Gra w kamienie, czyli coś się kończy, coś się zaczyna - recenzja filmu Avengers: Koniec gry

Joanna Kułakowska
2019/04/30 09:00
2
0

Bracia Russo zafundowali nam spektakularny koniec znanego świata w obrębie MCU. Trochę żal, z drugiej strony to bynajmniej nie koniec filmów, więc...

...rodzi się ciekawość, co wydarzy się dalej.

Na początku, tak dla odmiany, zacznijmy od końca. Saga Kamieni Nieskończoności, która trwała ponad dekadę, ma swój end (na ile happy, to już sprawa dyskusyjna), ciesząc oczy, łapiąc za serce, ściskając gardło i na dokładkę całkiem szanując inteligencję widza – choć oczywiście, jak to zwykle bywa, pewne drobiazgi mogą budzić zastrzeżenia. Tym bardziej więc intrygują następujące kwestie: Jak potoczą się losy superbohaterów i superbohaterek, którzy przeżyli ostateczne starcie z Thanosem? Tak, ktoś przeżył, nawet niemało „ktosiów”. Co stanie się zarzewiem i motywem przewodnim nowego projektu w Marvel Cinematic Universe i czy w ogóle takowy powstanie? Może fanów i fanki czeka teraz po prostu szereg luźno połączonych obrazów, jak przynajmniej na razie postępują twórcy DCEU? Czy w jakimś stopniu będzie kontynuowany pomysł z efektem ubocznym działań bohaterów filmu Avengers: Koniec gry? (Przy okazji warto wspomnieć, że w dużej mierze potwierdziła się jedna z fanowskich teorii). Pytania można mnożyć. Ale czym konkretnie może pochwalić się tandem Anthony i Joe Russo?

Gra w kamienie, czyli coś się kończy, coś się zaczyna - recenzja filmu Avengers: Koniec gry

Przede wszystkim Avengers: Koniec gry (ang. Avengers: Endgame) to nie jeden film, a kilka ukrytych w jednej produkcji. Mamy tu obyczajową opowieść o egzystencji po apokalipsie i podnoszeniu się z dna, uczeniu się życia na nowo po wielkiej traumie; dramat psychologiczny i dramat wojenny; komedię (chwilami czarną, a chwilami wręcz ze slapstickowym rysem) oraz heist film, a właściwie to time heist, wraz z dekonstrukcją i kpiną, a zarazem przewrotnym hołdem dla pulpowych opowieści o podróżach w czasie (darcie łacha z Powrotu do przyszłości – bezcenne). Udanym zabiegiem reżyserów – braci Russo – oraz scenarzystów – Christophera Markusa i Stephena McFeely’ego – okazuje się eksplorowanie tematu, że superbohater(ka) może czuć rozdarcie między tym, co trzeba zrobić, a tym, czego pragnie, i że sam(a) może nie mieć co do tego pewności, czuć swoiste zagubienie... Niektórzy w głębi duszy nie są tak do końca personą, na którą wskazuje kostium i atrybuty, przez długi czas podążają drogą zgodną z oczekiwaniami otoczenia, tą, którą im wytyczono jako rzecz oczywistą, podczas gdy nosząc maskę, pozwalają, by wymykało im się coś ważnego – ba, w jednej z ekranowych rozmów pojawia się nowa, poruszająca wykładnia bycia „prawdziwym” bohaterem.

Na tym tle tym bardziej błyszczą heroiczne akcje i blaskomiotna bitwa, okraszone imponującą dawką bardzo dobrych efektów specjalnych. Generalnie grafika komputerowa budzi aprobatę, ale to nie ona gra tu pierwsze skrzypce: opowieść zrealizowana przez Anthony’ego Russo i Joego Russo jest sama w sobie spektakularna i nawet pozbawiona „świecidełek” i „wodotrysków” robiłaby potężne wrażenie – dzięki temu, jak operuje na emocjach odbiorcy/odbiorczyni, dzięki wygraniu kolejnych niuansów i zręcznemu przeskakiwaniu z nastroju w nastrój, na co składa się także wytężona – i owocna – praca aktorów i aktorek w większości wiarygodnie wczuwających się w prezentowane postacie.

