Jeśli czytasz tę recenzję, to być może należysz do miłośników gier, które wyrosły na popularności serii Dark Souls od studia From Software, a może dopiero zamierzasz zacząć z nimi przygodę. Rynek zweryfikował, że gry, które wymagają od graczy nieco więcej skupienia i zręczności są potrzebne, więc jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się mniej lub bardziej udane produkcje, które garściami czerpały z dorobku Japończyków. Osobiście do tej drugiej grupy zaliczam wydane w 2017 roku The Surge, które pomimo wielu drobnych wad wprowadzało znane nam mechaniki w nową, fantastyczno-naukową stylistykę, ale też dokładało coś od siebie, jak choćby udany system zdobywania wyposażenia poprzez obrzynanie kończyn napotkanych adwersarzy. Świadomy niedoskonałości poprzedniczki przystąpiłem do zabawy z drugą odsłoną, by ponownie odkryć, że jest coś miłego w bezpośrednich kontynuacjach – z jednej strony znamy już mechaniki, z drugiej mamy zupełnie nową historię, ale wszystko to łączy się w jednym świecie pełnym wzajemnych odniesień. Smakuje to o wiele lepiej, gdy kontynuacja wyciąga wnioski z błędów poprzedniczki i uwypukla udane rozwiązania, co deweloperom z Deck13 udało się w dużej mierze osiągnąć. Zapnijcie pasy, samolot do Jerycho startuje za 3, 2, 1…
Lot do futurystycznego Jerycho jest tylko pretekstem dla rozpoczęcia linii fabularnej The Surge 2. Po krótkim przerywniku filmowym wiemy już, że nasz samolot rozbił się w mieście, a nasz protagonista jest jedną z nielicznych osób, którym udało się przetrwać katastrofę. Dodatkowo nawiedzające go wizje łączą całe zajście z jedną z osób z pokładu samolotu – dziewczynką o imieniu Atena – która, jak się szybko dowiadujemy, przetrwała katastrofę i może być jednocześnie odpowiedzialna za anomalię, która ją spowodowała. Z braku lepszych perspektyw decydujemy się ją odnaleźć, co wcale nie będzie łatwe. Okazuje się, że wybór celu podróży był, delikatnie mówiąc, nietrafiony. Jerycho pogrążyło się w chaosie walk pomiędzy religijnymi sekciarzami a ostatnimi obrońcami systemu, a poza nimi spotkamy tu mnóstwo świrów pod wpływem narkotyku i zwykłych przyjemniaczków, którzy zechcą wyręczyć się nami w swoich niecnych planach w misjach pobocznych lub zwyczajnie spróbują wbić nóż w plecy. Dystopia pełną gębą, ale oczywiście jest to choreografia do naszych dalszych losów.
Linia fabularna podawana jest nam bezpośrednio w rozmowach z postaciami niezależnymi i napotykanych po drodze anomaliach, które zdradzają losy Ateny oraz wskazują, gdzie powinniśmy skierować dalsze kroki. Może nie jest to narracyjny majstersztyk, a mieszkańcy Jerycho nie są zbyt wyraziści, ale całość jest bardzo spójna pod względem tego, w jak opłakanym stanie jest miasto. Te nie wygląda na idealne miejsce do życia i raczej nie było nim przed wybuchem zamieszek, ale po pierwszej odsłonie cyklu raczej nie spodziewaliśmy się, że będzie inaczej. Skoro już zahaczyliśmy o pierwowzór, to warto zaznaczyć, że zaprezentowana w The Surge 2 historia nie odwołuje się bezpośrednio do niego, ale znajdzie się kilka przyjemnych nawiązań czy znajomych twarzy. Niezwykle cieszy też fakt, że Deck 13 postanowiło mocniej przyłożyć się do kreacji samego świata marki, przez co nie jest on już solusami z domieszką sci-fi, a zyskał pewną samoświadomość, którą doskonale wyczują osoby grające w pierwszą odsłonę. Miasto wypełnione szemranymi typami, bród, smród i dekadencja, a nade wszystko Pan Złomek – automat na napoje, który chętnie podzieli się z nami najnowszymi ploteczkami, jeśli tylko pozwolimy mu odsłuchać znalezione przez nas nagrania. Bardzo dobry kierunek, a skoro już o nim mowa, to może co nieco o eksploracji.
