Niech was nie zwiodą zwierzaki w ludzkiej skórze. Blacksad: Under the Skin to mroczny kryminał, gdzie morderstwo, seks i rasizm są na porządku dziennym.
Tytuł Blacksad jest dobrze znany fanom europejskiego komiksu. Juan Díaz Canales (scenarzysta) i Juanjo Guarnido (rysownik) tworzą historię kociego detektywa Johna Blacksada od 2000 r., która doczekała się dotychczas pięciu albumów. Komiks zebrał masę nagród, był tłumaczony na kilkadziesiąt języków (za polskie wydania odpowiada Egmont), a ponad dekadę temu donoszono o planach związanych z hollywoodzką ekranizacją. Temat filmu ucichł, w przeciwieństwie do grywalnej adaptacji, która po wielu trudach (pierwsze zapowiedzi były dwa lata temu) w końcu ujrzała światło dzienne.
Pendulo Studios w końcu dostarczyło gotowy produkt, który nawiązuje do dorobku hiszpańskiego developera, specjalizującego się w przygodówkach point'n'click (seria Runaway, Yesterday). Jednocześnie nie trzeba być wybitnym detektywem, by dojrzeć w Blacksad: Under the Skin inspiracje zaczerpnięte z L.A. Noire czy interaktywnych opowieści Telltale Games.
Blacksad: Under the Skin jest mocno zakorzenione w świecie wykreowanym przez dwóch hiszpańskich artystów komiksowych, ale opowiada zupełnie nową historię. To duży plus dla fanów komiksu, którzy rozpoznają wiele znajomych postaci, a zarazem nie będą wiedzieli, co ich czeka na końcu detektywistycznej sprawy.
Zaczyna się bardzo klasycznie. John Blacksad, antropomorficzny kot, leniwie pali papierosa w swoim biurze prywatnego detektywa i prowadzi wewnętrzny monolog. Gorzki i egzystencjalny. Pierwszoosobowy narrator, klimat rodem z kryminałów noir i Nowy Jork z lat 50. XX w. W takich okolicznościach przyjdzie nam prowadzić śledztwo zagadkowego samobójstwa Joe Dunna i zniknięcia Roberta Yale'a. Ten pierwszy był właścicielem klubu bokserskiego, który zorganizował Yale'owi wielką walkę. Po śmierci ojca Sonia Dunn musi przejąć jego obowiązki w prowadzeniu klubu. Jeśli Robert nie znajdzie się na czas i nie pojawi się w ringu, klientka Blacksada nie wydostanie się z długów.
Tak to wygląda w komiksie
Blacksad: Under the Skin to dzieło specjalistów od przygodówek point'n'click, ale o dziwo mechanika nie została przystosowana pod sterowanie myszą. Jako gra multiplatformowa (PC, Xbox One, PlayStation 4, Switch) najlepiej sprawdza się, gdy trzymamy pada w ręku. Recenzowałem wersję na Steama i jako konsolowiec z przyjemnością podpiąłem Dual Shocka, ale domyślam się, że ortodoksyjni pecetowcy mogą kręcić nosem na wybór między padem a samą klawiaturą. Przygodówka point'n'click bez myszki? Brzmi dziwacznie, ale Blacksad: Under the Skin nie jest typowym przedstawicielem tego gatunku. Bliżej mu bowiem do współczesnych przygodówek Telltale Games, L.A. Noire (praktycznie ten sam klimat) czy twórczości Quantic Dream, gdzie nie trzeba jeździć kursorem po całym ekranie, by znaleźć nową wskazówkę.
Rozgrywka w Blacksad: Under the Skin sprowadza się do kilku powtarzalnych elementów. Podstawą jest śledztwo, czyli odwiedzanie różnych lokacji i szukanie śladów, dowodów, interaktywnych elementów, które "świecą się", gdy podejdziemy odpowiednio blisko danego punktu. Prywatny detektyw musi też oczywiście zbierać informacje w trakcie rozmów, a czasami wręcz przesłuchań. Tutaj klasycznie - mamy kilka opcji dialogowych i upływający czas. Praktycznie każda rozmowa ma widoczną konsekwencję – dostajemy nową wskazówkę, zostajemy spławieni, wywiązuje się walka albo zdobywamy sojusznika, który ujawni się w późniejszym akcie. Rozpisanie dialogów i płynących z nich konsekwencji to mocna strona Blacksad: Under the Skin.
Ciekawym elementem rozgrywki jest wykorzystywanie kocich zmysłów w trakcie niektórych konfrontacji z rozmówcami. W odpowiednim momencie ekran robi się czarno-biały i włącza się zwolnione tempo, a Blacksad może wykorzystać słuch, przenikliwy wzrok i wyostrzony węch do znalezienia słabego punktu na ciele rozmówcy. Coś podobnego widziałem już w serii Ace Attorney (bransoleta Apolla), tutaj jest nieco rozbudowane (trzy zmysły) i stanowi fajne urozmaicenie.
