Choć ma kilka sporych wad, Cywka na Switcha stała się dla mnie „system sellerem”.
Choć ma kilka sporych wad, Cywka na Switcha stała się dla mnie „system sellerem”.
O tym, że Civilization VI jest grą świetną i w swej klasie niemal bliską doskonałości, już nie raz, nie dwa, ale trzy przekonywał Was Sławek. Ja w pełni podzielam jego zdanie, bo tak dobrze zbalansowanej, pełnej na starcie i przemyślanej Cywki nie widziałem od lat. Wersja pecetowa wciągnęła mnie jak bagno, a każdy dodatek – mimo wysokich cen – okazywał się obowiązkową pozycją na liście zakupów. To gra na lata i tysiące godzin zabawy, która nie potrafi się znudzić. Naprawdę trudno mi uwierzyć, że Firaxis uda się stworzyć po raz kolejny coś tak klasycznego u podstaw, a zarazem świeżego w szczegółach. Głód grania był tak wielki, że zdecydowałem się budować kolejne imperia nie tylko na domowym blaszaku, ale także podczas podróży, czy wypadów w miejsca, gdzie tej ciężkiej kupy złomu targać nie mam zamiaru. I był to strzał w dziesiątkę! No dobrze, uprzedzę fakty – nie będzie 10/10. Będzie nawet sporo mniej. Ale to o tym poniżej...
Na początek kilka informacji na temat wersji, którą otrzymujemy na Switchu. Jest to podstawka, bez dwóch dużych dodatków, ale doposażona we niemal wszystkie małe DLC z dodatkowymi cywilizacjami oraz scenariuszami. Oczywiście dla kogoś, kto miał już do czynienia z kataklizmami z Gathering Storm zabawa może się wydać zauważalnie uboższa, ale uwierzcie mi: jeśli mam możliwość zagrać na czymś tak małym jak Switch, w coś tak wielkiego jak Civilization VI podczas jazdy pociągiem, to przestaję marudzić. Tym bardziej, że zapewne i dodatki ukażą się w swoim czasie na konsoli Nintendo. A jak powszechnie wiadomo, granie w Cywilizację skraca czas oczekiwania na dodatki.
Szczerze przyznam, że obawiałem się nieco o kilka aspektów związanych z przeniesieniem Civilization VI na konsolę Nintendo Switch. Jak poradzili sobie z nimi twórcy? Otóż różnie.
Pierwsza obawa dotyczyła interfejsu. CivVI jest grą z dość intuicyjną obsługą, jednak stopień skomplikowania i kompleksowość rozgrywki w połączeniu z niewielkich rozmiarów ekranem konsoli sprawiały, że bałem się nieco o wygodę i przejrzystość rozgrywki. (I tak, wiem, że można do telewizora. Ale to wtedy... no... brzydkie jest takie nieco.) Ale jest dobrze. Ba! Jak na tak mały ekran nawet bardzo dobrze. Czytelność interfejsu jest absolutnie wystarczająca, by nie odczuwać dyskomfortu podczas zabawy, a używanie gałek analogowych do nawigacji poprawia ogólne odczucia w tej kwestii. Oczywiście musimy się liczyć z dwiema rzeczami. Po pierwsze, elementy interfejsu zajmują sporo miejsca, zasłaniając mapę podczas ich aktywacji, jednak można do tego przywyknąć. Po drugie wiele okien bez problemu mieszczących się w całości na pecetowym ekranie, tutaj wymaga mozolnego przewijania. Ale przecież nie jest to gra, która wymaga pośpiechu, prawda?
Jedyną rzeczą, która na początku bardzo mi doskwierała, był mało intuicyjny dostęp do kilku opcji. W grze nie znalazłem wbudowanego samouczka, który byłby przewodnikiem po zmienionym interfejsie i do kilku dostępnych w wersji pecetowej, więc pozostało samodzielne odkrywanie, które przyciski Switcha aktywują konkretne opcje w danej sytuacji. Nieco kłopotu sprawia też sprawne i szybkie przeglądanie jednostek, które chcemy ulepszyć, jeśli dysponujemy pokaźną armią. Takich upierdliwości jest więcej, ale na szczęście po kilku grach można do tego przywyknąć. Część informacji widocznych w pecetowym interfejsie jest tutaj ukryta, ale dostęp do nich uzyskujemy dzięki rozwijanym za pomocą bumperów menu. Szybko wchodzi nam to w krew i jest dość intuicyjne. Generalnie nie jest źle, z kilkoma przebłyskami, jednak przynajmniej parę elementów można było zaprojektować lepiej. Oczywiście w wielu akcjach pomaga też ekran dotykowy, choć – szczególnie w późniejszej fazie gry, gdy zaczyna ona nieco (spoiler!) przycinać – najlepiej nauczyć się na wczesnym etapie całej „przyciskologii”.
