Usiądź, opowiem Ci historię, czyli recenzja Deathtrap Dungeon: The Interactive Video Adventure

Wincenty Wawrzyniak
2020/02/29 15:00
0
0

Siedzisz w jednym z krwistoczerwonych staroświeckich foteli przed dojrzałym mężczyzną z lekko elfimi uszami i słuchasz historii, dokonując wyborów. Tylko tyle – i aż tyle.

Być może ktoś z Was na widok tytułu Deathtrap Dungeon pomyślał o przygodowej grze akcji z 1998 roku. A może ktoś z Was pomyślał sobie o papierowej grze fabularnej stworzonej przez Iana Livingstone’a. W obu przypadkach nacisk na być może jest całkiem spory. Ja nie należę ani do pierwszej, ani drugiej grupy. Można więc śmiało stwierdzić, że usiadłam do tej gry jako ktoś, kto nie ma najmniejszego pojęcia, do jakiej gry właśnie usiadł. Po pierwszych kilkunastu sekundach intensywnego wpatrywania się w ekran pomyślałam, że to będzie bardzo krótkie i jeszcze bardziej nudne doświadczenie. Siedzi (trochę dużo tego siedzenia, nie?) sobie nieszczególnie młody facet z elfimi uszami w krwistoczerwonym staroświeckim fotelu, uśmiecha się jakoś tak dziwnie, po czym zaczyna gadać. No, ale gdy już zaczął gadać, to aż mi się potem głupio zrobiło, że potraktowałam go tak powierzchownie. Eddie Marsan szybko okazuje się bowiem naprawdę świetnym narratorem.

Usiądź, opowiem Ci historię, czyli recenzja Deathtrap Dungeon: The Interactive Video Adventure

Rozgrywka w Deathtrap Dungeon: The Interactive Video Adventure przez dziewięćdziesiąt procent czasu prezentuje się tak, jak na obrazku powyżej. Na pozostałe dziesięć składają się animowane sekwencje, które – moim skromnym zdaniem – wrzucane są do gry tylko po to, aby większość graczy nie zanudziła się na śmierć jednolitą formą zabawy. Bo prawda jest taka, że naszym głównym zajęciem w grze wcale nie jest dokonywanie wyborów. Naszym głównym zajęciem jest tutaj używanie swojej wyobraźni. Narrator powie nam wprawdzie, iż w danym momencie znajdujemy się w ciemnym pokoju, opisze jego wnętrze, ale ostatecznie gra niczego nam nie pokaże – sami musimy sobie taki pokój wyobrazić. Co ciekawe, przegrać się tutaj teoretycznie nie da – narrator informuje nas o porażce, po czym wybieramy mapę, na której co jakiś czas znajdziemy poprzybijane gwoździami dyskietki, symbolizujące punkty zapisu. Cofamy się o kilka kroków i dokonujemy po prostu innego wyboru – aż do skutku. To jednak niczego mi nie zepsuło, bowiem przez cały czas byłam zainteresowana tym, co stanie się w przypadku przejścia do kolejnego etapu.No dobra, a co z walkami? Zamiast dynamicznej akcji i przelewu krwi na ekranie, będziecie musieli pogodzić się z faktem, że walki w Deathtrap Dungeon: The Interactive Video Adventure to tak naprawdę rzuty kośćmi. To wielu graczy może bardzo szybko zirytować – nieważne bowiem, czy cechujesz się ponadprzeciętnym refleksem, czy może (jak ja) masz problemy z pokonaniem pierwszego bossa w Dark Soulsach, tutaj liczy się wyłącznie fart. No, a przynajmniej to, jak dany rzut zostanie zinterpretowany przez system. Oczywiście, jeśli będzie szło nam wyjątkowo biednie (a wierzcie, że czasem idzie dostać białej gorączki, gdy trzeci rzut kośćmi z rzędu okazuje się tragedią), gra pozwala nam poratować się prowiantem, który doda nam kilka punktów życia. Ewentualnie mamy jeszcze opcję poratowania się (a raczej próby poratowania się) szczęściem – jeśli rzut będzie udany, to otrzymamy na przykład bonus do obrażeń czy coś w tym stylu. Jeżeli mieliście nadzieję na wymachiwanie wielkimi mieczami rodem z Monster Huntera, to trafiliście pod zły adres – tutaj wszystko dzieje się w głowie grającego, a cała reszta jest jedynie tłem.

GramTV przedstawia:

A teraz nieco o fabule, która koniec końców jest tutaj najważniejsza. Mogłabym po prostu powiedzieć, że historia bazuje na fabule wspomnianego na samym początku gamebooka Iana Livingstone’a, ale gdybym sama usłyszała takie wyjaśnienie, to i tak nadal nie wiedziałabym, o co chodzi. Deathtrap Dungeon to w gruncie rzeczy bardzo typowe fantasy – tak bardzo, jak to możliwe. Narrator informuje nas, że jesteśmy jednym ze śmiałków, którzy postanowili podjąć się Próby Mistrzów (Trial of Champions). Ta polega na przejściu wypełnionego po brzegi pułapkami labiryntu, tytułowego Deathtrap Dungeon. Co ważniejsze, taka próba jest organizowana regularnie, przez pewnego barona Sukumvita, jednak każdy, kto tylko przekroczył próg wejścia do tego przerażającego miejsca, nigdy stamtąd nie wrócił. Naszym zadaniem jest więc przerwanie złej passy i wydostanie się z Deathtrap Dungeonu. Razem z nami do labiryntu wchodzi jeszcze piątka innych poszukiwaczy przygód, co oczywiście gra wykorzystuje w późniejszych etapach zabawy. Historia, z pozoru nieskomplikowana, mnie niezwykle wciągnęła.

Gdybym jednak miała podsumować wszystkie powyższe informacje i prywatne opinie, to jestem pewna, że fani RPG-owych indyków i dobrych opowieści bez większych problemów odnajdą się w Deathtrap Dungeon: The Interactive Video Adventure. Chociaż nie jest to wprawdzie zabawa na długie wieczory, a większość dotrze do końca po maksymalnie pięciu godzinach, tak jeśli macie wolny czas i akurat braknie Wam większych premier do ogrania, warto sięgnąć po tę perełkę. Ot, dla doświadczenia, pobudzenia swojej wyobraźni i intrygującej przygody.

8,0
Deathtrap Dungeon: The Interactive Video Adventure to w zasadzie bardzo prosta, nieskomplikowana historia, która jednak z jakiegoś powodu wciąga.
Plusy
  • oryginalny (i dość odważny) pomysł na grę
  • historia, choć prosta, tak wciąga niemiłosiernie
  • świetna narracja Eddiego Marsana
  • udany, dobrze dopasowany, immersyjny soundtrack
Minusy
  • brak napisów (mają zostać dodane w przyszłości)
  • drobna powtarzalność akcji i średnio angażujące walki
  • zbyt rzadkie występowanie animowanych sekwencji
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!