Blazkowicz schodzi na dalszy plan i przekazuje pałeczkę (karabin?) córkom. Takie dwie to jednak nadal mniej niż jeden B.J.
Blazkowicz schodzi na dalszy plan i przekazuje pałeczkę (karabin?) córkom. Takie dwie to jednak nadal mniej niż jeden B.J.
W 2015 roku, między pierwszą a drugą częścią serii Wolfenstein tworzonej przez Machine Games, pojawił się twór o nazwie The Old Blood. Było to coś między kontynuacją, a dużym dodatkiem do wcześniej wydanego The New Order. Projekt zrobiony w krótszym czasie i przy mniejszych nakładach finansowych. Tegoroczne Youngblood teoretycznie można nazwać czymś podobnym. W praktyce jednak najnowsze dzieło Szwedów z Machine Games jest zupełnie inne. To nadal silnik Wolfenstein II, ale w strukturze gry zaszły spore zmiany. Deweloperzy niedawno mówili, że czują pewien stres przed premierą, bo nie wiedzą jak zostaną one odebrane. Pewnie gdyby byli pewni jakości swojej gry, nie mieliby takich problemów.
Youngblood przenosi nas spory kawałek czasu w przyszłość. Naziści nadal rządzą światem, a dwie córki Blazkowicza są już nastolatkami. To właśnie nimi przyjdzie nam pokierować w grze. Poznajemy je tuż przed rozpoczęciem wydarzeń z kampanii. Nie ma więc pokazywania ich dzieciństwa i sceny pierwszego zabójstwa Nazisty (schemat dosyć powszechny w niektórych grach od Sony). To ma miejsce dopiero w momencie rozpoczęcia gry, kiedy bliźniaczki wyruszają na samotne poszukiwanie swojego zaginionego ojca. B.J. nagle znikną bez śladu. Trop prowadzi do Paryża.
Już na wstępie można napisać, że fabularnie Youngblood stoi na znacznie niższym poziomie niż poprzednia część. Główne bohaterki są bardzo nijakie, a do tego zachowują się niesamowicie infantylnie. Postacie poboczne również nie grzeszą charyzmą. Niewiele jest również scenek przerywnikowych. W Youngblood fabuła straciła na znaczeniu na rzecz rozgrywki. To jedna z pierwszych, moim zdaniem bardzo negatywnych zmian, jakie wprowadza nowa odsłona serii. Zamiast liniowego shootera otrzymaliśmy dziwne połączenie z sandboksem. W praktyce działa to w następujący sposób. Dosyć szybko fabuła przenosi nas do Paryża, w którym musimy zdobyć dane z czterech baz. Wszystkie, mimo iż każda jest w innym miejscu, mają podobną strukturę. Po przejściu przez kilka pierwszych pomieszczeń z wrogami należy przemieszczać się od windy do windy, aby na szczycie zdobyć potrzebne informacje. Tam oczywiście czeka na nas wielki robot, z którym trzeba się trochę namęczyć. Aby jednak rozpocząć te misje trzeba wykonać kilka zadań dodatkowych w „otwartym świecie”. Cudzysłów oznacza, że do naszej dyspozycji oddano kilka małych dzielnic, w których musimy wykonywać misje. W praktyce sprowadza się to do przyjścia w określone miejsce i zabicia wszystkich wrogów.
Youngblood stawia więc na rozgrywkę, a fabułę spycha na dalszy plan. Widać to chociażby po menu głównym, w którym nie rozpoczynamy kampanii, a tworzymy sesję gry wieloosobowej. Nowy Wolfenstein ma przecież dwie bohaterki, a więc nastawiony jest na rozgrywkę w kooperacji (można też grać samemu). W budowie poziomów wiele się jednak nie zmieniło. Level design dostosowany do co-opa ogranicza się głównie do otwierania drzwi czy bram przez dwie osoby, a nie jedną. Jedyna godna uwagi mechanika jaką zaobserwowałem, to możliwość dawania sobie dopingu. Pozwala to raz na jakiś czas otrzymać dodatkowy pancerz. Oprócz tego ranne siostry mogą się podnosić, a w razie śmierci można skorzystać z kilku tzw. współdzielonych żyć. Tym samym gra staje się znacznie prostsza niż poprzednie części. Całe szczęście, bo zgon zazwyczaj wiązał się ze sporymi konsekwencjami. Przykładowo kiedy zginąłem na sam koniec zdobywania danych wywiadowczych z wieży, cofnęło mnie tak daleko, że jedyne na co miałem ochotę to wyłączenie gry. Do powtórzenia była cała, długa sekwencja. Oczywiście przy drugiej próbie zginąłem w tym samym miejscu. Jak pech to pech. Najważniejsze jednak, że rozmieszczenie punktów zapisu to jakiś absurd. W razie zgonu trzeba powtarzać całe, duże sekwencje, bo w ich trakcie nie ma checkpointów. Idiotyzm.
