Ponieważ Daymare 1998 powstawało jako remake Resident Evil 2, łatwo dostrzec spore podobieństwa między tymi tytułami. Jeśli zatem szukacie oryginalnej fabuły, trafiliście pod zły adres, ale jeśli nie macie nic przeciwko jeszcze jednej opowieści o toksycznych chemikaliach, które zamieniły wszystkich mieszkańców pewnego miasteczka w zombie, tajnych laboratoriach i złowrogiej korporacji działającej w tajemnicy, to nie będziecie rozczarowani historią.
Opowieść została przedstawiona z kilku perspektyw. Kierujemy trzema bohaterami: pierwszym z nich jest Liev, bezwzględny, pozbawiony jakichkolwiek skrupułów żołnierz z H.A.D.E.S.; drugi to pilot H.A.D.E.S. Raven, który nie został wyprany z emocji i który nie zabija bezmyślnie wszystkich, którzy znajdą się na jego drodze; jest też Sam, leśniczy, który musi regularnie zażywać tabletki, bo inaczej zaczyna widzieć rzeczy, które nie istnieją. Gdy gramy Samem, nigdy nie mamy pewności, czy biegnące na nas zombie są tylko złudzeniem i czy marnować na nie naboje.
Losy bohaterów splatają się ze sobą, jednak przez lwią część gry przemierzamy samotnie tereny miasteczka, laboratorium, szpital itp, mierząc się z obrzydliwymi, oszalałymi istotami, które niegdyś były ludźmi. Nieważne, czy natkniemy się na przemienione pielęgniarki, zombie w kombinezonach czy potwornych pracowników ochrony - zmiana wyglądu nie pociąga za sobą zmiany zachowania, wszyscy chcą nas po prostu złapać i obrzygać paskudztwem.
Fabułę poznajemy nie tylko podczas scenek przerywnikowych i z dialogów postaci korzystających z komunikatorów, ale też przez zbieranie rozmaitych dokumentów i nagrań. Na wielu rozrzuconych papierach będzie hasło i link do internetowej strony hexacorebiogenetics.com, gdzie można znaleźć więcej listów i zapisków rozmaitych ludzi, którzy mają coś wspólnego z niebezpiecznymi eksperymentami. Jeśli lubicie przetrząsanie zakamarków i szukanie znajdziek, to w Daymare 1998 znajdziecie mnóstwo rzeczy do zebrania.
Walka nie jest zbyt rozbudowana. Możemy po prostu pakować kule w oponentów albo uderzać ich pięścią, jeśli chcemy odepchnąć ich od siebie. Zombie są dość powolne, ale i my nie grzeszymy prędkością. Liczba typów przeciwników jest bardzo mała, nie spodziewajcie się też interesujących mechanik. Nawet podczas walki z bossem trudno mówić o satysfakcjonującym wyzwaniu. Bieganie w kółko i strzelanie do wrogów, gdy nie wiemy nawet, ile zostało im „życia”, nie jest zbyt pasjonujące. Dodajmy do tego niezbyt wygodne sterowanie, a otrzymamy nudną, wręcz męczącą walkę.
Zasoby są skąpo rozmieszczone i brakuje amunicji, żeby zabić każdego przeciwnika, więc za każdym razem trzeba pomyśleć, czy wykorzystać cenne naboje na rozwalenie głowy natrętowi, czy może jednak lepiej go ominąć. Zabicie oponenta wymaga zazwyczaj więcej niż jednego strzału w głowę (można wpakować w szeregowego zombie nawet sześć kul, nim wreszcie padnie na dobre), więc nie ma mowy o radosnej rozwałce. Niestety, w sytuacjach awaryjnych możemy liczyć tylko na pięści. Nawet jeśli uda się uderzyć nieumarlaka kilka razy (o ile nie zabraknie nam wytrzymałości i będziemy dość blisko), trzeba uważać, bo za krótką chwilę powalony na ziemię wróg zacznie się podnosić i znów za nami polezie. Szkoda, że walka wręcz ogranicza się do tymczasowego ogłuszania. Nie pogardziłabym porządnym łomem do rozłupywania czaszek czy choćby nożem, by dobić leżącego zombie i upewnić się, że już nie wstanie.