Ponadto Blacksad: Under the Skin jest mocno nastawione na sekwencje Quick Time Event, więc jeżeli jesteście uczuleni na szybkie wciskanie odpowiednich klawiszy, miejcie to na uwadze. Nie przeszkadza mi obecność QTE w tego typu grach, ale tutaj są one bardzo nierówne, jeżeli chodzi o konsekwencje. Raz nie stanie się praktycznie nic złego, jeśli nie zdążymy wcisnąć, czego trzeba, a za chwilę przez ten sam błąd można od razu zginąć. Śmierć w tej grze jest jednak bardzo tania, bo po błędnym QTE po prostu wracamy do newralgicznej sceny, którą trzeba odegrać we właściwy sposób.
GramTV przedstawia:
Takie potraktowanie QTE można przeboleć, ale większą wadą jest system dedukcji. Blacksad prowadząc śledztwo zdobywa tropy, kluczowe przedmioty, przydatne wypowiedzi świadków, które jawią się w menu dedukcji jako hasłowe zdania. Łącząc dwa, trzy odpowiednie wersy, dedukujemy wniosek, który otwiera nowe możliwości i pcha śledztwo naprzód. Na papierze brzmi to sensownie, ale w praktyce jest wielkim uproszczeniem, które zniechęca gracza do głębszej refleksji nad prowadzoną sprawą. To nie jest gra, w której trzeba wysilać szare komórki, bo po zebraniu odpowiedniej ilości dowodów i dialogowych wskazówek, wystarczy poprzesuwać kilka linijek tekstu, by Blacksad krzyknął "Eureka". Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by samemu rozgryźć zagadkę, ale w praktyce i tak trzeba w końcu zajrzeć do menu dedukcji i poukładać rozsypane puzzle.
Innym nie do końca przemyślanym pomysłem było dodanie statystyk postaci, które zapełniają się po dokonywanych przez nas wyborach. To od decyzji gracza zależy, czy Blacksad będzie opisywany np. jako twardy milczek trzymający wszystkich na dystans, czy gadatliwy romantyk czuły na potrzeby rozmówców. Jak wspomniałem, interakcje z poszczególnymi postaciami mają znaczenie długofalowe (jeżeli kogoś pobijemy, nie będzie nas darzył przyjaźnią itp.). Każde działanie przesuwa też pasek w statystykach osobowości, ale nie mają one przełożenia na rozgrywkę.
Ogromną zaletą Blacksad: Under the Skin jest klimat rodem z komiksu, który pod żadnym względem nie jest lekturą dla dzieci. To mroczna, brutalna opowieść głęboko zakorzeniona w estetyce noir i nowojorskich kryminałach. Autorzy sięgnęli po takie tematy jak seks, przemoc, a nawet rasizm, co w przypadku świata zamieszkałego przez ludzi o zwierzęcej fizjonomii może się wydawać niedorzeczne, ale sprawdza się znakomicie. Historyczne realia, jazzowy soundtrack i bezkompromisowe dialogi dopełniają całości jako gry dla dojrzałego i wymagającego odbiorcy.
Niestety Blacksad: Under the Skin cierpi przy tym na bardzo nierówne tempo rozgrywki. Reżyseria mocno kuleje, jest wiele niepotrzebnych dłużyzn, a niektóre dialogi są po prostu źle zagrane. Niech was nie zwiedzie początkowa akcja, która od razu rusza z kopyta, bo później można się solidnie wynudzić.
Wersja PC cierpi poza tym na widoczne błędy techniczne. Synchronizacja udźwiękowienia, drobne glitche, skacząca animacja – nic, co psułoby rozgrywkę, ale powinno być załatane przy najbliższej aktualizacji. I warto jeszcze raz podkreślić, że Blacksad: Under the Skin jako gra multiplatformowa wyraźnie faworyzuje konsole pod względem sterowania. Mnie to nie przeszkadzało, bo gram wyłącznie na padzie, ale wyznawcy myszy i klawiatury mogą być zawiedzeni.
Blacksad: Under the Skin to świetna gra dla fanów komiksowego pierwowzoru, bo czerpie pełnymi garściami z tamtego uniwersum, a jednocześnie opowiada zupełnie nową historię. Zważywszy, że już od kilku lat czekamy na szósty album przygód kociego detektywa, Under the Skin może stanowić dobrą alternatywę. Jako gra przygodowa w typie dokonań Telltale Games jest to jednak średnia półka z niewykorzystanym potencjałem. Klimat, poważne tematy, konsekwencje decyzji – wszystko to współistnieje z częstą nudą i błędami, które powinny być wyłapane przed premierą. Zdecydowanie warto dać Blacksadowi szansę, ale nie liczyć na dopieszczone arcydzieło.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!