Utwory o mrocznych machinacjach tajemniczych dyrygentów w wielkiej orkiestrze, która ma na celu sprawić, że pozbawieni świadomości prawdziwej natury rzeczy maluczcy będą tańczyć tak, jak się im zagra, to zawsze szansa na dobrą zabawę, a także okazja, by zagłębić się w meandry modelowej ludzkiej psychiki. Nie ma to jak z rozbawieniem podążać w ślad za sposobem funkcjonowania, który każe doszukiwać się ukrytych znaczeń, tajnych planów i układów oraz głębszego sensu tam, gdzie najprawdopodobniej wcale go nie ma. Ludzie z poczuciem pustki, zagubieni w świecie szalonego – i szalejącego – przypadku, bezsensownych zbrodni i dziwacznych sytuacji, chcą wszystko „racjonalnie” wytłumaczyć – ofiara sobie zasłużyła, bogacze i politycy uwikłani są w wielki spisek, a za wszystkim stoją Illuminati. Albo kojoty, bo czemu nie. Z drugiej strony, któż z nas może w pełni szczerze i świadomie stwierdzić, że nigdy tego nie robił? Że nigdy, choć przez chwilę, nie dopatrywał się ukrytego ładu? Że nie chciał „podążać za znakami”?
To właśnie uczynił Sam, bohater najnowszego filmu Davida Roberta Mitchella (znanego jako twórca horroru Coś za mną chodzi). W pewnym momencie martwa wiewiórka, morderca psów i urocza, słodko-infantylna Sarah przebili się przez barierę nudnej, jałowej rzeczywistości i na zawsze zmienili jego priorytety. Odtąd zatonął – albo jak to woli, wynurzył się na powierzchnię – i jego życiem zaczęły rządzić Tajemnice Silver Lake.
Sam (Andrew Garfield) to postać skrojona na miarę dzisiejszej percepcji młodego życiowego nieudacznika, po trosze geeka, może nawet nerda, po trosze lenia, którego problemem nie jest bynajmniej niska inteligencja, lecz życiowy bezwład. Temu (bagatela!) 33-letniemu „chłopcu” brak motywacji, by poświęcić swój czas na coś bardziej konstruktywnego niż granie w starocie wideo, obsesyjne podglądanie półnagiej sąsiadki, która pomimo upływu lat pozostała uosobieniem rewolucji hipisowskiej, i kompulsywne walenie konia nad starymi numerami Playboya czy zdjęciami dawnych gwiazd filmowych. No dobra, czasami uprawia bezduszny, mechaniczny seks z koleżanką (Riki Lindhome) – sprawiającą wrażenie smutnej i samotnej aktorką (sądząc po ciuszkach z kolejnych castingów, zapewne z branży porno). Bohater snuje się sennie przez pozbawioną celu egzystencję, odsuwając od siebie myśl, że za chwilę zostanie eksmitowany z powodu permanentnego zalegania z czynszem, i ukrywając przed matką fakt, że nie ma pracy. Już na tym etapie zaprezentowana sytuacja generuje mocne wrażenie surrealizmu, tym bardziej że wciąż wydzwaniająca matka nachalnie wpiera mu film ze swoją ulubioną aktorką, a większość ludzi, których spotyka (o ile nie wszyscy), w trybie upiornego automatu zadaje pytanie: Jak tam w pracy? Zupełnie jakby nie istniało nic innego, czym warto by się zajmować. Cóż, Sam w każdym razie woli czytać komiks/zin tworzony przez tajemniczego autora pt. Tajemnice Silver Lake.
