Gdy podczas konferencji Ubisoftu na targach E3 2017 zapowiedziano Transference, stało się jasne, że jest to jedna z tych gier, których odbiór będzie tym lepszy, im mniej wiemy o niej przed jej pierwszym uruchomieniem. Konsekwentnie unikałem wszystkich materiałów promocyjnych, by nawet najdrobniejszy spoiler nie zakłócił finalnych doświadczeń. Z czystą kartą wkroczyłem do umysłu genialnego naukowca, by szybko przekonać się, że nie wszystko w nim jest takie, jak mi się na początku wydawało.
Na wstępie poznajemy sprawcę całego zamieszania — Raymonda Hayesa, który informuje nas o swoim niecodziennym, a nawet przełomowym odkryciu. Kochający mąż i ojciec postanowił uwiecznić szczęśliwe życie swojej rodziny, dokonując przeniesienia ich umysłów na grunt cyfrowy. O ile sam motyw wydaje się już dosyć mocno wyeksploatowany, to szybko przekonujemy się, że stojąca za odkryciem logika, sposób działania, a nawet samo postrzeganie otaczającego Raymonda świata daleko odbiega od szeroko pojętej normy.
Nie chciałbym tutaj zagłębiać się w szczegóły, bo siłą Transference jest prowadzona nietypowo narracja i poszczególne smaczki fabularne, ale powinniście wiedzieć, że owoc kolaboracji Ubisoftu ze SpectreVision to nie tylko opowieść o szalonym naukowcu. Tytuł porusza wiele tematów, o których nie usłyszymy w wyidealizowanym, podporządkowanym standardom mediów społecznościowych świecie — problemach małżeńskich, kompleksach, potrzebie akceptacji czy samorealizacji. O tym nikt nie mówi, przynajmniej otwarcie, ukrywając prawdziwe oblicze pod maską filtrów Instagrama i skrupulatnie wykadrowanych zdjęć. Dzięki Transference wkraczamy do wnętrza umysłów trójki członków rodziny — Raymonda, jego żony Katherine oraz ich syna Benjamina — obserwując rozgrywane w podobnym okresie wydarzenia z perspektywy każdego z bohaterów, towarzysząc w ich życiowych doświadczeniach.
Już na wstępie Raymond zaznacza, że nasza podróż jest całkowicie bezpieczna i faktycznie, w Transference nie sposób zginąć, ale na brak mocnych wrażeń z pewnością nie będziemy narzekać. Jak na thriller psychologiczny przystało, gra wzbudza niepokój, który w dużej mierze budowany jest na gruncie oprawy dźwiękowej, z drobnym udziałem psychodelicznych zakłóceń postrzegania wykreowanych na potrzeby gry lokacji. Podczas gdy staramy się połączyć wspomnienia w spójną całość i rozwiązać towarzyszące im zagadki środowiskowe dają się słyszeć urywane rozmowy członków rodziny, krzyki czy melodie, które z każdą minutą przybierają na sile, stając się ostatecznie nie do zniesienia. Efekt ten twórcy wyważyli jednak doskonale, łącząc go bezpośrednio z naszymi działaniami — im bliżej rozwiązania jesteśmy, tym doznania są silniejsze, by zniknąć całkowicie i powrócić w innym wydaniu przy kolejnej sekwencji.
Mechanika Transference została wyraźnie skrojona pod zabawę w VR, wraz z wszystkimi jej ograniczeniami, co możemy odczuć, decydując się na klasyczny model zabawy. Rozgrywka ogranicza się do przemierzania kolejnych pomieszczeń przeniesionego na grunt cyfrowy mieszkania Hayesów, w którym znajdziemy masę przedmiotów, z którymi możemy wejść w interakcję. Obok wskazówek, notatek czy przedmiotów codziennego użytku czasem uda nam się odnaleźć jedno z nagrań głosowych, czy wideo, których treść pomoże nam w zrozumieniu, całego procesu, któremu została poddana rodzina. Niestety materiały te są skrzętnie ukryte, co niektórych graczy może zmotywować do dokładniejszego sprawdzania dostępnych pomieszczeń, ale większość odbiorców bezlitośnie obedrze ze stojącymi za naszymi działaniami fabularnego tła. Apartament dostępny jest w dwóch wymiarach, pomiędzy którymi przełączamy się, rozwiązując przygotowane przez twórców łamigłówki.
Samo doświadczenie jest przy tym relatywnie krótkie — moja stosunkowo spokojna rozgrywka z dużym naciskiem na eksplorację i szwendanie się wszędzie tam, gdzie tylko się dało, zamknęła się w niespełna dwóch godzinach. Dodam jednak, że Transference przeszedłem na raz, za jednym zamachem, bez choćby drobnej przerwy, bo zwyczajnie nie mogłem się od tej gry oderwać. Z jednej strony mogłem bezczelnie zaglądać w prywatę osób, których problemy wcale nie wydawały się oderwane od rzeczywistości, z drugiej dociekliwość nie pozwalała mi odpuścić kolejnej zagadki, a przede wszystkim byłem ciekawy, jaki jest koniec tej historii. Ten jest stosunkowo szybki, nagły i nieoczekiwany, niczym Deus Ex Machina Eurypidesa zesłana tylko po to, by samo doświadczenie uciąć w punkcie, gdy w umyśle odbiorcy nadal pozostało więcej pytań niż odpowiedzi.
Transference to ciekawy mariaż gier wideo z obrazem kinowym i w tym aspekcie eksperyment uważam za udany. Wspólnymi wysiłkami studia Ubisoft Montreal i wytwórni SpectreVision udało się stworzyć intensywne, momentami psychodeliczne doświadczenie i nawet jeśli zaprezentowana w grze historia nie zostanie na długo w Waszej pamięci, to towarzyszące jej emocje utrzymają się nieco dłużej. Oczywiście mechanika rozgrywki mogłaby mieć więcej głębi, fabuła smaczków, zagadki elementów, a sama gra angażować na długie godziny, ale wtedy z pewnością twórcom nie udałoby się utrzymać towarzyszącego rozgrywce napięcia na satysfakcjonującym poziomie. Jeśli podczas zakupów kierujecie się stosunkiem ceny do długości rozgrywki, to lepiej poczekajcie na obniżkę, ale pozostałych zainteresowanych, a w szczególności posiadaczy gogli VR mogę z czystym sumieniem zachęcić.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!