Inwestorzy EA muszą mieć mocne nerwy. Raz akcje w szaleńczym tempie spadają, a później pojawia się Apex Legends. Finalnie jednak nie jest najlepiej.
Inwestorzy EA muszą mieć mocne nerwy. Raz akcje w szaleńczym tempie spadają, a później pojawia się Apex Legends. Finalnie jednak nie jest najlepiej.
Niedawno pisałem o zakręcie, na którym znalazło się Activision-Blizzard. Szybko okazało się, że w podobny dołek wpada kolejny branżowy gigant – Electronic Arts. Sytuacja jest na tyle skomplikowana, że nie wynika jedynie ze słabszych wyników jednej gry. Wręcz przeciwnie, jest efektem szeregu zaniedbań i błędów, których konsekwencje narastają od dłuższego czasu. Elektronicy są więc w sytuacji zgoła odmiennej niż chociażby przy okazji premiery Battlefronta II, która spowodowała między innymi duże spadki notowań spółki na amerykańskiej giełdzie. Wtedy trzeba było szybko naprawić kontrowersyjne mikrotransakcje i przeczekać burzę. Teraz jest zupełnie inaczej, ponieważ problemy mają charakter fundamentalny. EA jest więc w sytuacji, w której potrzebne są spore zmiany. Być może również na najwyższych szczeblach władzy. Microsoft pokazał, że obranie nowego kierunku potrafi przynieść znaczące korzyści (patrz odejście Dona Mattricka, którego miejsce zajął Phil Spencer). Czy podobnie będzie w Electronic Arts?
Temat problemów Electronic Arts zaczął się od publikacji wyników spółki za trzeci kwartał roku fiskalnego 2018/2019, który w stosowanych w Ameryce sprawozdaniach oznacza okres między październikiem, a grudniem zeszłego roku. W tym czasie, najważniejszym dla branży, EA wygenerowało przychody w wysokości 1,289 mld dolarów, co dało zysk na poziomie 262 mln dolarów. Obecnie na kontach spółki odłożonych jest 1,609 mld dolarów rezerw. Takie wyniki robią wrażenie, ale mimo wszystko jest to o kilka procent mniej niż zakładał zarząd. Słabsze od oczekiwań dane wynikają przede wszystkim z mniejszej od zakładanej sprzedaży Battlefielda V. Gra do końca 2018 roku znalazł 7,3 mln nabywców, czyli milion mniej niż oczekiwano.
EA tłumaczy słabszą sprzedaż miesięcznym opóźnieniem, które ograniczyło popyt w kwartale. Wydawca twierdzi, że problemem był także brak trybu battle royal, który został przesunięty na później ze względu na chęć dopracowania kampanii single player. To wszystko przełożyło się również na mniejszą niż oczekiwano liczbę subskrybentów usługi Origin Access Premier. Finalnie EA uznało, że cały trzeci kwartał był poniżej oczekiwań spółki, nawet mimo relatywnie dobrych wyników generowanych przez Battlefielda V i Command & Conquer: Rivals. Nic więc dziwnego, że po ogłoszeniu danych notowania spółki spadły na giełdzie aż o 18% do poziomu 79 dolarów. W lipcu 2018 roku było to około 146 dolarów. Było to historyczne maksimum, w którym cała spółka była warta ponad 20 miliardów dolarów więcej! W około pół roku jeden z największych gigantów branży stracił więc 46% swojej wartości! Dla porównania, wcześniej trend wzrostowy trwał aż 6 lat, w czasie których kapitalizacja spółki non stop rosła od poziomu 7,5 mld dolarów do ponad 44 mld dolarów.
Trudno więc mówić o tym, że ostatnie, kilkunastoprocentowe spadki cen akcji Electronic Arts, to wynik wyłącznie słabszego od oczekiwań trzeciego kwartału. Te dane to raczej pokaz tego, że w spółce nie dzieje się najlepiej i z każdym kolejnym kwartałem nie widać większych nadziei na poprawę. Zarządzający EA Andrew Wilson i Blake Jorgensen ogłosili więc, jakie tytuły mają poprawić wyniki spółki. Pominę świeżo wydane Apex Legends, ponieważ o tej grze więcej napiszę w dalszej części tekstu. Zacznę od Anthem, z którym spółka wiąże duże nadzieje, nawet mimo problemów technicznych w czasie ostatniej bety. Gra w ciągu pierwszych sześciu tygodni ma sprzedać sześć milionów egzemplarzy. Wynik ambitny, ale zdecydowanie do zrealizowania. Kluczowe będą recenzje i stan serwerów w pierwszych dniach od premiery. Jeśli debiut przebiegnie gładko, później powinno już być z górki. W przeciwnym wypadku inwestorzy dostaną kolejny powód, aby sprzedawać akcje.