Pewnego dnia protagonista zauważa nową sąsiadkę – Sarah (Riley Keough). To intrygująca dziewczyna wystylizowana na cukierkową la femme fatale rodem z lat 50., przypominająca głównie Marilyn Monroe, ale odrobinę również infantylną i psychotyczną Alice Wakefield z Zagubionej autostrady Lyncha. Zafascynowany Sam spędza z nią nader specyficzny wieczór, po czym umawiają się na kolejne spotkanie. Niestety, ślicznotka znika. Sam odkrywa też, że znikają sprzęty jej i współlokatorek, na ścianie zaś pojawia się tajemniczy znak. Stanowi to główny wyzwalacz działań podejmowanych odtąd przez bohatera utworu napisanego i wyreżyserowanego przez Davida Roberta Mitchella. Zabiera się on za śledztwo przybierające formę onirycznej wędrówki po coraz to bardziej dziwacznych miejscach, gdzie spotyka ekscentrycznych ludzi, których słowa i zachowania traktuje jak elementy układanki, ścieżkę, która doprowadzi go do odkrycia prawdziwego oblicza otaczającego świata. To, czego doświadcza, umacnia go w przekonaniu, że poszczególne składniki popkultury stanowią sekretny język, symbole i znaki zrozumiałe tylko dla wybrańców – „tych, którzy wiedzą więcej”.
Film Tajemnice Silver Lake (ang. Under the Silver Lake) zawiera wiele elementów i scen, które okażą się ucztą dla popkulturowych wyjadaczy (nawiązania do gier: pierwszy numer magazynu Nintendo Power; do historii muzyki: gitara Kurta Cobaina), jest też ciekawy po względem psychologicznym: jako metafora, a zarazem diagnoza kondycji współczesnego człowieka zalewanego kulturą konsumpcyjną, mnóstwem informacji, reklam, plotek i wszelkich dekoncentrujących czynników, z których każdy rywalizuje o uwagę. Człowieka, który gubi się w tym wszystkim, ale chce mieć poczucie celu i sensu, zrobić coś ważnego, wydobyć z szumu i zakłóceń „prawdę”, a przynajmniej coś naprawdę istotnego. Coś, co będzie miało egzystencjalny impakt, a nie tylko krzyczało „rozmnażaj się i konsumuj”, niczym w obrazie Oni żyją Carpentera, i wciskało kolejny łatwo psujący się produkt lub lichy wypełniacz dla życiowej pustki w postaci uwielbianego pseudoartysty, który tak naprawdę nie ma nic mądrego do powiedzenia, albo innego guru od siedmiu boleści. Taki człowiek ma poczucie, że coś poszło bardzo nie tak – parafrazując wypowiedź bohatera: Nie masz czasem wrażenia, że twoje życie miało wyglądać inaczej, że przeżywasz jakąś kiepską wersję tego, co było ci przeznaczone? A do tego paranoiczne doszukiwanie się mrocznych machinacji, które wyjaśnią tak wiele niezrozumiałych spraw i wszystko uporządkują...
Warto też zwrócić uwagę na złośliwe, autoironiczne podsumowanie zjawiska i samej idei popkultury, w opowieści Mitchella przedstawionej jako wąż zjadający własny ogon, potwór Frankensteina żywiący się odpadkami z własnego ciała. Popkultura nie jest tu ucieczką, a jednocześnie panaceum na problemy tego świata (jak w Player One Spielberga, którego recenzję można przeczytać tutaj), lecz częścią problemu – tym, co nas programuje, co pozwala nami manipulować (konsumuj, konsumuj...) dla zysków władców (lub regentów) tego świata.
Sam zatraca się w swoich poszukiwaniach, wszystkie wyjaśnienia i ślady, jakie znajduje, wiodą go na nowe piętra absurdu i szaleństwa, które z kolei okazują się tylko następnym informacyjnym przystankiem. Bohater Tajemnic Silver Lake postawiony wobec przeżyć z pogranicza jawy i snu, postaci na poły z legend, baśni i wielokrotnie modyfikowanych mitów, na poły z psychodelicznych majaków, odkrywając kolejne fragmenty łamigłówki i znajdując dowody na wielki spisek, ukazuje zarazem, że zatacza on błędne koło: spisek służy sam sobie, a nie domniemanym wyższym celom. Konspiracja wydaje się być dla samej konspiracji – niczym samonapędzający się bełkot wariata przekonanego o sekretach ukrytych na płytach muzyków, fingowaniu śmierci przez znane osobistości czy tajemniczych rytuałach hollywoodzkich aktorów...
