Kiedy natrafiłem na informację o wypuszczeniu Riot: Civil Unrest byłem pewien, że trafiła mi się kolejna niezależna perełka. Niestety, tym razem to bezwartościowe świecidełko.
Kiedy natrafiłem na informację o wypuszczeniu Riot: Civil Unrest byłem pewien, że trafiła mi się kolejna niezależna perełka. Niestety, tym razem to bezwartościowe świecidełko.
Nie muszę chyba przekonywać Was, że ostatni czas na świecie jest naznaczony dosyć gęsto występującymi, ujmijmy to możliwie delikatnie, niepokojami społecznymi. Przyzwyczailiśmy się oczywiście do tego, że gdzieś tam daleko zawsze plemię/grupa etniczna A walczy z plemieniem/grupą etniczną B, że w jakimś egzotycznym państewku jedna junta wojskowa próbuje wyrugować drugą z pałaców prezydenckich i stołków ministerialnych, aczkolwiek tym razem jest inaczej. Niepokoje zawitały pod nasze domy, na nasze ulice i do naszych umysłów. Często mówi się o kryzysie demokracji, chociaż powodów do niezadowolenia mamy znacznie więcej niż zaniepokojenie demos kwestiami ustrojowymi. Progresywni liberałowie chcą szybszych zmian w skostniałych strukturach społecznych. Ekologowie ze strachu przez końcem świata walczą o zachowanie naszej planety w stanie zdatnym do używalności – nierzadko przejawiając sporą dawkę determinacji. Masy o rozmaitym charakterze coraz częściej protestują również przeciwko niesprawiedliwości społecznej i nierównym podziale obciążeń fiskalnych (jak chociażby ostatnio we Francji). Polityka migracyjna, wojny, stosunki międzynarodowe, ograniczenia wolności, jest przeciwko czemu protestować.
Właśnie o niepokojach społecznych opowiada Riot: Civil Unrest. Twórcy tej odważnej, stworzonej w niewielkim gronie, niezależnej produkcji postanowili przedstawić kilka z ostatnich konfliktów pomiędzy niezadowolonymi obywatelami, a siłami porządkowymi występującej tu w postaci policji. Zasadniczym „ojcem” Riot: Civil Unrest jest zresztą Leonard Mechiari, który brał udział w protestach przeciwko budowie kolei szybkich prędkości we Włoszech. Te doświadczenia nie tylko go zainspirowały, ale pomogły też opracować zasadnicze założenia dla swojej gry. Które ogólnie rzecz biorąc są całkiem sensowne i pomysłowe – całość rozchodzi się dopiero w szczegółach.
Każdy ze scenariuszy, a jest ich kilkadziesiąt (podzielonych na sześć mini-kampanii, inspirowanych różnymi autentycznymi wydarzeniami) pozwala nam zagrać po stronie policji, bądź protestujących. Każdorazowo kierujemy kilkoma grupkami jednostek. Cele są dosyć urozmaicone, raz za zadanie mamy utrzymanie wskazanego terenu przez dłuższy czas, innym razem musimy „przepchnąć” przeciwnika na daną odległość, bądź przez wybrany czas utrzymać pozycję czy zniszczyć wybrane instalacje znajdujące się po przeciwnej stronie barykady – zwykle są to namioty u „rebelsów”, bądź radiowozy czy osprzęt sił porządkowych. Wszystko w wyznaczonych ramach czasowych.
Sterowanie na konsoli sprawia problemy i to niemałe. Ciężko jest się zorientować którą grupą kierujemy, kiedy jest ona rozproszona, kiedy wreszcie się zbije w jakąś bardziej zwartą masę czy wreszcie na ile musimy wychylić gałkę, aby nasz oddział przemieścił się w wybrane miejsce. Przyciski po prawej stronie na padzie odpowiadają za rozmaite komendy, od użycia mocy specjalnych do zmiany postawy naszego oddziału (defensywa/ofensywa). Pomiędzy oddziałami przełączamy się przyciskami R1/L1. Takie są zasadnicze podstawy, reszta przycisków odpowiada za szczegóły jak praca kamery, itd.
Jak się pewnie domyślacie, kontrola w RTSach za pomocą pada to nie najłatwiejsze zadanie, chociaż zdarzało się już, żeby deweloperzy radzili sobie z tą sztuką. Twórcy Riot: Civil Unrest starają się wzorować na najlepszych, aczkolwiek problemem nie do przeskoczenia stają się założenia rozgrywki. Ogromny dynamizm ścierających się grup, próba zapanowania nad kontrolowanym chaosem to karkołomne zadanie. Częściowo upatruję tutaj problemów w samej koncepcji, która utrudnia zaplanowanie czy wdrożenie jakiejkolwiek sensownej taktyki, a częściowo właśnie w sterowaniu. Naszych prób okiełznania bądź wzniecenia zamieszek nie ułatwia fakt, że w Riot: Civil Unrest nie znalazło się miejsca na żaden samouczek.
Poza wrażeniem braku kontroli i losowości zabawy pojawiają się inne problemy. Mechanika jest zupełnie nieczytelna. Po pewnym czasie ciężko nie odnieść wrażenia, że misje powtarzają się, a progres jest powolny, bądź nic nie wnosi. Pierwotne pozytywne odczucia odnośnie grafiki i muzyki giną w kakofonii dźwięków, urywającej się bez sensu muzyki i utrzymaniu strony wizualnej na stałym, ale nie zachwycającym poziomie.
Na plus muszę zaliczyć ciekawy system progresu w ramach kampanii poprzez określanie zwycięzcy na płaszczyźnie militarnej, ale także politycznej i możliwość dostosowywania się do poszczególnych misji, poprzez ustalanie charakteru protestu (na osi pokojowy-agresywny) czy jednostek i ich wyposażenia. To jednak za mało, kiedy sednem zabawy pozostaje niezrozumiałe, niekontrolowane i zwyczajnie nudne przepychanie się beznamiętnych tłumów.
Riot: Civil Unrest oparto o świetny pomysł, zasadniczo ogólny zarys rozgrywki musi się podobać. To wszystko jednak wyłącznie na papierze. W praktyce dostajemy produkcję, która tam gdzie nie jest przeciętna, jest niestety kiepska. Parę drobnych wyjątków i stworzenie produkcji „wrażliwej społecznie” to zdecydowanie za mało, żeby usprawiedliwić nawet przeciętną ocenę. Z żalem piszę, że ta petarda okazała się być niewypałem.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!