Jeśli zaś o postacie chodzi... powracają osoby znane widzom Marvela ze wszystkich dotychczasowych odsłon MCU. I to w sposób, który stanowi dla widza ogromną frajdę pod względem sentymentu, emocji, a także możliwości docenienia kunsztu twórców uniwersum, gdyż umieli oni sprawnie wykorzystać rozmaite wątki, jednocześnie puszczając oko do wielbicieli i wielbicielek poszczególnych bohaterów wieloletniej opowieści spajanej przez ich prywatne relacje oraz mitologię Kamieni Nieskończoności. W filmie Avengers: Wojna bez granic nie pojawili się Sokole Oko (Jeremy Renner) i Ant-Man (Paul Rudd), co było oczywiście wytłumaczone. Tym razem stali się ważnymi dla przebiegu akcji postaciami. Scena otwierająca Avengers: Koniec gry, w której występuje ten pierwszy, to rzecz, która stanowi preludium faktu, że dotąd tak poprowadzonej historii – z tak tragicznymi i zwyczajnymi, realistycznymi pod względem psychologicznym elementami – w świecie Marvel Cinematic Universe jeszcze nie było. To nowa jakość pod względem formy i wyrazu. W zasadzie obaj do pewnego momentu przedstawiają coś namacalnego, zrozumiałego dla idealnie przeciętnego człowieka – przerażonego, zrozpaczonego ojca. Ten drugi zaś to jeden z protagonistów wnoszących komizm sytuacyjny, który z racji swych osobistych doświadczeń odpowiada również za zarys głównej osi fabularnej niniejszego obrazu.

GramTV przedstawia:

Jeśli chodzi o grę humoru z odrobiną całkiem poważnego przekazu (dodajmy, że w tym przypadku niekiedy jest to humor „bawarski”), poznajemy nowe oblicze (i nie tylko...) Thora (Chris Hemsworth), jak również Hulka (Mark Ruffalo), no i jak zwykle świetnie bawimy się z Rocketem (głos Bradley Cooper). Co do wspomnianego perskiego oka – miłośniczki i miłośnicy Lokiego (Tom Hiddleston) zostali wreszcie dopieszczeni, a ci, którzy śledzą alternatywne linie rozmaitych komiksów, otrzymali potwierdzenie faktu, że... Ależ tak, Kapitan Ameryka (Chris Evans) był w Hydrze! Natomiast odnośnie kwestii dramatu, dywagacji na temat poświęcenia dla sprawy i najważniejszych wartości oraz określania swych priorytetów, to bierzemy udział w prawdziwej duchowej uczcie oferującej wątki Czarnej Wdowy (Scarlett Johansson), Iron Mana (Robert Downey Jr.), Nebuli (Karen William) – trzeba wtrącić tu, iż ta trójka na zmianę stanowi emocjonalne centrum, serce filmu Avengers: Koniec gry – oraz modelowego żołnierza Ameryki, który jako postać dostał piękny dar od twórców. No i motyw Thanosa – ów także dwukrotnie zaprezentował ciekawą woltę. Można powiedzieć, że efekt okazuje się dość przewrotny – każda z tych postaci zostaje w słodko-gorzki sposób rozliczona z przeszłością... Dodajmy, że recenzowany obraz sprawia, iż spóźniony origin story Czarnej Wdowy (który ma szansę być pierwszym filmem MCU z kategorią R) nabiera specjalnego znaczenia.

Najnowsza opowieść będąca z lękiem wyczekiwanym finałem III Fazy MCU zasługuje na miano utworu nowatorskiego i aplauz widowni. Można oczywiście tropić szczegóły każące się zastanowić, czy pomysł na rozwój sytuacji odnośnie Kapitana Ameryki ma tak do końca logiczne ręce i nogi w związku z zachowaniem ciągłości linii czasowej, albo dywagować, czy bombastyczne starcie z Nemezis wszechświata było rzeczywiście potrzebne, czy nie załatwiały tego kameralne, duszoszczypiaste wybory naszych superbohaterów... Ale po co? Każdy element niezgorzej spełnił swoją rolę, podkręcając atmosferę. Avengers: Koniec gry to produkcja, którą koniecznie trzeba zobaczyć – i to w kinie, najlepiej w 3D.

A właśnie... Dlaczego, u licha, Koniec gry? Po raz kolejny człowiek zastanawia się nad zagadką polskich tłumaczeń... Avengers: Endgame oznacza de facto ostateczną rozgrywkę (z udziałem Avengers). To naprawdę spora różnica.