Skoro o przycinaniu mowa, to chyba jeden z dwóch moich największych zarzutów do Switchowej Cywki. Na początku jest rewelacyjnie. Gra śmiga jak marzenie, kolejne menu odpalają się z szybkością światła i w sekundę po podjęciu decyzji widzimy jej efekty. Problemy zaczynają się wszakże mniej więcej w połowie zabawy, czyli przy standardowej szybkości, po około 250-300 turze. Co ciekawe i dziwne, gra w zasadzie nie łapie większych zacinek przy nawet szybkim przesuwaniu kamery, czy bitwach z udziałem, dziesiątek jednostek. Ale kiedy posiadamy więcej niż 8-10 miast nagle zaczynają lagować np. menu budowy w tychże metropoliach. Niechlubny rekord został ustanowiony podczas gry Aleksandrem Macedońskim, kiedy do średniowiecza udało mi się podbić jakieś 90% jednego z dwóch kontynentów. Kilkaset lat później zmierzyłem czas potrzebny grze do zadziałania menu budowy od chwili pacnięcia w odpowiednią ikonkę na panelu miasta. Minuta i dwadzieścia trzy sekundy. Prawie półtorej minuty na uaktywnienie jednego menu! Nie pomogły restarty konsoli, ani gry. Dramat. Skończyłem i wygrałem, ale choć kusiła dominacja, poszedłem bohatersko w turystykę. Pamiętajcie więc - nie posiadajcie zbyt wielu miast, bo na pewnym etapie switchowa Cywka staje się niemal niegrywalna. Co ciekawe, na samej mapie gra wyraźnie wolniej, ale wciąż śmigała, a tury przeciwnika nie trwały wcale jakoś zauważalnie dłużej. Dziwne to wszystko bardzo.
Standardowo „szybka gra” ustawiona jest na 500 tur, mape rozmiaru „tiny” i cztery cywilizacje. Choć mamy pełny dostęp do wszystkich możliwych ustawień, warto trzymać się blisko tego ostatniego limitu. Przy ponad sześciu imperiach gra zaczyna coraz mocniej zwalniać, co podczas emocjonującej końcówki z wyścigiem technologicznym, sabotowaniem programu kosmicznego oponentów i wojną na dwa fronty potrafi dać się we znaki. Nie będzie to przeszkadzało zapewne takim ja, którzy tę wersję traktują jako mobilny dodatek do „starszej siostry”, jednak warto wziąć to uwagę, jeśli chcecie doświadczyć pełni wrażeń na gigantycznej mapie, z maksymalną liczbą przeciwników i epickim tempem rozgrywki.
Oprawa graficzna nie może równać się oczywiście tej pecetowej i gra na 55 calowym telewizorze nie wygląda zbyt pięknie. Jednak nawet jeśli nie macie pieca, a chcielibyście spróbować tego bogatego i smacznego dania, to nie powinno to pod żadnym pozorem być wymówką! Civilization VI na Switcha nie utraciło nic a nic ze swojej niesamowitej grywalności, a o gorszej oprawie graficznej nawet tak zagorzały fan pecetowej wersji jak ja, zapomniał po kilkunastu turach. Natomiast na małym ekranie wszystko wygląda świetnie, trudno przyczepić się do braku detali, których i tak nie zauważylibyśmy bez szkła powiększającego. Zresztą, czy to ważne? W tej serii napięcie i dreszcz emocji wzbudzają zupełnie inne elementy, niż oprawa wizualna.
Czas na największą moim zdaniem wadę tego konsolowego portu. Dostajemy do dyspozycji kilka trybów rozgrywki, w tym lokalny multiplayer. Ale tego, czemu w grze nie zaimplementowano trybu hot-seat nie rozumiem, nie chcę rozumieć i nie pomogą tu żadne tłumaczenia. Mamy za darmo DLC-ki, a pożałowano „gorącego krzesła”? W imię czego? Iluś-tam-więcej sprzedanych kopii? Przecież to kwintesencja wszelakich gier turowych! Mało tego, jestem pewien, że po jakimś grupowym wypadzie i deszczowym dniu spędzonym w schronisku, czy apartamencie, cała ekipa ciorająca w Cywkę w te pędy kupiłaby po powrocie grę dla siebie. A tak? Zamiast doskonałej formy marketingu, widzę smutne i pełne zazdrości oczy mojej wybranki oraz kolegów, zerkających co chwila na kolorowy wyświetlacz Switcha i dłubiących w swoich smartfonach. Od premiery upłynęło już trochę czasu, ale wciąż nikt nie wpadł na to, by tę niedogodność usunąć. Smutek i żal straszliwy.
Skupiłem się w tej recenzji przede wszystkim na cechach odróżniających port od oryginalnej wersji i pominąłem wszystko to, co możecie przeczytać w tekście Sławka. Jak już wspomniałem zgadzam się wyjątkowo i w pełni z jego oceną, nie chciałem więc powielać tych samych treści.
Switchowa wersja Civilization VI jest jak najbardziej warta zakupu. Owszem ma wady – i to całkiem sporo – jednak nawet najpoważniejsze z nich nie są w stanie zabić grywalności tego tytułu. Materiał wyjściowy był tak dobry, że nawet kulejąca miejscami implementacja na sprzęt Nintendo nie jest jej w stanie zagrozić. Napisałem na samym początku, że gra stała się dla mnie „system sellerem” i w niczym nie przesadziłem. To produkcja wręcz stworzona do mobilnego grania, dosłownie w każdej chwili możemy przełączyć konsolę w stan czuwania, po czym w dowolnym momencie wrócić do gry bez ryzyka wylądowania w środku jakiegoś piekielnego chaosu. To ogromna, skomplikowana, bardzo kompleksowa, a przy tym niezwykle miodna produkcja na setki godzin, którą udało się wcisnąć w niewielkich rozmiarów pudełeczko z wyświetlaczem. A to, że coś tam z boku wystaje, można jakoś przełknąć. Jeśli lubicie strategie turowe i dużo gracie „w terenie” nie znajdziecie chyba nic lepszego.