Najnowszy film w reżyserii Drew Goddarda przede wszystkim jest utworem bardzo pomysłowym, ale to nie powinno nikogo dziwić, zważywszy na to, że scenariusz i reżyseria niniejszego obrazu stanowią dzieło scenarzysty i reżysera Domu w głębi lasu. Źle się dzieje w El Royale (ang. Bad Times at the El Royale) zwraca uwagę ciężarem gatunkowym, a zarazem – co ciekawe – dość trudno go jednoznacznie do konkretnego gatunku przyporządkować. Najłatwiej chyba dać etykietkę „neo-noir thriller”. Tak czy owak, film ten to świetna, zaskakująca mieszanka, która miesza w głowie widza. Kiedy myślimy, że czeka nas rasowy kryminał, opowieść, nie tracąc pazura, eksponuje nowe niuanse i zaczyna kłaść nacisk na inne kwestie, po czym okazuje się thrillerem psychologicznym, a później takim właśnie dramatem, zarazem jednak przewija się tu element groteskowej czarnej komedii. Odbiorcy zwodzeni są na manowce lub ich oczekiwania zaspokajane są w nader przewrotny sposób.
Specyficzny klimat obrazu Źle się dzieje w El Royale uwypukla sama sceneria – symbolicznie dwuznaczna, akcentująca nieoczywistość sytuacji, w jakiej znaleźli się bohaterowie i bohaterki, oraz łatwość przekroczenia metaforycznej granicy, poza którą świat niby wygląda tak samo, ale człowiek znajduje się już w innym miejscu swego życia, gdzie panują nowe, brutalne prawa, i działa na zasadach, które wcześniej wydawały się nie do pomyślenia. Wystarczy tylko jeden krok... Nie bez znaczenia jest także wybór okresu, w którym osadzony został świat przedstawiony – szereg pomniejszych ludzkich dramatów znajduje się w cieniu jednego wielkiego dramatu, który wstrząsnął Stanami Zjednoczonymi, sprawił, że dla Amerykanów dosłownie „świat przestał być taki sam”. Poza tym owe czasy, choć relatywnie nie tak znów zamierzchłe, przynależą obecnie do całkiem innej epoki – społecznie (segregacja rasowa, która nawet po wprowadzeniu nowego prawa tak od razu nie przestała działać), obyczajowo (kontrkultura hipisowska), a nawet pod względem psychologicznym (na ludzi najpierw przemożny wpływ miała II wojna światowa i jej pokłosie, później zaś mierzyli się oni z traumą wojny w Wietnamie).
Rzecz dzieje się w latach 60./70., choć na początku i w trakcie rozwoju fabuły recenzowanego filmu mamy możliwość spojrzeć w przeszłość – dekadę wcześniej. Akcja ma miejsce w motelu El Royale, a jej punkt wyjścia stanowi tajemnicza torba, ukryta w jednym z pokojów. Przez ów motel przebiega granica pomiędzy wtedy jeszcze nader spokojną, górniczą Newadą a rozbuchaną, luźną obyczajowo, bogatszą i droższą Kalifornią. El Royale, którego główną atrakcją jest właśnie owa „magiczna linia”, gdzie wystarczy jeden krok, by znaleźć się w zupełnie innym stanie (także świadomości), niegdyś tętnił życiem i imprezami, na których gościły znane osobistości show-biznesu i polityki, teraz jednak czasy świetności ma już za sobą, nadeszły dlań tytułowe Bad Times. Lecz jak się okazuje, skrywa on liczne tajemnice, które i kiedyś, i teraz stanowiły o jego wartości dla ludzi, których głównym punktem zainteresowania była zabawa w owym przybytku, co nie znaczy, że sami lubili się tam bawić. Widz obserwuje, jak do motelu przybywają coraz to nowe osoby, z których każda wskakuje w pewien gotowy stereotyp generowany przez wyobraźnię i „filmowe doświadczenie” odbiorcy/odbiorczyni – wydaje się wpasowywać w określone klisze relacji i motywów, a wrażenie, że każde z nich dźwiga na barkach jakiś sobie wiadomy ciężar, tylko to podkreśla. Drew Goddard, sugerując pewne kwestie, sprytnie gra tymi schematami i przetasowuje wątki – dość szybko wiemy już, że nic nie wiemy, i pozostaje nam czekać z przejęciem, co tym razem zostanie zaserwowane, cóż takiego „się okaże”.