W późniejszym okresie EA chce walczyć o pieniądze graczy kilkoma tytułami. Do końca roku powinniśmy zagrać w kolejne części serii Need For Speed oraz Plants vs Zombies. Prawdziwą petardą ma być Star Wars Jedi: Fallen Order od Respawn Entertainment, które w ostatnim czasie nagle stało się niemalże zbawieniem dla EA. Jeszcze niedawno wydawca rzucił Titanfall 2 na pożarcie, wydając grę w tygodniowych odstępach czasu między premierami Battlefielda 1 i Call of Duty: Infinite Warfare. Nic dziwnego, że produkcja zaliczyła rozczarowujący wynik finansowy. Teraz jednak na rynku pojawia się Apex Legends, które w ekspresowym tempie podbija rynek. 10 milionów graczy w trzy dni to jednak gigantyczny sukces. Bez żadnej kampanii promocyjnej, bez wielkich zapowiedzi i głośnego debiutu. Respawn Entertainment potrafi robić świetne gry i to zadecydowało o sukcesie. Nic dziwnego, że po wpisaniu frazy „apex legends” w wyszukiwarce Google pierwsza wyświetlana pozycja to reklama Fortnite. Nowy gracz na rynku battle royal nie odbierze Epicowi milionów małoletnich fanów, ale ma spore szanse przyciągnąć starszych graczy, którzy są rozczarowani niezmiennie złym stanem technicznym PUBG. Moim zdaniem to o nich może zawalczyć Electronic Arts.
Przy okazji całego zamieszania okazuje się, że jednak powstaje nowa część serii Titanfall i być może pojawi się jeszcze w tym roku. Przewidywał to Michael Pachter, znany branżowy analityk. Nie mówił on jednak, że z niczego pojawi się coś jeszcze, czyli Apex Legends. No właśnie, dlaczego EA w ogóle nie promowało tej gry? Bardzo ciekawą teorią podzielił się Christopher Dring z GamesIndustry.biz. Według niego wynikało to ze strachu. Spójrzmy szerzej na całą sytuację. Gracze to grupa społeczna, która wyjątkowo mocno i często nie lubi wielu firm, marek czy decyzji. Afera goni aferę na skalę niespotykaną w innych branżach z sektora rozrywkowego. W wielu przypadkach (patrz Fallout 76) jest to uzasadnione. W innych to niekiedy wręcz dziecinny lament wynikający z niedopasowania wyimaginowanych oczekiwań z twardą rzeczywistością (patrz Diablo Immoral). EA przekonało się o tym wiele razy, ostatnio przy okazji zapowiedzi Command & Conquer: Rivals. Mimo iż gra finalnie okazała się bardzo udana i zbiera pozytywne opinie, sam fakt wydania nowej odsłony kultowej marki na urządzenia mobilne w modelu free 2 play spowodował niezwykłą złość fanów.
Spójrzmy więc jak wyglądałaby zapowiedź Apex Legends:
Nikogo nie interesowałoby, że battle royal jest niezwykle popularny. Nie miałoby znaczenia, że robi to Respawn Entertainment, studio założone przez Vince'a Zampelle, który nigdy złej gry nie zrobił. Sam nie miałbym najmniejszych problemów ze wskazaniem polskich podcasterów (dużo słucham takich audycji, dlatego dobrze znam opinie ich autorów), którzy w ułamku sekundy wydaliby wyrok – EA chce zniszczyć Respawn Entertainment, tak samo jak zniszczyło inne studia. Czasami mam wrażenie, że tacy ludzie potrzebują więcej czasu na wymyślenie co rano zjeść na śniadanie niż na przeanalizowanie skomplikowanej sytuacji rynkowej.
Finalnie EA nie zrobiło nic. Trudno powiedzieć czyja to była decyzja, ale dzisiaj możemy uznać, że była słuszna. Elektronicy oszczędzili sobie kolejnej fali hejtu pod adresem swoim i po części na pewno dewelopera. Zamiast tego po prostu wydali grę. Ranga Electronic Arts, Respawn Entertainment i marki Titanfall wystarczyła, aby jakaś grupa osób zainteresowała się tematem. Potem Apex Legends pokazało wysoki poziom grywalności i stało się obecnie najchętniej ogrywaną grą z portfolio jednego z największych graczy na rynku elektronicznej rozrywki. Z niektórymi grupami po prostu nie ma sensu dyskutować. Dobra gra sama się obroni. Wprawdzie jest to jeden z największych mitów branży gier wideo, ale akurat w kilku nielicznych przypadkach sprawdza się idealnie. Jednym z nich jest właśnie Apex Legends. Blizzard może pluć sobie w brodę, że ogłosił Diablo Immortal.