Lecz z drugiej strony w produkcji Davida Roberta Mitchella nic nie jest znowu takie pewne. Może rzeczywistość jest zaprogramowana? Może po prostu wszystkim zawiadują mistyczne, niezrozumiałe siły pochodzące z zamierzchłej przeszłości, które dostosowały się do obecnych czasów, wykorzystując lub wręcz tworząc znaki, symbole i ikony popkultury? Sam natomiast, pomimo wszystkich swych peregrynacji i odkryć, zbliżył się tylko o krok do zewnętrznej ściany, dostrzegł jedynie wierzchołek góry lodowej? A może wszystko stanowi kaprys bogatych świrów, ich spisek zaś zaczął obrastać w dodatkowe warstwy, rozrastać się i komplikować niczym rak, tak że sami już nie ogarniają całości? A może wszystko dzieje się jedynie w głowie głównego bohatera? W Tajemnicach Silver Lake istnieje kilka momentów, które potencjalnie wskazują na każde z powyższych rozwiązań. W każdym razie Mitchell zawarł w swym filmie sporo fałszywych tropów, wątków, które z premedytacją prowadzą widza na manowce, lub po prostu nie zostały (jeszcze?) wyjaśnione. Część tajemnic nadal nimi pozostała. Otworzona została też furtka do kolejnych tajemnic. Jedyne, co jest pewne, to fakt, że kojoty wiedzą więcej... Świat należy do kojotów, a my go tylko wzięliśmy w dzierżawę, więc jeśli nie wiesz, dokąd się udać, podążaj za kojotami.
Jak najlepiej podsumować ten film? To orgiastyczne jam session braci Coen, Charliego Kaufmana, Johna Carpentera, Alfreda Hitchcocka i Davida Lyncha. Estetyka noir została połączona z groteskową komedią, parodią artystowskich dokumentów, psychodelicznym thrillerem, a zarazem dramatem psychologicznym i obyczajowym. Znajdziemy tu wariację klimatów, motywów i tematów obecnych w Oknie na podwórze Hitchcocka, Mullholland Drive, Blue Velvet i Inland Empire Lyncha (nawiązania do tego ostatniego obrazu stanowią świetną parodię), Adaptacji Kaufmana, Wadzie ukrytej Andersona, Numerze 23 Schumachera czy Oni żyją Carpentera... Przekaz Tajemnic Silver Lake zapewne niesamowicie ukontentował lub ukontentuje Slavoja Žižka, współtwórcę Perwersyjnego przewodnika po ideologiach. Atmosferę popkulturowego miszmaszu podkreśla rozbrajająco eklektyczna ścieżka dźwiękowa Disasterpeace’a. Poetykę snu tworzy nieco rozwlekły, aczkolwiek paradoksalnie generujący napięcie sposób realizacji filmu. Praca kamery (filmowanie od dołu) daje wrażenie podskurnego niepokoju. Do tego dostajemy nie tylko plejadę odjechanych postaci, ale i odgrywających ich, znakomitych aktorów i aktorki. Wyróżniają się zwłaszcza Andrew Garfield (psychotyczny Sam), Jimmi Simpson (zblazowany, niekonwencjonalny i zdumiewająco dobrze poinformowany Allen), Grace Van Patten (przemiła, acz niepokojąca dziewczyna z balonikami) oraz Riley Keough (wytrącająca widza z równowagi swą nieco przerażającą słodyczą Sarah).
Tajemnice Silver Lake Mitchella niestety są obrazem niszowym – zapewne odtąd będzie można obejrzeć go jedynie w małych kinach, ale miłośnicy i miłośniczki popkultury na pewno powinni nań jeszcze zapolować. Warto też poczekać na seans telewizyjny (bo w sumie nie ma tu żadnych „wodotrysków” w postaci efektów specjalnych) lub na film w streamingu bądź na DVD.
Ten film jest dla Ciebie, jeśli masz sentyment do starych konsol i czasopism z nimi związanych oraz chętnie tropisz spiski w fabule gier komputerowych.