Przygodę rozpoczynamy od zabawy kreatorem postaci, który obok kilku standardowych funkcji pozwala nam też wybrać pochodzenie bohatera. Nie ma to żadnego wpływu na przebieg późniejszej rozgrywki, ale przynajmniej nakreśla nieco ramy wykreowanego na potrzeby gry świata wszystkim, którzy nie mieli okazji poznać go w pierwszej odsłonie. Budzimy się na posterunku policji ze świadomością, że katastrofa samolotu, to być może najlepsze, co nas w mieście spotkało – w mieście panuje totalny chaos, a wszystkie napotkane osoby chcą nas zabić. Po opanowaniu podstawowych mechanik rozgrywki stajemy do walki z bossem obszaru i krótko po tym uzbrojeni w egzoszkielet, drona i akcesoria do okładania niemilców, opuszczamy lokację. Już na pierwszy rzut oka da się odczuć, że twórcy bardzo wzięli sobie do serca krytykę dotyczącą projektu poziomów. Te dalej łączą się ze sobą w nieoczywisty sposób, ale całość została zaprojektowana z myślą o wrażeniach gracza i unikaniu zbędnej frustracji. To oznacza, że powstało więcej przydatnych skrótów, stacje medyczne są teraz nieco przystępniej ulokowane w świecie, a samo przemierzanie ulic Jerycho jest o wiele przyjemniejsze. Warto jednak nade wszystko przypomnieć, że podobnie jak w pierwszym The Surge, kontynuacja korzysta z podziału na strefy, pomiędzy którymi oglądamy ekrany ładowania. Nie zdarza się to ani często, ani ładowanie nie trwa długo, ale niektórym graczom może to przeszkadzać.
Typowo dla gier z gatunku nie wszystko dostajemy na tacy, większość skrótów musimy odblokować, a czasami sami jesteśmy zaskoczeni, jak zgrabnie deweloperom udało się połączyć wszystko w logiczną całość. Twórcy poszli nawet krok dalej i już na początku zabawy uświadamiamy sobie, że wybrane zakątki miasta zwiedzimy dopiero po zdobyciu haka magnetycznego. Czasem jest to jedynie forma skrótu, a momentami opcja na dodatkowy łup. Hak zdobywamy już w drugiej połowie kampanii, co daje pretekst, do powracania do już odwiedzonych lokacji. Warto przy tym dodać, że twórcy postanowili nagrodzić osoby lubiące szwendać się po świecie – niekiedy dokładne przeczesywanie poziomów pozwoli nam uniknąć niepotrzebnych walk, a miejscami znajdujemy wyposażenie, od którego przybytku głowa nie boli. Ostatecznie całość jest dużo przyjemniejsza w odbiorze, bo wraz z drugą odsłoną marka The Surge zrzuciła z siebie znaną jeszcze z Lords of the Fallen ociężałość. Gracz porusza się sprawnie, szybko i może błyskawicznie reagować na zagrożenia ze strony przeciwników. Zmiany przełożyły się także na tempo i dynamikę starć, którym bliżej teraz do Bloodborne’a niż pierwszego Dark Souls.
Określenie slasher w odniesieniu do The Surge 2 byłoby przesadą – gra premiuje naszą zręczność i zdolność do szybkiego podejmowania decyzji, ale nie ma tu mowy o swobodnym przedzieraniu się przez hordy wrogów. Są hordy i faktycznie przedzieramy się, ale wszystko musimy robić z głową. Świat The Surge 2 wypełniony jest masą różnorodnych, aczkolwiek przeważnie ludzkich przeciwników. Ci ustawieni są w kluczowych punktach i rzadko przygniatają nas przewagą liczebną, ale nawet jeśli starcia są tu odczuwalnie dużo łatwiejsze niż w pierwowzorze, to bądźcie spokojni – podrzędny ćpunek z radością pokroi nas za jeden moment nieuwagi. Dla jeszcze bardziej mięsistych walk Deck 13 postanowiło wprowadzić w sequelu przydatną także w walkach z bossami mechanikę parowania kierunkowego. Dzięki odpowiednim implantom egzoszkieletu możemy przewidywać kierunek ataku wroga – jeśli trafimy w odpowiednie okienko, to zyskamy szansę na potężny kontratak, a jeśli zablokujemy za szybko, to zwyczajnie unikniemy obrażeń. Całość wymaga refleksu i dokładnej obserwacji tego co się dzieje na ekranie, więc początkowo możemy być sceptyczni, ale szybko przekonujemy się, że jest to świetne urozmaicenie dla drenujących pasek wytrzymałości uników.
