Grałem i narzekałem. Dobrze się bawiłem, choć braków i błędów nie dało się zignorować.
Grałem i narzekałem. Dobrze się bawiłem, choć braków i błędów nie dało się zignorować.
Nintendo ma w zwyczaju wysyłać kody z grami do recenzji nawet kilka tygodni przed oficjalną premierą. Pokemon Sword było wyjątkiem, bo cyfrową wersję zacząłem ściągać dzień przed trafieniem gier na sklepowe półki. Brak wcześniejszego dostępu w przypadku tak dużej i złożonej gry wydał mi się podejrzany, ale stronię od teorii spiskowych. Po tygodniu w regionie Galar widzę jednak, że nie są to Pokemony, które zasługują na rekordową sprzedaż i nazywanie ich jedną z najlepszych odsłon serii.
Pokemon Sword (tylko z tą wersją miałem kontakt) nie jest złą grą. Robi świetne pierwsze wrażenie, zachwyca wieloma pomysłami, można się zakochać w nowym regionie i pokemonach (również w starterach) i bez problemu przyciągnie do konsoli na 20-30 godzin. Pod warunkiem, że zapomnimy o wielu dobrych elementach z poprzednich gier, które tutaj po prostu nie występują. Przymkniemy oko na przestarzały silnik, archaizmy i nie będziemy chcieli grać po sieci. Ale po kolei.
Nowa generacja Pokemonów wprowadza na mapę świata region Galar, wyraźnie inspirowany Wielką Brytanią. Rozległe pola, urocze miasteczka, wiktoriańska architektura, zamki, przemysłowe (czy wręcz steampunkowe) dzielnice, nawet kształt kontynentu nie pozostawiają złudzeń, jaki cel przyświecał twórcom. Nowy region bardzo przypadł mi do gustu i już w pierwszej sielankowej lokacji, rodzinnym miasteczku otoczonym polami, nie mogłem wyjść z podziwu, jak to wszystko świetnie wygląda. Prawdziwego zachwytu doznałem jednak w Gym, które w Galar są alternatywą dla stadionów piłkarskich z trybunami pełnymi żywo reagujących kibiców.
Gymy jako coś na wzór aren piłkarskich to kolejne fajne odwołanie do brytyjskiej kultury. I co najważniejsze, nie jest to tylko zabieg kosmetyczny, ale naprawdę mocna strona Pokemon Sword/Shield. Walki na tych arenach to zupełnie nowe doświadczenie (namiastkę mieliśmy w Pokemon Stadium). Okrzyki z trybun, dynamicznie zmieniająca się muzyka, praca kamery w połączeniu z nowymi transformacjami Pokemonów dostarczają niezapomnianych wrażeń.
W Pokemon Sword/Shield wprowadzono widowiskowe formy Dynamax i Gigantamax, które zmieniają chwilowo naszych podopiecznych w gigantyczne stwory. Poza tym walki sprowadzają się do sprawdzonego schematu, powtarzanego od ponad 20 lat w kolejnych generacjach. Jeżeli liczyliście na rewolucję czy chociażby znaczącą ewolucję znanych elementów, będziecie zawiedzeni. Pokemon Sword/Shield to bardzo bezpieczny sequel bez ambicji na wprowadzenie nowej jakości. I choć dla wielu nie musi to być wadą, to niestety twórcy nie ograniczyli się do stania w miejscu. Pod wieloma względami zrobili dwa kroki w tył.
Największą wadą i bezprecedensową sytuacją jest to, że Pokemon Sword/Shield zerwały z odwiecznym mottem serii: "Złap je wszystkie". VIII generacja przyniosła ze sobą 81 nowych pokemonów i kilkanaście regionalnych wariantów (wzorem Pokemon Sun/Moon), wydłużając listę wszystkich stworków do około tysiąca. Ale w Sword/Shield można złapać niespełna połowę z nich. Niestety w świecie Pokemon też doszło do Brexitu (Dexitu), bo Galar ma własny regionalny Pokedex i nie wpuszcza wszystkich zagranicznych stworków.
Wśród fanów zawrzało, gdy Game Freak ogłosił drastyczne okrojenie Pokedeksa w nowych Pokemonach. Były sprzeciwy, nawoływania do bojkotu, ale rekordowa sprzedaż pokazała, że dla większości odbiorców nie jest to krytyczna wada. Dla mnie jest - nie tylko ze względu na brak wielu moich faworytów z poprzednich generacji. Ale głównie dlatego, że endgame jest przez to niesamowicie ubogi.
Nie podoba mi się również wyrzucenie HM, czyli specjalnych zdolności używanych w trakcie walki i do eksplorowania świata. Już od czasów Pokemon Red/Blue/Yellow byłem przyzwyczajony, że Cut, Fly czy Surf trzeba zdobyć, żeby móc dostać się do wcześniej niedostępnych lokacji. Było w tym jakieś wyzwanie i późniejsza satysfakcja. W Galar z kolei nie ma praktycznie żadnych utrudnień po drodze, dostajemy się z punktu A do B jak po sznurku. I może nie rzuciłoby mi się to w oczy, gdyby nie niedawne sesje z Pokemon Let's Go: Pikachu. Remakiem gier pierwszej generacji, który znakomicie łączył klasyczne podejście do rozgrywki z nowoczesnymi pomysłami (choć nie wszystkie były udane).