O ile Respawn Entertainment może pociągnąć wyniki EA w górę, tak inne marki stwarzają coraz więcej problemów. Mam na myśli przede wszystkim Gwiezdne Wojny, z którymi Elektronicy kompletnie sobie nie radzą. Do tej pory wydali tylko trzy gry – dwie części Battlefronta i mobilne Galaxy of Heroes. To bardzo mało, zwłaszcza biorąc pod uwagę oczekiwania. Star Wars Jedi: Fallen Order od Respawn Entertainment może być ratunkiem. Pytanie czy to nie za późno. Niedawno z obozu EA wyciekły informacje, według których szefostwo firmy dokonało mocnych zmian w projekcie realizowanym przez oddział w Vancouver (chodzi o modyfikowany tytuł odziedziczony po Visceral Games). Zmniejszono jego skalę, aby możliwa była wcześniejsza premiera. Wielu uznało, że to kolejny skok na kasę EA (ciekawe jest to, że gracze bronią produkcji, która nigdy nie została zapowiedziana i nie wiadomo czym będzie). Należy przypomnieć, że umowa licencyjna z Disneyem nie została zawarta na wieczność, tylko na okres dziesięciu lat. Jeśli więc wydawca nie dokonałby żadnych zmian w swoich planach, być może na 1-2 lata przed premierą umowa by wygasła, a druga strona nie byłaby zainteresowana jej przedłużeniem. Możliwe więc, że zmniejszenie skali produkcji to jedyny scenariusz, w którym gra od EA Vancouver kiedykolwiek trafiła do sprzedaży.
Czy EA boi się utraty licencji? Myślę, że tak, a wyżej opisane działania to próba ratowania sytuacji. Disney na pewno oczekiwał więcej niż raptem trzech gier po tylu latach współpracy. Stoi to więc w sprzeczności z newsami pojawiającymi się w ostatnich dniach w mediach growych. Według nich gigant branży filmowej jest zadowolony ze współpracy i nie odbierze licencji Elektronikom.
Po pierwsze, Disney jest zadowolony, bo tego wymagają podstawy PR-u. Na pewno jednak spółka nie była zachwycona z kasowania kolejnych projektów czy afery ze skrzynkami w Battlefront II. Im mniej gier tym mniej pieniędzy z licencji. Z tego nie można być zadowolonym jeśli chce się zarabiać na wartej 4 mld dolarów inwestycji w Lucasfilm.
Po drugie, Disney nie może odebrać licencji na Gwiezdne Wojny, bo to nie jest piaskownica i zabieranie sobie nawzajem łopatki czy wiaderka. To wielki biznes opierający się na umowach, których nie da się tak łatwo zerwać. Współpraca została zaplanowana na 10 lat i tyle potrwa, bez względu na skalę problemów Electronic Arts.
Disney podkreśla, że samodzielne robienie gier niespecjalnie mu wychodzi. Spółka chce więc licencjonować swoje największe marki takim firmom jak EA. Zakończenie trwającej 10 lat współpracy będzie okazją do tego, aby zweryfikować dotychczasowe działania. Wtedy może się okazać, że lepiej współpracować z kimś innym. Wątpię, aby Disney przeszedł do modelu znanego fanom marki Warhammer (Games Workshop nikomu nie udziela licencji na wyłączność, każdy może więc robić grę w tym uniwersum). Możliwe jednak, że licencja na Gwiezdne Wojny niedługo będzie dostępna dla większej liczby firm. Jeśli ktoś na tym straci, na pewno będzie to EA.
Po spadkach spowodowanych publikacją wyników za trzeci kwartał, cena akcji EA ponownie poszybowała w górę i obecnie wynosi 97 dolarów. Daleko jednak do maksimów znanych z połowy zeszłego roku. Ostatnia poprawa to wynik wyłącznie ogromnej popularności Apex Legends. Inwestorzy wierzą, że Elektronicy tym tytułem zagrożą pozycji Fortnite. Nawet osiągnięcie pozycji drugiego gracza na tym rynku będzie wielkim sukcesem. Poza najnowszą produkcją Respawn Entertainment nie ma jednak wielkich powodów do optymizmu. Świeżo wydany tytuł tego studia pokazuje, że EA ma w swoich ekipach i markach kosmiczny potencjał. Nie potrafi jednak należycie go wykorzystać, co inwestorzy widzę bardzo wyraźnie.