ubisoft stara się nam niejako wcisnąć dodatkowe pakiety statków. Można będzie przejść całą grę bez konieczności kupowania dodatków, jednak gra da nam zapewne do zrozumienia, że jednak powinniśmy po nie pospieszyć do sklepu. Można to zaobserwować chociażby wtedy, kiedy dostajemy łomot. Kiedy nasz statek zostaje zestrzelony, w normalnych przypadkach rozpoczynamy po prostu rozdział od samego początku. Nawet podczas przechodzenia drugiego rozdziału nie jest to proste zadanie. Można uniknąć jednak ciągłego wracania do punktu wyjścia przesiadając się na inny statek. Kiedy i ten zostanie zestrzelony... sięgamy po kolejny. Dodatkowe statki to również znacznie większy arsenał. Możemy w ten sposób łatwiej dobrać się do zadków przeciwnikom.
Starlink: Battle for Atlas zapowiada się na bardzo ciekawą grę. Ubi celuje w nasze dzieciaki i tych, którzy mają w sobie jeszcze coś z małolata. I we mnie to trafia, choć kątem oka można zobaczyć jeszcze kilka niedociągnięć. Jak będzie prezentowała się ta pozycja zobaczymy dopiero po premierze, która zapowiadana jest na połowę października.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!