Code Vein udowadnia, że wykorzystanie znanych i lubianych patentów nie zawsze jest sposobem na odniesieniu sukcesu. Nawet, jeśli pewne podstawy są solidne...
Code Vein udowadnia, że wykorzystanie znanych i lubianych patentów nie zawsze jest sposobem na odniesieniu sukcesu. Nawet, jeśli pewne podstawy są solidne...
W ostatnich latach gier action RPG, które można byłoby nazwać klonami Dark Souls zaczęło pojawiać się coraz więcej i więcej. Nie dziwi mnie więc fakt, że kolejne studia chcą spróbować swych sił. Niewątpliwie gracze lubią dostawać baty, wracać do najbliższego punktu odrodzenia, znowu dostawać baty, wracać do punktu odrodzenia (bez zebranych punktów, bo zapomniało się je podnieść…), aby po kilkudziesięciu próbach pokonać przeciwnika… albo rzucić grę w kąt, może wrócić do niej za jakiś czas.
Trochę już tych gier powstało, a o powiew świeżości w tym gatunku jest coraz trudniej. Code Vein próbuje dodać coś charakterystycznego od siebie – kilka świeżych pomysłów związanych z walkami, klimat rodem z anime… ale na tym się niestety kończy. Nie mogę jednak powiedzieć, że kilkanaście godzin spędzonych z najnowszą grą twórców serii God Eater nie sprawiło mi frajdy.
Post-apokaliptyczna wizja świata przyszłości, wampiry nazywane Revenants oraz ciągła walka o to, aby nie dać się pochłonąć żądzy krwi zmieniającej bohaterów w potwory. Główny bohater budzi się wśród ruin miasta. Nie wie jak tam się znalazł, kim jest tajemnicza dziewczyna którą zobaczył pierwszą. Z biegiem czasu jednak dowiaduje się coraz więcej na temat swojego pochodzenia, świata który go otacza oraz tego, jaką rolę przyjdzie mu odegrać, aby zmienić jego losy. Dodajmy jeszcze do tego otoczkę rodem z japońskiej animacji, maski przeciwgazowe w gotyckim stylu i… tak w skrócie można opisać Code Vein.
Właściwie mógłbym powiedzieć, że dużym plusem Code Vein jest fakt, iż wiele zawiłości fabularnych przekazywanych jest za pośrednictwem cutscenek, dialogów lub znajdowanych w lokacjach cząstek, które wykorzystywane są do odblokowywania kolejnych elementów stylów walki tzw. Blood Codes powiązanych z konkretnymi bohaterami świata gry. Jest to o tyle przyjemne, że nie trzeba się wczytywać między wierszami czy czytać dziesiątki opracowań związanych z pochodzeniem uzbrojenia… ale czasami trzeba żółwim tempem to przejść. Klimatyczne? Jak najbardziej, tylko z czasem bardziej przeszkadza niż zachęca do rozwijania swojej postaci. Gdyby chociaż można było zamiast chodzenia część zrobić automatyczną…
Nie mniej jednak jest to o tyle wszystko dobrze przyrządzone, że te pewne dłużyzny można zwyczajnie wybaczyć. Problem tkwi w tym, że w drugiej połowie rozgrywki mimo szybszego tempa opowiadanej historii oraz sprowadzenia jej do siekania kolejnych bossów ginie również tajemnica kryjąca się za fabułą Code Vein. Nawet licząc na zaskakujące zwroty akcji nie pojawiło się nic, co faktycznie mogłoby mocno złapać i potrząsnąć emocjami. Co innego kilka wydarzeń z pierwszej połowy rozgrywki, które przy akompaniamencie melancholijnych melodii potrafią dotknąć nieco głębiej i to mimo wszystko mi się podobało, nadawało ton całej historii, która z czasem przeradza się w mechaniczne mordowanie kolejnych przeciwników z delikatnym wyjaśnieniem dlaczego tak właściwie na to zasługuje.
Największy problem jednak miałem chyba z przeciwnikami, którzy bez względu na lokację, są kopią mechanik z poprzednich miejscówek. Czasami różnią się oni wyglądem, dzierżoną przez siebie bronią czy efektami, które mogą nałożyć na kierowaną przez gracza postać, ale poza tym stosują bardzo podobne taktyki do reszty, przez co w pewnym momencie wkrada się w rozgrywkę monotonia. Zwłaszcza gdy eksploracja pewnych miejsc wymaga dużych pokładów cierpliwości i widok tego samego . I nie dlatego, że są one jakoś wymyślnie trudne. Są rozległe, łatwo się w nich pogubić nawet z mapą, a w pewnych przypadkach twórcy wymuszają na graczu przeszukanie wszystkich zakamarków. Ostatecznie wszystko sprowadza się do typowego dla gier z serii Diablo sprawdzania miejsc, gdzie jeszcze nie ma kropek lub ściany, aby wreszcie znaleźć ten jeden pasujący klucz. Szkoda, ze mimo wszystko nie znalazło się miejsce dla kilku zupełnie opcjonalnych bossów czy ukrytych miejscówek, w których możemy odnaleźć jakieś specjalne artefakty. Ale takie naprawdę specjalne, a nie kolejny Awake do kolekcji. Zwłaszcza, że arsenał jako taki nie jest zbyt mocno rozbudowany i wypadałoby tych kilka egzotycznych zabawek tam dorzucić. Liczę, że ewentualny sequel będzie pod tym kątem o wiele bardziej rozwinięty.