Podobnie jak w pierwowzorze, każdy z ludzkich oponentów podzielony jest na sześć stref – głowa, korpus i kończyny. Wszystkie z nich mogą być zakryte pancerzem, ale nierzadko zdarzają się nieopancerzone miejsca. Jeśli w nie wycelujemy (i trafimy), to zadamy większe obrażenia i szybciej zakończymy starcie. Możemy też oczywiście obijać elementy pancerza wroga, co po odpowiedniej sekwencji kończącej pozwala nam zdobyć schemat uzbrojenia, broń lub elementy do ulepszania. W The Surge 2 niektóre elementy pancerza są też wzbogacone o rozszerzenia – te mogą oferować specjalne premie dla przeciwników, jeśli zostaną użyte, więc dobrym rozwiązaniem jest rozbijanie ich za pomocą kolejnej nowinki rodem z Bloodborne – ataku ładowanego, czyli wykonaniu ciosu z dużą mocą, ale mając świadomość, że podczas ładowania jesteśmy łatwym celem. Parowanie kierunkowe, ciosy horyzontalne i wertykalne, ataki ładowane, uniki i oczywiście wykorzystanie drona bojowego – wszystko po to, by posłać oponentów do piachu efektownie i efektywnie, a przy odrobinie zaangażowania zdobyć także nowe elementy uzbrojenia.
Źródłem tych ostatnich, jak wcześniej wspomniałem, są sami przeciwnicy – ucinamy odpowiedni element, by zdobyć schemat, albo komponenty niezbędne do jego późniejszego ulepszania. Pancerze ponownie podzielono na trzy kategorie uzależnione od ich wagi i wpływu na dynamikę naszych ruchów. Obok tego znajdziemy kilkadziesiąt rozmaitych broni, począwszy od jednoręcznych, przez młoty po kostury – słowem przedłużenie każdego stylu rozgrywki i masa opcji dla zabawy z różnymi buildami i rozwiązaniami. Jednocześnie pojawiły się znane z poprzedniej odsłony implanty. Rozwój bohatera jest uwarunkowany przede wszystkim poziomem rdzenia egzoszkieletu – to one determinuje ilość gniazd na implanty, a także moc rdzenia, która pozwoli z dodatków korzystać. Ulepszeń dokonujemy bezpośrednio w stacji medycznej, do której należy wcześniej donieść odpowiednią liczbę punktów doświadczenia, których rolę w The Surge pełni zdobywany na przeciwnikach złom. Jak na soulslike przystało, złom nosimy przy sobie i każde potknięcie to szansa na jego utratę, o ile w określonym czasie nie dotrzemy do pozostawionego po sobie ładunku. Podniesienie go pozwala nam też napełnić pasek zdrowia do maksimum, co można wykorzystać na swoją korzyść w trudnych sytuacjach albo walkach z bossami.