Pierwsza część polskiej wersji tytułu Źle się dzieje w El Royale ewidentnie flirtuje z Szekspirowskim Źle się dzieje w państwie duńskim i trzeba przyznać, że dokonujący przekładu mieli niezgorsze wyczucie, bo obraz Drew Goddarda prezentuje cechy Hamleta. Mamy tu szaleństwo, przemoc, strach, żądzę władzy i dóbr materialnych, wyrzuty sumienia gorsze niż najpotworniejsze tortury z rąk wroga, zwyrodnienie uczuć i moralną zgniliznę... Uderza motyw ofiary, która „tak na wszelki wypadek” przemienia się w kata; kata, który okazuje się największą ofiarą; mężczyzny, którego zdradziła przeszłość, „pięknej”, która w istocie jest „bestią”, oraz „bestii”, która tak naprawdę ma piękne intencje; czy też samozwańczego boga, który dysponuje wręcz boską władzą nad potrzebującymi nowego sensu istnienia umysłami swoich ofiar, choć w istocie jest po prostu równie słabym, próżnym, złaknionym seksu i poczucia dominacji dzieciakiem, obawiającym się samotności i ciszy, pragnącym wyjść poza przeciętność i przerażonym wizją, że ktoś pozna prawdę.
Intryga oparta jest na schemacie dopasowywania poszczególnych puzzli i stanowi bardzo ciekawą przeplatankę wątków. Goddard pokazuje nam sytuację z punktu widzenia danej postaci, lecz aby poznać ciąg dalszy przedstawianej historii, koncentrujemy się na innym uczestniku lub uczestniczce wydarzeń, zaglądamy w przeszłość owej persony i z powrotem przybywamy do El Royale, by wraz z nią dotrzeć do momentu, w którym uprzednio straciliśmy wątek, i pociągnąć dalej scenę. Zarówno sposób prezentacji rozwoju wydarzeń, zazębiające się ze sobą elementy scenariusza, jak i strona wizualna podporządkowane są jednemu celowi – wywołaniu niepokoju. Początkowo fabuła odsłania się wyjątkowo oszczędnie, boleśnie powoli, generując gęsią skórkę, w końcu jednak, gdy już przywykniemy, ba, być może nawet poczujemy się lekko znudzeni, następuje punkt zapalny, tama pęka i wyrywa się rzeka aż gęsta od brudów, częstując uczestników seansu kubłem zimnej wody. Dalej akcja biegnie już szybko, niepokojąc czymś co krok i nie dając zbyt wiele czasu na wytchnienie. Rozbraja wykorzystanie mitu Charlesa Mansona i teorii spiskowych, jakie narosły wokół Johna F. Kennedy’ego, a pewne elementy przywodzą na myśl mariaż Quentina Tarantino i braci Coen.
Na uwagę zasługują barwy i oświetlenie – przydymione złoto, purpura, fiolet, brązy, cienie gromadzące się w motelu, słoneczne światło i jasne pastele na zewnątrz, jakby krzyczące: Uciekaj! Bardzo dobre wrażenie robi zabawa kontrastem, światłocieniem, budując poczucie zagrożenia. Poszczególne sekwencje są interesująco zaplanowane – wszystko ma znaczenie – uderza zwłaszcza scena początkowa, kiedy kamera koncentruje się na drzwiach, ale sposób oświetlenia wyraźnie wskazuje, że to torba po lewej stronie stanowi punkt centralny.
Źle się dzieje w El Royale jest filmem znakomitym pod względem psychologicznym. Oczywiście nie byłoby to aż tak uderzające, gdyby nie wytężona praca aktorów i aktorek. Obsada to prawdziwa śmietanka aktorska i strzał w dziesiątkę, jeśli chodzi o kreowane postacie. Możemy między innymi podziwiać Jeffa Bridgesa, Chrisa Hemswortha, Cynthię Erivo, Lewisa Pullmana, Dakotę Johnson i Jona Hamma. Wszyscy budzą uznanie, ale na szczególne oklaski zasługuje pierwsza czwórka spośród wymienionych. Zwłaszcza Pullman w roli niepozornego pracownika obsługi, który stopniowo odsłania swoje prawdziwe oblicze... Ogromnym atutem filmu Goddarda jest również oprawa muzyczna – tu ukłon przed Erivo, nie tylko aktorką, ale także, a może przede wszystkim piosenkarką, której głęboki, silny, dźwięczny głos zdaje się otulać widza, zagarniać i zabierać w daleką podróż na południe USA.
O czym jest ten film? Trochę o tym, że karma nas dopadnie, i zrobi to, przewrotnie wykorzystując chwilę słabości, gdy wreszcie chcemy zrobić dobry uczynek, trochę o tym, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane, trochę o paskudnym bogu zwącym się Przypadek, a trochę o tym... że czasami zasługujemy na drugą szansę. Cóż więcej dodać – po prostu idźcie do kina i pozwólcie Drew Goddardowi oraz obsadzie pobawić się schematami w waszych głowach.
Ten film jest dla Ciebie, jeśli dobrze Ci się grało w CSI: Kryminalne Zagadki Las Vegas – Mroczne Motywy, przypadł Ci do gustu klimat L.A. Noire albo płaczesz po studiu Telltale Games.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!