Laserowa katana, sejwowanie na sedesie i koszulki z polskich gier to kropla w morzu zaskoczeń, które serwuje nam nowa gra na Switcha.
Laserowa katana, sejwowanie na sedesie i koszulki z polskich gier to kropla w morzu zaskoczeń, które serwuje nam nowa gra na Switcha.
Suda51, stojący na czele Grasshopper Manufacture, to jeden z tych wizjonerów świata gier, którego albo się kocha, albo nienawidzi. Ewentualnie nie rozumie, bo jego gry to mainstreamowy synonim "japońskich dziwactw". Jeżeli ktoś nie miał wcześniej do czynienia z dylogią No More Heroes, Killer 7 czy Let it Die, a zamierza poznać Travis Strikes Again: No More Heroes, to powinien być gotowy dosłownie na wszystko.
Najnowszy twór Grasshopper Manufacture nie ma "trójki" w tytule, ale formalnie jest fabularną kontynuacją No More Heroes 2 z 2010 r. Akcja rozgrywa się siedem lat po ostatnich przygodach Travisa Touchdowna, profesjonalnego zabójcy, który zasłynął zabijaniem kolegów po fachu. Między innymi niejakiej Bad Girl. W najnowszej grze jej ojciec, Bad Man, to zamaskowany wirtuoz kija bejsbolowego, który znajduje po latach zabójcę swojej córki i zawiera z nim niezwykły sojusz.
Travis spędził ostatnie lata mieszkając w przyczepie kempingowej i grając na prototypowej konsoli Death Drive Mk II. Sprzęcie tak rzadkim, że zaczęły o nim krążyć legendy. Podobno na Death Drive Mk II stworzono tylko sześć gier wydanych na kulistym nośniku znanym jako Death Ball. Jak wieść gminna niesie, zebranie i ukończenie tych sześciu gier upoważni gracza do wypowiedzenia jednego życzenia, które zostanie spełnione.
Jeżeli zbieranie kul spełniających życzenie kojarzy się wam z Dragon Ballem, to wiedzcie, że takich mniej lub bardziej widocznych cytatów i odniesień do popkultury (nie tylko growej) jest u Sudy51 cała masa. Wystarczy przy pierwszej okazji zajrzeć do garderoby Travisa, który może nosić koszulki z logiem SuperHot, Ruinera, Hotline Miami czy Papers, Please. Odpalenie Death Drive Mk II z pewnością wywoła uśmiech na twarzy miłośników Segi, a poszczególne gry na Death Balls to oczywiste ukłony w stronę klasyki gier wideo.
Przed premierą można się było natknąć na zapowiedzi, że Travis Strikes Again: No More Heroes będzie się składał z kilku oddzielnych gier, które tytułowy bohater przeżywa grając na swojej konsoli. Brzmi ambitnie i sugeruje wielką różnorodność, ale w praktyce wypada to znacznie gorzej, niż się wydaje. Travis rzeczywiście zbiera kolejne gry i odpala je na demonicznej konsoli, by wskoczyć do wirtualnego świata i dotrzeć do bossa. Każdy z tytułów wprowadza pewne urozmaicenie, ale przez większość czasu rozgrywka jest monotonnym slasherem z akcją ukazaną w rzucie izometrycznym.
Travis i Bad Man (można grać w kooperacji lub zmieniać bohatera z poziomu menu pauzy) walczą praktycznie tak samo, machając laserową kataną/kijem baseballowym, wykorzystując skille i ataki specjalne. Standardowo mamy mocny i słaby cios, proste kombosy, skok i unik. Jest zdobywanie punktów doświadczenia, które przekładają się na wydłużanie paska życia czy siły zadawanych ciosów.
Na drodze do bossa w każdej grze czekają setki powtarzalnych przeciwników. Większość można byłoby pokonać nieustannym bieganiem i machaniem kataną, ale energetyczny oręż trzeba systematycznie ładować potrząsając kontrolerem.
Walki z bossami były od początku kwintesencją No More Heroes. Tutaj niestety schemat goni schemat i choć twórcy starali się nadać wyrazistość każdemu z bossów, który musi się nagadać przed walką, to raczej żaden z nich nie zapadnie mi w pamięć.
Co innego wykręcone pomysły, od których aż się roi w Travis Strikes Again: No More Heroes. Niektóre są mi już dobrze znane z poprzednich gier Sudy51, jak zapisywanie stanu gry w toalecie. Inne bazują na bezustannym cytowaniu popkultury, wyważaniu czwartej ściany i komentowaniu świata gier przez samego Travisa. W jakiej innej grze bohater mówi do bossa, by przestał ględzić i przeszedł do drugiej fazy? Albo ubolewa, że bolączką współczesnych produkcji jest zbyt długie wprowadzenie, przez które gracz nie może od razu rozpocząć rozgrywki? Suda51 robi tu, co mu się żywnie podoba. W przerwach między kolejnymi grami wciska wulgarną tekstówkę z monochromatyczną grafiką i dźwiękami, które wywołają uśmiech na twarzy graczy 30+. Kręci intro z żywymi aktorami wzorowane na horrorach klasy B. Zachwyca się filmami Takashiego Miike'a i nabija z polityki wydawniczej Devolvera.
Dla takich smaczków warto rozważyć zakup Travis Strikes Again: No More Heroes, które broni się przede wszystkim jako "japońskie dziwactwo" dla zakochanych w stylu Sudy51. Dla całej reszty będzie to nietuzinkowy, ale przez większość czasu monotonny slasher, w którym wpadamy na arenę, odpychamy kilka fal wrogów i idziemy dalej. Zbieramy monety, levelujemy postać, zajadamy ramen u lokalnego straganiarza. Co jakiś czas sprawdzamy nowy mechanizm czy ustawienie kamery, które dają pozór kilku gier w jednym. Ale to tylko zasłona dymna. Prosta sztuczka, jakich wiele w tej produkcji zakorzenionej w rynku gier indie. Twórcy dwoją się i troją, by zachwycić gracza dziwnymi pomysłami, ale nawet oddalenie kamery w rzucie izometrycznym nie ukrywa prostackich modeli wrogów i surowego otoczenia. Zdarzają się momenty, gdy lokacja zachwyca grą świateł i ciekawym wykorzystaniem prostych środków wyrazu, by po chwili wrócić do nudnego schematu.
Czy Travis Strikes Again: No More Heroes spełni oczekiwania fanów czekających aż dziewięć lat na kontynuację przygód Travisa Touchdowna? Wierzę, że w jakimś stopniu na pewno. Niepodrabialny klimat został zachowany, a nowy model rozgrywki można przeboleć i tłumaczyć tym, że to nie pełnoprawna "trójka", a bardziej spin-off. No More Heroes było jedną z gier, które kupiłem przed laty w zestawie z Wii i z miejsca zakochałem się w dziwactwach Sudy51, złorzecząc przy tym na miejscami toporną mechanikę i potworne decyzje na poziomie projektu rozgrywki. Przy Travis Strikes Again: No More Heroes miałem jeszcze więcej powodów do narzekania, ale im dalej brnąłem w pogoni za kolejnymi kulami, tym więcej byłem w stanie wybaczyć. A jest co wybaczać.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!