Mamy tu przykład gry nietuzinkowej, odważnej, ale próbującej złapać kilka srok za jeden ogon. A wiadomo, jak to się zwykle kończy.
Mamy tu przykład gry nietuzinkowej, odważnej, ale próbującej złapać kilka srok za jeden ogon. A wiadomo, jak to się zwykle kończy.
Gatunkowa mieszanka to w przypadku Zanki Zero: The Last Beggining miecz obosieczny. Czego tu nie ma: survival, dungeon crawler, visual novel, rozwiązywanie zagadek, walki w czasie rzeczywistym, eksploracja z widokiem FPP, a wszystko to podane w estetyce szalonego anime. Może i dla niektórych brzmi to jak spełnienie marzeń (szczególnie w połączeniu z twórcami, którzy za to odpowiadają), ale z tym bogactwem urodzaju wiążę się jedna kluczowa wada. Poszczególne elementy słabo ze sobą współgrają, a niektóre po prostu irytują zamiast bawić.
Pod Zanki Zero: The Last Beggining podpisało się studio Lancarse i Spike Chunsoft. To pierwsze cieszy się dużym szacunkiem wśród miłośników dungeon crawlerów, bo ma na swoim koncie między innymi Etrian Odyssey i Shin Megami Tensei: Strange Journey. Druga ekipa ma jeszcze więcej zasług (i potknięć, żeby tylko wspomnieć o Jump Force), ale w kontekście Zanki Zero: The Last Beggining wystarczy wspomnieć o serii Danganronpa. Recenzowana gra ma tego samego producenta i reżysera co popularna visual novelka w konwencji battle royale. Wypisuję te encyklopedyczne ciekawostki nie bez przyczyny, gdyż Zanki Zero: The Last Beggining czerpie pełnymi garściami z poprzednich dokonań twórców. Wyraźne inspiracje Danganronpą czy dungeon crawlerami Lancarse mogą stanowić zachętę dla fanów tych gier, ale trzeba mieć świadomość, że developerzy nie poprzestali na opracowaniu duchowego spadkobiercy. Wzięli więc sprawdzone schematy, pomysły (nawet fabularne) i mechanizmy, a następnie próbowali zrobić coś lepiej lub po prostu inaczej. Wyszło trochę tak, jak w starym powiedzeniu, że lepsze jest wrogiem dobrego. Ale o szczegółach za chwilę.
Wzorem Danganronpy wcielamy się w młodego mężczyznę (dokładnie lat 25, co ma znaczenie fabularne), który po pewnym dramatycznym zdarzeniu budzi się na słonecznej wyspie otoczony pozostałościami ludzkiej cywilizacji. Wokoło zalegają rdzewiejące auta, asfalt ulic zaczyna ustępować roślinności, a w budynkach od dawna brakuje śladów życia. Słoneczna pogoda i jaskrawe barwy otoczenia nie przypominają typowego obrazu postapokalipsy, jednak wszystko wskazuje na to, że nasz bohater znalazł się w świecie dotkniętym globalną zagładą.
Co nieco o zaistniałych realiach opowiada nam wesoła blondyneczka z dziwaczną protezą nogi i ręki zakończonej szczypcami, która wita nas na Garage Island. Tak właśnie nazywa się nasz nowy dom i jak się wkrótce okazuje, jest on zamieszkały przez siedem innych indywiduów. Oprócz "niepełnosprawnej" Haruto poznajemy Ryo, artystę bondage (wiąże dziewczyny i robi im zdjęcia, ale – jak sam podkreślił – nie w pornograficznym czy sadomasochistycznym wydaniu). Zen to cyniczny farmer, Mamoru jest lekarzem z ciałem kulturysty, Rinko to romantyczna kwiaciarka, której przeciwieństwem jest biuściasta Yuma, córka zamożnego szefa korporacji. Ekipę zamyka szczera i otwarta policjantka Minamo.
Na początku nie sposób odgadnąć, według jakiego klucza dobrano mieszkańców wyspy. Każdy wygląda, jakby się urwał z innej bajki, a jedyne, co ich łączy, to ten sam wiek i dziwny "iks" na pępku. Nasz bohater Haruto oczywiście zrobi wszystko, by poznać prawdę o realiach, w których się znalazł. Ale zanim mu się to uda, czeka go mnóstwo roboty charakterystycznej dla gatunku survival game.
Życie na wyspie nie przypomina rajskich wakacji, ale jest prawdziwą walką o przetrwanie. W wersji amerykańskiej i europejskiej gry wprowadzono co prawda dodatkowy, najniższy poziom trudności, który zamienia brutalny survival w relatywnie przyjemne i bezbolesne doświadczenie. Mimo to cały czas trzeba baczyć na różne wskaźniki, odnoszące się do kondycji naszego bohatera. Oprócz podstawowego paska wytrzymałości, który uzupełniamy piciem i jedzeniem, są takie parametry jak zawartość pęcherza czy poziom stresu. Innymi słowy – oprócz szukania prowiantu trzeba czasem zajrzeć do toalety. I to nie byle jakiej, bo wizyta w obskurnym klozecie dosłownie stresuje naszego niedobitka.