Na sam koniec wróćmy do początku. Które odsłony trzeba/warto przypomnieć sobie przed seansem Avengers: Endgame, aby mieć jasność sytuacji, z kim lub czym mamy do czynienia i dlaczego dane postacie wiedzą to, co wiedzą, umieją to, co umieją, i zachowują się tak, a nie inaczej? Punktem obowiązkowym jest Avengers: Wojna bez granic (z którym to filmem można zapoznać się tutaj), a także Ant-Man i Osa (o których przeczytamy tutaj). Przydatne okaże się odświeżenie sobie filmu Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów (recenzja znajduje się tutaj). Warto zaznajomić się z Doktorem Strange’em (zrecenzowanym tutaj), Thor: Ragnarok (recenzja jest tutaj) i ewentualnie z Kapitan Marvel (o której można przeczytać tutaj). A najlepiej po prostu obejrzeć wszystko, ale to już zapewne przed drugim spotkaniem z najnowszym utworem braci Russo.

Symptomatyczną „kropką nad i” projektu jest fakt, że tym razem nie ma co czekać na choćby jedną scenę po napisach. Jednakże co poniektórzy wychwycili, że na samym końcu „coś” się jednak znajduje – tajemniczy dźwięk... Poza symbolicznym przekazaniem jednego z kultowych artefaktów MCU innemu bohaterowi oraz sceną stanowiącą niejako teaser potencjalnego filmu na temat A-Force (grupa złożona z superbohaterek) to być może kolejny znak, że coś się kończy, coś się zaczyna.


Avengers: Koniec gry to film dla wszystkich, którzy uwielbiają Marvela oraz wszelkie gry o superbohaterach, superzłoczyńcach i ich odwiecznej walce.

Komentarze
2
Renchar
Gramowicz
02/05/2019 01:00

Ja się zawiodłem w porównaniu z pierwszą częścią ta wypada kiepsko. Po za Iron manem, Thorem i Kapitanem reszta bohaterów mogła by wo gule nie być pokazana w finałowym starciu. Ponieważ mieli jedną lub 2 sceny gdzie i tak nic nie zaprezentowali. Dodatkowo przydupasy Thanosa Ten mag Ebony Maw w pierwszej części klepał ich jak szmaty, a w End Game nie uczynił nic stał by stać noż żal przecież on miał lepsze moce niż dr Strange. Człowiek liczył na rozpierduchę na maxa, a tu potencjał wielu osób został skreślony do 2 scen.

Film ratowały wstawki komediowe. Kapitan Marvel zadufany w sobie babsztyl dostał strzała no i jeszcze walka trójki z Thanosem więcej plusów nie pamiętam.

3 godziny filmu było za mało powinna być jeszcze z godzina by każdy bohater miał swoje 5 min. Ponad 2 godziny seansu to sama gadka i planowanie. Przeniesienie w czasie znowu gadka no nic się nie dzieje emocjonującego. Jestem fanem Marvela, ale ostatnie Avengersy są dla mnie rozczarowaniem 7/10 jeszcze bym zrozumiał bo da się oglądać, ale jak niektórzy dają 9/10 lub 10/10 to ja tego nie rozumiem. Najwidoczniej już ludzi byle co zadowoli.

Bambusek
Gramowicz
30/04/2019 13:57

Film bez szału. Dużo, nawet jak na adaptację komiksu, scen typu "no bo oni tak mogą i już". Thanos jako tło. Kapitan Marvel jako deus ex machina, wprowadzana tylko jak scenarzyści nie mieli innego pomysłu (ale ok, mogło być gorzej - przy wyraźnych lewicowych skrzywieniach w Disneyu i MCU równie dobrze mogła sama zlać Thanosa w minutę). Fabuła ma problem ze spójnością sama ze sobą, nawet bez patrzenia na resztę produkcji z uniwersum.  Nabijanie się z innych filmów o podróżach w czasie tylko po to, żeby w sumie samemu nie zrobić tego ni krztyny lepiej. 

sceną stanowiącą niejako teaser potencjalnego filmu na temat A-Force

Jedna z najgorszych scen filmu, zupełnie z czapy i oderwana od czegokolwiek.