Jak Mario zrobi imprezę, to nie ma… no właśnie, czego?
Jak Mario zrobi imprezę, to nie ma… no właśnie, czego?
Prawie rok temu recenzowałem Mario Party: The Top 100 na Nintendo 3DS, nazywając tamtą składankę "imprezową stagnacją". Seria łącząca grę planszową z minigrami dla 2-4 zawodników (samemu też można, ale nie warto) ma już 20 lat i od dawna mówi się o zastoju, zmęczeniu materiału i potrzebie wpuszczenia świeżego powietrza. Nazywanie jubileuszowej gry Super Mario Party daje nadzieję, że w końcu zaszły poważne i pożądane zmiany. Czy rzeczywiście? Nie do końca.
Dobra wiadomość jest taka, że twórcy wzięli sobie do serca głosy fanów i pozbyli się irytujących rozwiązań z Mario Party 9 i 10, i wrócili do lubianych korzeni serii. W jednym z głównych trybów mamy więc powrót do planszy, rzucania kostką i rozgrywania minigier w każdej turze. Za wygraną dostajemy monety, za monety kupujemy złote gwiazdki – kto będzie miał ich najwięcej na końcu kilkudziesięciominutowej rozgrywki, zostaje zwycięzcą.
Aby nie był to nudny "Chińczyk" z losowym przesuwaniem się o 1-6 pól, w Super Mario Party wprowadzono kości dedykowane poszczególnym bohaterom. Każdy z dwudziestu mieszkańców Grzybowego Królestwa i okolic może więc sięgnąć po spersonalizowaną kostkę, na której widnieją np. cztery pola z "trójkami" i dwa z "czwórkami" (Daisy), trzy z "szóstkami" i trzy z "jedynkami" (Bones) czy trzy "zera" i trzy "siódemki" (Diddy Kong). Ryzykantom polecam Wario, który ma duże szanse na wyrzucenie "szóstki" (cztery pola na kostce), ale może także stracić dwie monety (dwa pola z taką wartością). Korzystanie z wyjątkowych kości świetnie urozmaica rozgrywkę i dzięki temu, że jest opcjonalne (można po prostu losować 1-6), dodaje element strategii.
W głównym trybie Mario Party i Partner Party (zabawa drużynowa) mamy cztery zróżnicowane plansze, na których cały czas coś się dzieje. Gonimy bonusowe gwiazdki, zbieramy power-upy, korzystamy z pomocy pomagierów (nowy patent wprowadzony przez SMP) i planujemy, w którym kierunku powinniśmy podążyć. Graficznie nie jest to może poziom Super Mario Odyssey, ale oprawa to ostatnia rzecz, której bym się przyczepił w tej grze.
Oprócz planszówki mamy też nowy – mój ulubiony – tryb kooperacyjny River Survival. Siadamy z ekipą do pontonu i wiosłujemy joy-conami, by zdążyć do punktu kontrolnego przed upływem czasu. Po drodze zbieramy bonusowe sekundy, przyspieszacze i oczywiście balony, które przenoszą nas do minigier. Współpraca jest kluczowa przez cały czas trwania zabawy, więc jako rodzic kilkulatka z miejsca pokochałem River Survival.
Sound Stage to kooperacyjna gra rytmiczna wykorzystująca sterowanie ruchowe, oprócz tego mamy minigry dedykowane posiadaczom dwóch Switchów grających z dala od telewizora. Nie jest to ogromna zachęta, by łączyć ze sobą dwie konsole, ale warto sprawdzić chociażby walki czołgów, jeśli mamy taką możliwość.
Kwintesencja Mario Party to oczywiście minigry, które w przypadku najnowszej odsłony serii są jedną z największych zalet. Mamy tu 80 "dyscyplin", w dużej mierze stworzonych z myślą o wykorzystaniu ruchowego sterowania Joy-Conami. Nie będę omawiał po kolei moich ulubionych (kilka znienawidzonych też się znajdzie), ale gwarantuję, że uśmiech rzadko schodzi z twarzy grających. Absurdalny humor plus zaskakujące pomysły są na porządku dziennym.
Pozostając w temacie sterowania, sporą wadą jest to, że Super Mario Party obsługuje wyłącznie Joy-Cony. Od premierowego zakupu Switcha moja 3-osobowa rodzina świetnie sobie radziła z dwoma podstawowymi Joy-Conami i dodatkowym Pro Controllerem, którego niestety nie mogłem wykorzystać na imprezie z Marianem. Nie dziwię się więc, dlaczego Super Mario Party jest sprzedawane w zestawie z parą kontrolerów (oczywiście nie tylko), bo zakup dodatkowych Joy-Conów będzie obowiązkowy dla osób pragnących wycisnąć z tej imprezki wszystkie soki. Innym rozwiązaniem jest granie lokalne na dwóch konsolach lub po sieci – wtedy siłą rzeczy możemy zaoszczędzić te 300 zł na niewielkich padach dla gracza numer 3 i 4.
Ale czy warto właściwie inwestować w Super Mario Party? Tak, i to niezależnie od tego, czy znacie tę serię na wylot, czy zraziliście się ostatnimi numerowanymi odsłonami, czy to wasza pierwsza Impreza. Super Mario Party nie jest kolejnym ostrożnym sequelem, powiększającym jedynie liczbę minigier i powielającym stare błędy. Daleko mu też do rewolucyjnej przemiany i zdefiniowania na nowo, czym jest party game z Mario, Peach i resztą ferajny. Na pewno widać w nim powrót do korzeni i usunięcie wielu chybionych pomysłów. Ogromną zaletą jest dodanie elementów strategicznych i równe traktowanie graczy pragnących rywalizacji i tych od kooperacji. Większość minigier jest super, działa to i wygląda jak należy. Czego chcieć więcej? Żegnam się, bo lecę po chipsy, oranżadę i dodatkowe Joy-Cony.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!