Postawienie dużego nacisku na mechanikę widać również w innych miejscach. Nasze bohaterki mają poziomy doświadczenia, których zdobywanie nagradzane jest punktami umiejętności. Nawet zadania które możemy wykonywać opisane są za pomocą poziomu, na którym musimy być aby mieć szanse w walce. Rozwój widoczny jest również w broniach. Nie ma ich wybitnie dużo, ale możemy ulepszać ich kilka parametrów. Dzięki temu z misji na misję nasze bohaterki są coraz skuteczniejsze. Najmocniej to odczułem po około 3-4 godzinach gry, kiedy postanowiłem wreszcie wydać zebrane pieniądze na ulepszenia broni. Od tego czasu walka stała się znacznie prostsza. Wcześniej nieco mnie męczyli przeciwnicy. Niemalże każdy ma pancerz, przez co przyjmuje na siebie ołów jak gąbka. Tym samym można powiedzieć, że Youngblood zrobiło krok w stronę loot shootera. Nadal grze bardzo daleko do głównych przedstawicieli tego gatunku. Mimo wszystko jeśli miałbym określić kierunek zmian, byłyby to właśnie produkcje w stylu Destiny czy The Division. Finalnie wyszła z tego produkcja, która z jednej strony nie chce zrywać ze swoimi korzeniami, z drugiej próbuje chociaż w minimalny sposób dostosować się do zmian na rynku. Moim zdaniem nie wyszło to najlepiej.
Nowej produkcji ekipy Machine Games nie można jednak odmówić jednej rzeczy – ogromnej przyjemności ze strzelania. Na początku potrzebowałem chwili czasu, aby przyzwyczaić się do czułości gałek, ale dosyć szybko złapałem odpowiednie wyczucie. Wtedy walka stała się niezwykle satysfakcjonująca. Mimo pewnych zmian w mechanice w tej grze nadal dobrze się strzela. Użyta w Youngblood technologia ewidentnie kuleje pod względem jakości oprawy wizualnej, ale gun play to nadal ścisła, światowa czołówka. Tym bardziej szkoda, że zdecydowanie zbyt wiele czasu trzeba poświęcać na czyszczenia po raz kolejny tych samych dzielnic. Bez odpowiedniej mechaniki strzelania nowy Wolfenstein byłby po prostu mierny.
Można więc uznać, że obawy twórców o to jak zostaną przyjęte zmiany w grze były słuszne. Teraz nawet nie dziwi fakt, że Bethesda publikowała przed premierą tak mało materiałów promocyjnych. Przy zepchnięciu fabuły na dalszy plan brakuje nawet scenek przerywnikowych do złożenia atrakcyjnego trailera. Tym samym muszę z żalem przyznać, że Youngblood znajduje się na znacznie niższej półce niż genialny Wolfenstein II: The New Colossus. Brakuje pomysłów na misje, lokacje, zwroty akcji czy charyzmatycznych bohaterów. Machine Games niespodziewanie przygotowało bardzo nijaką grę. Odnoszę wrażenie, że studio próbowało zmierzyć się z mechanikami, w tworzeniu których nie ma kompetencji. Zamiast więc skupić się na swoich mocnych stronach i przygotować kolejny, ambitny shooter z liniową rozgrywką i mocną historią, powstał taki dziwaczny eksperyment. Rozumiem, że taki model rozgrywki, mówiąc wprost, nie sprzedaje się najlepiej. Trzeba więc było w pełni odejść do dotychczasowej formuły, a nie tworzyć jakąś hybrydę bez większego pomysłu. Aż dziwne, że w produkcję zaangażowane było również Arkane Studios, które znane jest z klimatycznych i dobrych fabularnie gier. Tego w Youngblood kompletnie nie widać.
Trochę narzekam, ale mimo wszystko bawiłem się przyzwoicie. Wiele da się tej grze wybaczyć ze względu na genialny system walki. Na korzyść Youngblood działa również to, że konkurencja na rynku jest niewielka. Nie licząc loot shooterów, które zazwyczaj nie grzeszą rozbudowaną historią, nie ma zbyt wielu FPS-ów do wyboru. Jeśli więc ktoś, podobnie jak ja, ma spory niedosyt tego gatunku, nowy Wolfenstein jest dla niego jednym z nielicznych rozwiązań. Na pewno też dobrze będą się bawić ci, którzy znajdą partnera/partnerkę do kooperacji. Wtedy niewielki nacisk na historię nie będzie tak uciążliwy, ponieważ na pierwszy plan wyjdzie czysta frajda z rozwalania Nazistów i ich maszyn.
Widząc jednak jak zaczyna zmieniać się ta seria, mam tylko jedno życzenie. Niech na kolejnej generacji konsol powstanie nowa, mocna fabularnie część, która zakończy tę serię. Później niech Machine Games kombinuje z nowym IP lub inną marką. Liczba zmian wprowadzanych przez Youngblood sugeruje, że formuła tej marki praktycznie się wyczerpała.