Ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że można było zapobiec tej tragedii. Wystarczyło tylko nie działać na ostatnią chwilę. Tylko jak to? W Polsce?
Ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że można było zapobiec tej tragedii. Wystarczyło tylko nie działać na ostatnią chwilę. Tylko jak to? W Polsce?
Wczoraj wieczorem zbierających się powoli do spania użytkowników Facebooka w Polsce obiegła wiadomość o zablokowaniu przez Wojewodę Śląskiego udziału publiczności w Intel Extreme Masters Katowice - największej dorocznej imprezie gamingowej w Polsce, która od wielu lat odwiedza sporo ponad sto tysięcy osób z całego świata (w 2019 roku licznik zatrzymał się na 174 000 kibiców). Decyzję organizatorzy otrzymali o godzinie 19:45 i niezwłocznie obwieścili ją widzom, którzy mieli pojawić się w Spodku już następnego dnia o godzinie 11 rano. To oczywiście dramat dla osób, które przyjechały do Katowic, zarówno z innych części Polski, jak i z zagranicy (a tych również co roku pojawiało się całkiem sporo). Czy można było tego uniknąć?
Oczywiście rozumiem obawę przed koronawirusem. Ba, nie mam zamiaru nawet spierać się co do zasadności zamknięcia Intel Extreme Masters Katowice na publiczność. Co prawda faktem jest, że zdecydowana większość kibiców zdążyła już do stolicy Śląska przyjechać, o czym świadczyć mogą chociażby fakt, że cała baza hotelowa w mieście wyprzedaje się na wiele miesięcy przed imprezą, ale okej - przyjmuję do wiadomości, że szanse na wzajemne zarażanie się są o wiele większe w przypadku gdy skupimy kilkadziesiąt tysięcy osób na jednej, niewielkiej powierzchni. Możliwe, że ludzie ci zamkną się w pokojach hotelowych, ewentualnie grzecznie siądą w restauracjach, zakrywając usta chusteczkami nasączonymi alkoholem podczas każdego ewentualnego kaszlnięcia. Nie żeby to brzmiało jakoś bardzo przekonująco, ale ekspertem nie jestem, wobec czego PRZYJMUJĘ DO WIADOMOŚCI.
Oczywiście organizatorom nie wypada tego mówić, ponieważ po pierwsze, łatwo będzie im się narazić na zarzut braku obiektywności, a po drugie najprawdopodobniej nie mają zamiaru przerywać współpracy z władzami Katowic, wobec czego najprawdopodobniej mocno gryzą się w tej chwili w języki. Nawet jeżeli podobnie jak ja, nie chcieliby kwestionować zasadności zamknięcia imprezy na publiczność, to podejrzewam, że są w najlepszym wypadku rozgoryczeni, co słychać było po łamiącym się głosie Michała “Carmaca” Blicharza na wczorajszym streamie (niestety nie mogę znaleźć nigdzie tego fragmentu).
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to fakt, że wedle komunikatu ESL Polska otrzymali oni decyzję w czwartek o godzinie 19:45, podczas gdy o swoje decyzji wojewoda śląski poinformował na Twitterze o godzinie 19:26. Z kolei godzinę wcześniej rzecznik prasowy ESL potwierdzał, że prace idą pełną parą i “Wszystko wskazuje na to iż impreza jutro rozpocznie się zgodnie z planem!”. Ewidentnie władze nie były w stałym kontakcie z organizatorami, co w takim wypadku powinno być oczywistym.
Jak wspominałem wcześniej, nie będę się kłócił z sensownością odwołania udziału publiczności w imprezie. Chociaż nie mogę zrozumieć tego, dlaczego decyzję taką podjęto w ostatniej chwili. Czy koronawirus zaskoczył wojewodę, prezydenta i innych włodarzy miasta, niczym tegoroczny brak zimy drogowców? Cóż, w takim razie w biurach muszą uczciwie pracować od rana do nocy, nie włączając radia, telewizji, internetu ani nie czytając prasy, bo od tygodnia siedzę na urlopie w domu i wszystkie programy informacyjne o niczym innym nie mówią jak o tym, że epidemia co prawda nie dotarła jeszcze do Polski, ale lada moment musi się to wydarzyć. Główny Inspektorat Sanitarny wydał pierwsze komunikaty ostrzegawcze pod koniec stycznia, natomiast pięć dni temu Ministerstwo Spraw Zagranicznych wydało komunikat w którym odradza podróż do północnych Włoch - najbliższego z krajów objętych epidemią koronawirusa. 24 lutego z kolei zaczęto monitorować temperaturę ciała osób na lotniskach. Sygnałów ostrzegawczych nie brakowało. Naprawdę trzeba było czekać do ostatniej chwili, kiedy wszyscy turyści zjawią się już na miejscu? Na Twitterze przeczytałem historię grupy z Urugwaju, która wydała po dwa tysiące dolarów na osobę i podróżowała przez dwadzieścia godzin, żeby dotrzeć do Polski. Gdyby decyzję podjęto parę dni wcześniej, to prawdopodobnie darowaliby sobie podróż i oszczędzili chociaż część z tej kwoty. Czy wojewoda śląski spodziewał się, że w ciągu tych paru dni epidemia się cofnie, zamiast zataczać coraz szersze kręgi?
Wyszło jak wyszło, czyli tak zwana tragedia po polsku. Ciężko mi nie zgodzić się z twierdzeniem, że lepiej zapobiegać niż leczyć, wobec czego samo odwołanie udziału publiczności rozumiem, a nawet się z tym zgadzam i doceniam fakt, że ktoś odważył się podjąć trudną decyzję i wcisnął hamulec. Uważam jednak, że sposób w jaki do tego doszło, jest zwyczajnie skandaliczny. Zdecydujmy się - albo jesteśmy przesadnie ostrożni i dmuchamy na zimne, albo “business as usual”. W każdym razie nie można wystawiać do wiatru w ostatniej chwili organizatorów i kibiców. Tak po prostu nie przystoi poważnemu państwu.