Twórcy podeszli bardzo serio do tematu survivalu, co z jednej strony spodoba się fanom gatunku (i z pewnością nie raz ich zaskoczy), ale z drugiej generuje "niepotrzebne" łażenie w te i z powrotem, celem uzupełnienia czy znalezienia przedmiotów potrzebnych do przeżycia. Ot, taki rodzaj zabawy.
O wiele więcej zastrzeżeń mam do systemu walki. Tutaj widać najwyraźniej, że twórcy chcieli się popisać kreatywnością i wychodzeniem poza schemat. Widok FPP, poruszanie się po mapie dzielonej na kwadratowe pola aż się prosi o walki turowe jak w typowych dungeon crawlerach Lancarse. Tymczasem Japończycy poszli pod prąd i wrzucili pojedynki w czasie rzeczywistym, które są najsłabszym elementem w całej grze. I szczególnie uciążliwym, bo występującym od początku do końca. Na papierze może i wygląda to dobrze: w drużynie mamy do czterech postaci, możemy używać różnych broni, ataków specjalnych itd. Ale w praktyce walki sprowadzają się do szarżowania na przeciwnika, zadawania szybkiego ciosu i cofania się/strafe'owania na sąsiedni kwadrat, co pozwala uniknąć odpowiedzi kozła czy innego postapokaliptycznego adwersarza. Później dochodzą bronie dystansowe, które dają nowe możliwości, ale nic nie odbiera pierwszego wrażenia, że system walki jest boleśnie płytki, przez co trudno czerpać przyjemność z pokonywania masy wrogów w kolejnych lochach.
Jak wspomniałem na początku, oprócz elementów survivalu i dungeon crawlera, Zanki Zero: The Last Beggining jest także zakorzenione w gatunku visual novel. Chęć odkrycia tajemnic wyspy i jej mieszkańców jest oczywistą motywacją do parcia naprzód i zagryzania zębów przy uciążliwych zadaniach. Czy warto się jednak męczyć dla samej historii? Dla fanów klimatu Danganronpy czy serii Zero Escape nowe dziecko Spike Chunsoft wydaje się być idealną propozycją. Tutaj też królują kuriozalni bohaterowie, jest wielka tajemnica w tle czy nawet duet telewizyjnych prezenterów, którzy odgrywają podobną rolę co Monokuma w Danganronpach. Zanki Zero: The Last Beggining jest przy tym wypełniona czarnym humorem i to takim przekraczającym (jeśli ktoś szczególnie wrażliwy) granice dobrego smaku. Świadomie unikam wchodzenia w fabularne szczegóły, ale już z oficjalnych opisów dystrybutora można wyczytać, że każdy z bohaterów ma jakiś związek z jednym z siedmiu grzechów głównych (pycha, chciwość, łakomstwo, nieczystość, gniew, zazdrość, lenistwo). Do tego dochodzi poruszanie tematów rzadko spotykanych w grach wideo (zwłaszcza tych mainstreamowych z Zachodu), takich jak kazirodztwo czy znęcanie się nad dziećmi.
Przez to wszystko nie można twórcom Zanki Zero: The Last Beggining odmówić odwagi, a i pomysłowość często wychodzi im na dobre. Choć narzekałem na podstawowe mechanizmy walki, to cały system opiera się o ciekawy motyw starzenia się, umierania i rozwijania zdolności bohaterów (nie napiszę nic więcej, bo fajnie się to odkrywa samemu).
Zanki Zero: The Last Beggining bardzo mnie zaskoczyło nie tylko gatunkową mieszanką, ale przede wszystkim ogromem aktywności składających się na przygodę. Pozyskiwanie surowców z konkretnych przeciwników, rozbudowa bazy, crafting, gotowanie, budowanie więzi między bohaterami (czasami bardzo bliskich), wykonywanie misji zleconych przez dziwaczny duet z programu telewizyjnego to tylko część atrakcji, które przewidzieli dla nas twórcy. Mówią, że od przybytku głowa nie boli, ale akurat w Zanki Zero: The Last Beggining ilość nie idzie w parze z jakością. Zauważą to zwłaszcza gracze znający poprzednie gry Spike Chunsoft/Lancarse, które były mniej rozbudowane, ale przez to spójniejsze. Wrzucenie do jednego kotła składników RPG, dungeon crawlera, visual novel, survivalu, puzzle game, wymieszanie z czarnym humorem i poważną problematyką dało z pewnością ciekawą, ale ciężkostrawną mieszankę. Nie lubię oceniać gier przez pryzmat "co by było, gdyby…", ale tu widać wyraźnie, że ograniczenie liczby aktywności, dopracowanie walki (albo pozostanie przy turówce) i większy nacisk na fabułę uczyniłby z Zanki Zero: The Last Beggining prawdziwą perełkę.
PS. Duży plus należy się zachodniemu wydawcy za podwójną ścieżkę dźwiękową (japońską i angielską) oraz wersję demo na PlayStation 4. Minus - dla mnie ogromny - za wypuszczenie gry na PS Vitę tylko w Japonii.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!