Wracając jednak do przeciwników, to poziom starć z bossami również jest dość nierówny. Są pojedynki wymagające pewnej dozy cierpliwości oraz zapamiętania nawyków (np. pewnego rodzaju nietypowe tempo ataków, które wyklucza zrobienie dwóch uników jeden po drugim). Są również pojedynki, które wbrew pozorom stają się właściwie formalnością i można je ukończyć za pierwszym podejściem. Brakowało mi w tym wszystkim odrobiny szaleństwa pomieszanego z pomysłami, które mogłyby być charakterystyczne dla stworzonego w grze klimatu. Czasami miałem również wrażenie, że większość bossów na arenach można było pokonać tym samym sposobem. Bez wykorzystywania specjalnych sztuczek, konkretnych strategii czy zabawy w zmiany żywiołów. Najlepiej to widać w jednym ze starć, gdzie wszystko odbywa się chaotycznie, a do uziemienia potwora przydaje się właściwie jedna konkretna umiejętność i sprawne wykorzystywanie uników. Dodatkowo, z odpowiednim partnerem sterowanym przez komputer, który raz na jakiś czas potrafi podzielić się swoim życiem (co my również możemy uczynić), dodatkowym wzmocnieniem obrażeń czy odporności całość staje się tak właściwie banalna. Jest z czego wybierać i bez względu na wybraną przez gracza ścieżkę rozwoju swojego Reventanta można łatwo dostosować to, na czym ma skupić się towarzysz. Choć w dużej mierze będzie on skupiał na sobie gniew przeciwnika, abyśmy my mogli mu dać kilka ciosów, uciec i tak do zera.
To, co natomiast pozytywnie wyróżnia Code Vein na tle konkurencji to możliwości, jakie daje mieszanie przeróżnych stylów walki zapisanych w Blood Code z konkretnymi atakami, które z czasem odblokowują się ogólnie Pozwala to na stosowanie przeróżnych buildów i tak właściwie, nie licząc tego, co ma miejsce na samym początku, to praktycznie zabawa jest nieograniczona. Jeśli postać osiągnęła rangę mistrzowską związaną z daną umiejętnością aktywną bądź pasywną i spełnia wymagania związane ze statystykami, to możemy ją przypisać do jednego z miejsc. I właśnie dlatego prawdopodobnie będę chciał znaleźć wszystkie style, maksymalnie je ulepszyć i próbować różnych innych kombinacji. Zwłaszcza propozycji powiązanych z ciężkim uzbrojeniem. Niewątpliwie jest to efektowne, pewne rzeczy wymagają dopracowania, ale jeśli ma to być znak szczególny serii, to ja jestem jak najbardziej na tak. Nawet, jeśli tak właściwie w samej grze praktycznie nie czułem potrzeby przełączania się czy szukania wymyślnych taktyk. Nie wyklucza to jednak możliwości dostosowania wszystkiego idealnie pod siebie – to jest jak najbardziej możliwe.
Code Vein również graficznie prezentuje się całkiem nieźle. Cała stylistyka jest mimo wszystko naprawdę świetna, a pod względem optymalizacji sporadycznie notowała spadki klatek. Jeśli miało to miejsce, to zazwyczaj wtedy, gdy zamieszanie na ekranie było porządne, a od przeróżnych efektów specjalnych wręcz kipiało. Nie mniej jednak myślę, że dałoby radę z tego wszystkiego wyciągnąć jeszcze więcej. Zwłaszcza, że niektóre miejscówki po prostu sprawiają wrażenie wrzuconego kopiuj – wklej, co po pewnym czasie potrafi zmieszać na tyle, że kilka razy zastanawiałem się czy już tutaj nie byłem (gdyby nie minimapa, to prawdopodobnie umarł w butach). Podobnie z muzyką, która o ile na początku nadaje rozgrywce odpowiednich barw, tak z czasem zwyczajnie irytuje tymi samymi nutami wykorzystywanymi w kółko.
Przypadek Code Vein niewątpliwie pokazuje, że czasami nie wystarczy podeprzeć się znanymi i lubianymi mechanikami, a dodanie czegoś od siebie nie gwarantuje, iż będzie to tytuł z najwyższej półki. Wiele rzeczy jest tutaj zrobionych poprawnie, a te kilka własnych pomysłów daje ciekawą perspektywę na przyszłość serii. Problem w tym, że jest tego zwyczajnie za mało, aby wyjść ponad przeciętność. Głównie przez techniczne braki względem designu lokacji, przeciwników czy też starć z bossami. Choć być może to również znak szczególny twórców God Eatera…
Nie mogę jednak powiedzieć, że Code Vein mi się w żaden sposób nie podobało. Przez około 36 godzin grałem z wypiekami na twarzy, a zabawa sprawiała mi niesamowitą frajdę. Dlatego też mimo wszystko wystawiam ocenę nieco wyższą niż „średnia”. Powiem więcej – ten cały klimat, otoczka oraz sposób podejścia do tematu soulslike niezmiernie mi się podoba. Jest on niezobowiązujący, nie wyciska siódmych potów z gracza i opowiada dość interesującą historię bez potrzeby oglądania tony materiałów dodatkowych. Chciałbym, aby ewentualny sequel był większy, lepszy oraz o wiele bardziej dopracowany. To jest możliwe i tego również twórcom jak najbardziej życzę.
P.S: Zapomniałem o jednej bardzo ważnej rzeczy – edytor postaci jest wręcz fenomenalny i życzę każdej grze tego typu, aby takowy posiadał, bo naprawdę… możliwości jest sporo, a fani odtwarzania bohaterów z innych gier/anime już bawią się w cosplay, więc był to strzał w dziesiątkę ;)