Tak jak w Pokemon Let's Go dzikie pokemony są cały czas widoczne na ekranie (niektóre jako symboliczny ruch w wysokiej trawie), więc odpadają niechciane losowe walki. Na szczęście w Pokemon Sword/Shield wrócono do klasycznego sposobu łapania poków. Czyli najpierw trzeba stoczyć krótką walkę, by odpowiednio zmęczyć delikwenta, a następnie rzucić pokeballem. Podoba mi się zdobywanie punktów doświadczenia przez wszystkie stworki w kieszeni, nawet jeśli nie brały udziału w walce. Menu jest zaskakująco intuicyjne i pomocne, bo nie trzeba się zastanawiać, do czego służy dany przedmiot. Warto też zajrzeć do opcji, gdzie ukryto szereg bardzo przydatnych ustawień. Nie tylko tych podstawowych, jak prędkość wyświetlanego tekstu, bo można też np. pominąć uciążliwe pytanie o nadawanie imienia nowo złapanemu pokemonowi. Niby drobiazg, ale bardzo przydatny na przestrzeni kilkudziesięciu godzin spędzonych z grą.
Pokemon Sword/Shield wprowadza także sympatyczny patent z rozbijaniem namiotu przy drodze. Można wtedy spędzić miłe chwile na zabawie ze swoimi pokemonami. A także gotować curry i testować różne przepisy uzupełniające Curry Dex. Jest wysyłanie poków na samodzielne misje, kupowanie nowych ciuchów, jazda na rowerze i oczywiście zdobywanie odznak od lokalnych liderów.
Prawdziwą rewelacją miało być w założeniu Wild Area – rozległy otwarty teren w środku mapy, w którym można spotkać innych graczy po podłączeniu do sieci. Tworzyć czteroosobowe ekipy stawiające czoła gigantycznym pokemonom. Rywalizować w minigrze i mniej lub bardziej produktywnie spędzać czas wolny od głównego zadania. Wild Area brzmi jak marzenie stałych bywalców Safari Zone, ale niestety ma sporo wad i ograniczeń.
Choć występują tam potężne pokemony czekające na pojedynek, to nie każdy jest od razu w naszym zasięgu. Dostęp do tych dzikich zasobów jest zależny od ilości zdobytych przez nas odznak. Czyli nie poszalejesz sobie na całego w Wild Area, jeśli zaniedbywałeś główne zadanie młodego trenera. Inną, o wiele bardziej dotkliwą bolączką tego obszaru, jest kod sieciowy. Kilka dni po premierze granie z innymi posiadaczami Pokemon Sword/Shield to prawdziwa loteria (zerwie się połączenie, czy się nie zerwie?), a zazwyczaj koszmar. Większość bolączek technicznych wynika jednak wprost z zastosowanej technologii.
Co tu dużo mówić – Pokemon Sword/Shield ma swój urok i potrafi zachwycić efektami graficznymi (zwłaszcza podczas walk na stadionach), ale na każdym kroku widać archaizmy i uproszczenia przeniesione wprost z 3DS-a. Jesteśmy ponad 2,5 roku po premierze Switcha, który dostał już wiele imponujących technicznie gier. Pokemon Sword/Shield zdaje się jednak ignorować postęp i robi wszystko po staremu. Pop-up w takiej grze jest nie do zniesienia, podobnie jak spadki płynności animacji (Wild Area), korytarzowe lokacje z niewidzialnymi ścianami, brak voice actingu i inne uciążliwe rozwiązania. Nie marzą mi się Pokemony na silniku The Legend of Zelda: Breath of the Wild, ale Sword/Shield jako kolejna generacja jednej z najpopularniejszych serii w historii gier wideo zasługuje na coś znacznie więcej.
Pokemon Sword to idealny przykład gry, do której mam ambiwalentny stosunek. Z miejsca zakochałem się w nowym regionie i z entuzjazmem ruszyłem zbierać pokemony (w końcu z trochę inną motywacją niż w poprzednich grach). Gigantyczne transformacje robią świetne wrażenie, podobnie jak walki na stadionach. Ale im dłużej się gra, tym więcej kwestii zaczyna doskwierać. Regionalny Pokedex to naprawdę przykre posunięcie, granie po sieci leży, brak voice actingu i uproszczenia graficzne nie pasują do tak znaczącej produkcji.
Czy Pokemon Sword to dobra gra? Tak, ale czuć w niej zmarnowany potencjał i bolesne braki. Niby wszystko jest na miejscu – nowy region, nowe poki, zbieranie, walki, wędrówka na szczyt. Do tego dołożono masę nowych elementów i drobnych usprawnień, ale dla równowagi wycięto ponad połowę Pokedexa, zabrano HM-y itd. Bawiłem się z Pokemon Sword bardzo dobrze, ale ani razu nie miałem wrażenia, że właśnie tak powinny wyglądać nowe Pokemony na Switcha. A to chyba o czymś świadczy.
Sprawdź ofertę gier i gadżetów dla fanów Nintendo w naszym sklepie