My Brother Rabbit potrafi chwycić za serce, stanowi również ucztę dla oczu i uszu, ale czy jest to gra, na którą czekaliśmy?
My Brother Rabbit potrafi chwycić za serce, stanowi również ucztę dla oczu i uszu, ale czy jest to gra, na którą czekaliśmy?
Nie do końca. Artifex Mundi zapowiadało, że My Brother Rabbit będzie klasyczną przygodówką z interfejsem point and click, ale nie przedstawicielem gatunku HOPA, w którym oprócz typowych zagadek natury logicznej pojawiały się również plansze z ukrytymi obiektami. Te ostatnie grają w recenzowanej produkcji pierwsze skrzypce, dlatego też można zaryzykować stwierdzenie, że w My Brother Rabbit jest jeszcze więcej elementów HOPA niż w poprzednich grach przygodowych katowickiego studia.
Scenariusz gry My Brother Rabbit porusza naprawdę istotne tematy. Choć momentami może się wydawać, że przerywniki filmowe są zbędne, a całość obyłaby się bez fabuły, tak naprawdę warto się jej przyjrzeć nieco bliżej i dostrzec, co Artifex Mundi chciało przekazać graczom. A chciało przekazać bardzo wiele, pokazując miłość dwojga rodzeństwa, a także rodziców do swoich dzieci. Jedno z nich niestety zapadło na tajemniczą chorobę, więc zarówno mama, jak i tata, udali się do szpitala, by zorganizować leczenie. Wydarzenia te można zaobserwować na wspomnianych już ręcznie malowanych cut-scenach, które oglądamy pomiędzy kolejnymi rozdziałami opowieści. To, co dzieje się w trakcie samej rozgrywki, jest natomiast wytworem dziecięcej wyobraźni.
W związku z powyższym lwia część My Brother Rabbit toczy się w fikcyjnej krainie, gdzie nasz bohater, tytułowy królik, próbuje uratować swoją przyjaciółkę, kwiatuszkę. Od razu można wyczuć analogię do tego, co dzieje się w prawdziwym świecie. Cała kampania została podzielona na pięć rozdziałów ukazujących poszczególne etapy leczenia, co nie powinno umknąć uwadze osób śledzących wydarzenia prezentowane na ekranie. Zwłaszcza, że historia opowiedziana jest wprost, ale studio Artifex Mundi zdecydowało się na dość nietypowy sposób narracji. Podczas całych pięciu godzin, które potrzebne są na ukończenie produkcji, nie pada ani jedno słowo.
My Brother Rabbit, jak już wspomniałem, nie jest klasyczną przygodówką. Przed kilka chwil może robić wrażenie takowej, ale bardzo szybko okazuje się, że Artifex Mundi zdecydowało się przygotowanie czegoś, co bardzo przypomina gatunek HOPA. Po kliknięciu na jeden z obiektów otoczenia w prawym górnym rogu ekranu pojawia się jego ikona, dzięki czemu wiemy, jakich przedmiotów musimy szukać (a także w jakiej liczbie). Co ciekawe, przechodząc do innej lokacji rzeczona ikona może zostać wygaszona, co oznacza, że w tym miejscu nie znajdziemy interesujących nas rzeczy. Tego rodzaju łamigłówki, a raczej plansze z ukrytymi obiektami, stanowią clue programu. Czasem nie wystarczy jednak kliknąć w odpowiednim miejscu, ale trzeba również coś ze sobą połączyć, przesunąć czy też wykonać jakąkolwiek inną interakcję, by ostatecznie zdobyć upragniony przedmiot.
Na tym jednak nie koniec, bo w finale każdego z pięciu etapów w My Brother Rabbit mamy do czynienia z nieco inną zagadką, której założenia także opierają się na szukaniu obiektów. Nie chciałbym oczywiście nic więcej zdradzać, ale dodam, że choć poszczególne rozdziały oferują dokładnie ten sam przebieg zabawy, ciężko tutaj mówić o nudzie. Łamigłówki opierają się na identycznych założeniach, ale są na tyle różnorodne, że ciężko oderwać się od ekranu, o ile preferujemy tego rodzaju wyzwania. O, właśnie, skoro o wyzwaniach mowa, to My Brother Rabbit nie oferuje podpowiedzi w stylu tych znanych z gatunku HOPA (zapomnijcie o pomijaniu zagadek; gra nie wskaże wam również przedmiotu, którego szukacie), ale mimo to w przypadku niektórych etapów możemy zobaczyć wskazówkę po kliknięciu na znak zapytania widoczny na ekranie.
My Brother Rabbit jest po prostu przepiękne. Nie ma co się szczególnie rozpisywać w tym temacie, bo obraz, a właściwie kilka grafik wchodzących w skład poniższej galerii, wyrazi więcej niż tysiąc słów. Artifex Mundi po raz kolejny udowodniło, że zna się na tworzeniu klimatycznych, zapadających w pamięć światów. Niejednokrotnie złapiemy się na tym, że zamiast szukać przedmiotów będziemy po prostu podziwiać krajobrazy. Zobaczcie sami:
W parze z fenomenalną oprawą graficzną idzie niesamowity soundtrack. Za przygotowanie muzyki do My Brother Rabbit odpowiada rodzimy kompozytor, Arkadiusz Reikowski, który wcześniej pracował nad ścieżką dźwiękową do takich gier, jak Layers of Fear, Kholat czy Observer. Co ciekawe, podczas rozgrywki usłyszymy także głos Emi Evans, czyli wokalistki, której głos powinien być doskonale znany fanom trylogii Dark Souls (pamiętacie Nameless Song z napisów do pierwszej części?) oraz NieR: Automata.
Nie ukrywam, że po My Brother Rabbit spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Klasycznej przygodówki z inwentarzem, bardziej złożonymi i różnorodnymi łamigłówkami polegającymi na łączeniu przedmiotów, i tak dalej – słowem: klasyki. Mimo wszystko to, co otrzymałem, bardzo przypadło mi do gustu, ale nietrudno odnieść wrażenie, że Artifex Mundi nie do końca zerwało ze swoją tożsamością i nadal, nawet po premierze My Brother Rabbit, będzie postrzegane jako studio od gier typu HOPA. Bo takie produkcje właśnie tworzy, może w nieco innej konwencji, ale jednak. Tak czy siak – gorąco polecam, bo My Brother Rabbit to jedna z najlepszych, o ile nie najlepsza gra katowickiego studia.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!