Tych ostatnich jest nieco więcej niż w pierwowzorze, ale nawet jeśli do tej pory tekst odsłaniał przed Wami piękną wizję dystopijnego soulslike w klimatach science-fiction, to w The Surge 2 zabrakło wisienki na torcie – zapadających w pamięć bossów i ogromu satysfakcji po ich pokonaniu. Jeśli myślimy o grach w tej formule, to wcale nie zastanawiamy się, czy udało nam się gdzieś dostać lub, czy wykonaliśmy jakieś zadanie. Tu liczą się tylko bossowie, a walki z nimi mają być niemal epickimi przeprawami, które na zawsze pozostaną w naszej pamięci i będą ogrzewać nas blaskiem chwały w pochmurne dni. The Surge 2 niestety tego nie oferuje i chociaż zdarzają się nieco ciekawsi oponenci, to w większości napotykamy dopakowane wersje zwyczajnych adwersarzy, których dodatkowo możemy pokonać w taki sam sposób z tym że zajmuje nam to nieco więcej czasu. Współczynnik bossów na metr sześcienny wzrasta wraz ze zbliżaniem się do finału, ale ostatecznie gra i tak kładzie dużo większy nacisk na starcia z poplecznikami i mozolne przebijanie się przez kolejne poziomy. Wydaje się, że wśród wszystkich nowinek i usprawnień mechaniki twórcom zwyczajnie zabrakło czasu na zaprojektowanie zapadających w pamięć starć, a szkoda, bo to one grają główne skrzypce w budowaniu klimatu i poziomu trudności całego doświadczenia.
Pod względem technicznym The Surge 2 stoi na wysokim poziomie, aczkolwiek nie obyło się bez pójścia na kompromis. Największą bolączką futurystycznego Jerycho są bez wątpienia tekstury. W ruchu wygląda to całkiem nieźle, szczególnie że rozglądamy się raczej za wszystkim, co spróbuje nas zabić, ale jeśli zatrzymamy się na moment, to dostrzeżemy masę niedoskonałości. Muszę podkreślić przy tym, że mowa tu o konsolowym buildzie i po krótkiej zabawie z opcjami grafiki całość już nie straszy, ale też nie zachwyca. Zachwyca za to optymalizacja tytułu, bo podczas całej zabawy nie zauważyłem nawet jednego wyraźnego spadku płynności czy zwykłych błędów, które mogłyby popsuć wrażenia z rozgrywki. Gra się dynamicznie, przyjemnie i bez zaburzania immersji, jeśli tylko przymkniemy oko na fakt, że w ciągu 2 sekund po wczytaniu zapisu rozgrywki, ta doczytuje jeszcze niektóre tekstury. Po udostępnianych przedpremierowo materiałach z gry najbardziej obawiałem się o jakość ścieżki dźwiękowej, której za bardzo nie dało się tam usłyszeć, ale szybko przekonałem się, że ta spełnia moje oczekiwania – przyjemnie rozbrzmiewa gdzieś w tle, by wkroczyć na bliższy plan podczas konfrontacji z przeciwnikami. Należy jeszcze wspomnieć o uchybieniach w spolszczeniu, które nie zapewniło pełnego pokrycia dostępnych w grze tekstów, więc gdzieniegdzie w interfejsie natkniemy się na angielskie zdania.
Po kilkudziesięciu godzinach w Jerycho mogę śmiało stwierdzić, że studiu Deck 13 udało się wyprodukować bardzo solidną kontynuację wydanego w 2017 The Surge. Sequel uderza w większość bolączek pierwowzoru i wynosi je na zdecydowanie wyższy poziom. Nie bez znaczenia jest tu wkład twórców w zbudowanie własnego uniwersum, a także porzucenie tej charakterystycznej dla poprzednich produkcji ociężałości w rozgrywce. Dzięki dynamice i nowym mechanikom gra się o wiele przyjemniej, ale też łatwiej niż w pozostałych przedstawicieli gatunku, co w połączeniu z brakiem wyrazistych i zapadających w pamięć bossów może być sporą przeszkodą w dotarciu do hardkorowych fanów. Na takim obrocie spraw mogą skorzystać miłośnicy gier akcji, którzy z soulslike nie mieli wcześniej styczności, a sama wizja męczenia się z jednym bossem przez kilka dni jakoś ich nie zachęca – od The Surge 2 będzie im znacznie łatwiej rozpocząć przygodę z taką formułą. Poziom trudności to jedno, ale chociaż Jerycho jest długie i szerokie, to trudno w nim twórcom ukryć fakt, iż na projektowanie bossów zabrakło czasu i środków. Ostatecznie liczę na to, że Deck 13 nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa, odbierze kolejną lekcję i dostarczy nam zwieńczenie trylogii, jakiego oczekujemy.