Każda z postaci ma własny ekwipunek. Miejsce w kieszeniach jest bardzo ograniczone, więc trzeba decydować, czy zabrać np. amunicję i magazynki, coś, co przywróci nam energię, czy może drut pozwalający pobawić się w hakowanie. Jeśli natkniemy się na specjalną skrytkę, będziemy mogli przechować w niej rzeczy, których aktualnie nie potrzebujemy, ale chcielibyśmy zachować je na później. Zarządzanie posiadanymi przedmiotami jest raczej niepotrzebnie przekombinowane. Jeśli chcemy szybko przeładować broń, to nasz bohater wyrzuci używany magazynek na ziemię (razem z pozostałymi w nim pociskami) i trzeba później znów go podnieść. Jeśli możemy sobie na to pozwolić, możemy przytrzymać przycisk i przeładować wolniej, ale tak czy inaczej musimy przygotowywać się na nadchodzące wyzwania, ręcznie wkładając do magazynków naboje przez łączenie ze sobą przed przedmiotów.
Aby przejrzeć wyposażenie, zerknąć na mini-mapę, sprawdzić stan bohatera albo użyć przedmiotu, do którego nie mamy szybkiego dostępu, musimy uruchomić urządzenie D.I.D. znajdujące się na naszym ręku. D.I.D. pełni także inną, ważną rolę: pozwala znajdować ukryte pomieszczenia, w których znajdziemy m.in. schowek czy sklepik, gdzie można wymienić przedmioty. Uruchomienie urządzenia zajmuje ponad sekundę, co bywa trochę męczące, gdy co chwila coś sprawdzamy albo chcemy zmienić. Podczas grzebania w D.I.D. czas nie jest zatrzymywany, więc zawsze może przypętać się zombie i zaatakować nas, kiedy jesteśmy zajęci. Jeśli jednak przedkładacie większy realizm nad wygodę, to rozwiązanie powinno się wam spodobać.
Zabawa nie polega wyłącznie na zabijaniu, uciekaniu i zarządzaniu przedmiotami. Tu i ówdzie natkniemy się na zagadki logiczne, których rozwiązanie zmusza do zastanowienia się, ale nie przystopowuje na dobre. Wystarczy się rozejrzeć, poszukać wskazówek i nie trzeba szukać rozwiązania w sieci - no, chyba że np. nigdy nie mieliście do czynienia z alfabetem greckim. Uważam, że zagadki logiczne to najbardziej udany element gry i najlepiej bawiłam się, próbując domyślić się, co zrobić.
Pod względem graficznym Daymare 1998 prezentuje się (oczywiście) znacznie lepiej niż tytuł sprzed ponad dwóch dekad, na którym się opiera. Otoczenie i oświetlenie zostało przygotowane z dbałością o szczegóły, za co warto twórców pochwalić. Modele postaci wydają się jednak nie najwyższych lotów w porównaniu z tym, do czego przyzwyczaiły nas współczesne gry, ale niezależnemu studiu składającemu się z 20 osób można taki drobiazg wybaczyć. Voice acting również pozostawia to i owo do życzenia, więc jeśli nie czujecie klimatu lat 90. i raczej zdążyliście przywyknąć do perfekcyjnie dopracowanych, współczesnych gier z wyższej półki, to niekoniecznie Daymare 1998 trafi w wasze gusta.
Twórcy Daymare 1998 postanowili pozostać duchem w przeszłości, nie ma zatem w grze innowacyjnych rozwiązań. Ponieważ pierwotnie zespół pracował nad remakiem Resident Evil 2, fabuła nie grzeszy oryginalnością. Zagadki logiczne są dość przyjemne, natomiast wiele innych elementów mocno kuleje, sterowanie jest niewygodne, walka raczej męczy i nie sprawia frajdy. Możemy czuć nostalgię za dawnymi czasami, ale to nie oznacza, że przestarzałe rozwiązania będą wydawać się nam równie interesujące jak przed laty. Jeśli jesteście fanami starych gier Resident Evil, możecie sięgnąć po Daymare 1998 choćby z ciekawości. Jeśli jednak nie pamiętacie lat 90. i nie tęsknicie za horrorami z tamtych czasów, dzieło Invader Studios raczej nie sprawi wam wiele radości.