COVID-19: taką nazwę nadano chorobie, wywoływanej przez koronawirus SARS-CoV-2, której pierwsze objawy zauważono w chińskim mieście Wuhan. Znamy z popkultury wizje apokalipsy na bazie wirusów (zwykle ich zmilitaryzowanych wersji), ale czy aktualny problem zdrowotny ma się jakoś do apokaliptycznych wersji? Całkiem mocno, ale głównie dzięki nam samym. Być może tak będzie wyglądać zagłada świata: średniej wagi wirus, który wywoła globalną zapaść. Bo popkultura. Bo media. Bo nie umiemy sobie radzić z bliźniaczym problemem od dekad. To jeden z rodzajów “pełzającej apokalipsy”, czegoś, co od dawna zachodzi na naszych oczach, ale nie mamy pojęcia, że z czasem da nam w kość. Dziś mamy panikę. Cudnie, ale wiele rzeczy schrzaniliśmy już dawno temu. Tak, wrzucę trochę suchych danych, ale nie bójcie się, to jest dalej felieton popkulturalny. Bo może tylko taki chcemy dziś przeczytać. Dla fanów tej akurat epidemii będę jak coś paskudnego z tego obrazka:
Wizje zagłady za sprawą morderczych wirusów są bardzo stare. Czasami wymieszane z bakteriami, jak na przykład to, co przydarzyło się najeźdźcom z Marsa w “Wojnie światów” Wellsa z XIX wieku. Ogólnie popkultura słabo rozróżnia wirusy od bakterii, a to błąd kardynalny. Bakteria to żywy organizm, wirusy trudno tak nazwać. To kawałki kodu genetycznego. Istnieją, ale z życiem biologicznym mają tyle wspólnego, co plotki o nich z prawdziwą informacją. Mamy do czynienia z symbiozą poza naszymi organizmami: memy (w ujęciu informacji łatwej do propagowania, chwytliwej) budują strach przed wirusami, które modyfikują jakoś nasze geny. Większość memetycznych informacji jest fałszywa jak noszenie półmasek dla ochrony i pomaga SARS-CoV-2 się replikować, bo owe półmaski raczej nas nie ochronią przed zakażeniem. Podniesie się za to ich cena, więc zakażeni (którzy tych półmasek potrzebują, by nie zarażać) ich nie nabędą. Zapiszcie to sobie w kajetach, bo będzie o tym efekcie więcej.
Scenariusz pełzającej apokalipsy, który analizujemy, polega bowiem na ekonomii i rynku, choć zaczyna się od wirusa. Czy dziś jakikolwiek wirus byłby w stanie przewrócić cywilizację? Tak, ale z naszą pomocą. Same z siebie wirusy i tak co roku dokonują rzezi, wspierane przez bakterie. Według danych WHO do 650 000 ludzi co roku umiera na “sezonowe przeziębienie”. Na ten kaszelek, który was złapał, tę temperaturkę, która nie powinna przeszkadzać w pracy. Ktoś tam jednak umiera, mniejsza umieralność charakteryzuje kraje rozwinięte, w tym zwłaszcza Europę z jej rozbuchaną pomocą medyczną. Dalej jednak na grypę w Polsce w ostatnim tygodniu (dość łagodny okres) zapadło 211 983 osób. Grypa nie zabija, więc w lutym do grobu powędrowało “zaledwie” 15 osób. Jak by Staszek nie olał L4 (albo szef mu tego nie nakazał), to może nie zaraziłby Ryśka, którego mama zmarła, bo ma 80 lat i ogólnie znajduje się w grupie osób, które w walce ze zwykłą grypą i podobnymi nie mają dużych szans. Dzięki epidemii SARS-CoV-19 jest szansa, że ów Stanisław nie stawi się w pracy, dzięki czemu ów Ryszard nie zarazi, będących w podeszłym wieku, matki i ciotki (zajrzała do siostry z ciastkiem i ploteczkami, by pomóc w przeziębieniu), czyli umrą dwie osoby mniej. Bo tak wynika ze statystki. Statystyka też mówi, że Stacha i Rycha ten koronawirus i tak by nie wykończył, tak samo zresztą jak owa grypa
Oczywiście Staszek mądrym nie musi być i pójdzie pracować, choć trochę sobie tam pokasłuje. COVID-19 łapie się znacznie trudniej niż grypę z 2018 roku, ale dalej to czołówka w zaraźliwości. Zejdą i mama, i ciotka Rycha, pewnie i majster Henryk, co ma niby 55 lat, ale rozwalone górne drogi oddechowe. Staszek nie będzie miał pojęcia, że to on, ale napisze ileś postów w sieci, że mu majster na zmianie wykorkował, bo firma nie umie w koronawirusa. Firma straci zamówienia, walnie na pysk, panowie Stanisław i Henryk trafią na wolny rynek, obok pani Magdaleny, która tak samo szuka pracy, bo jej zakład zbankrutował. Niedoleczeni będą dalej rozdawać wirusa (bo przecież to “tylko kaszelek” jak u 80% populacji) na wiecach partii, która na bazie paniki przed wirusem wesprze świeżych bezrobotnych. Zarażą mnóstwo osób, stary księgowy partii zejdzie, pojawią się oskarżenia, że konkurencja zabija aktywistów, podsyłając na wiece chorych. Stan wojenny, ingerencja obcych państw… cokolwiek. Bo chorych będzie coraz więcej, bo NFZ nie wyrobi, bo kasy w budżecie drastycznie zabraknie (brak podatków od bankrutujących firm, nagle zwiększone wydatki). Głupi wirus, który mógł sam z siebie zabić 2% zarażonych, pomnoży swoją szansę na propagację, bo zapanuje bieda. Gdy osiągnie 20% umieralności (wynikające z ogólnej biedy, braku leków i wsparcia), ktoś w aktualnym chwilowym rządzie znajdzie wroga za granicą i wypowie wojnę. Trochę oczywisty, znajomy scenariusz, nie? Fantastyczny taki. Tyle że nie.
Operujemy w świecie tu i teraz, bez wielkich ofiar COVID-19 mamy oskarżenia jednej partii przeciw drugiej w kilku krajach. Politycy kochają takie okazje. Poziom nacjonalizmu powiązany z wrogością przeciw sąsiadom rośnie. Polityczne wykorzystanie tej narastającej bańki podskórnego strachu jest oczywiste. Wypowiedziana wojna może być za to bardzo nudna medialnie, jak ta trwająca od dekady w Syrii. Raz na jakiś czas news, ale ogólnie to nowe ciuchy piosenkarki X i rozwód aktora Y. Rozjedzie jednak ów wybrany kraj. Zwłaszcza że inne kraje ze swoimi Stanisławami, Ryszardami i Magdalenami będą miały tak samo pod górkę. Pewnie też już swoje wojny, zewnętrzne i wewnętrzne. Wiecie, co dzieje sie, gdy system władzy umiera w zderzeniu z “siłą wyższą”? Zapytajcie ludzi, którzy spierniczali w panice z Nowego Orleanu w 2005 roku. Normalnie pełne oddolne wsparcie pomiędzy ofiarami katastrofy. Przy wielkiej recesji, którą może wywołać aktualna panika, huragan Katrina będzie zaś czymś w rodzaju bryzy na jajca (jak nie wiecie, zajrzyjcie na tegoroczną postapokalipsę w OldTown i się douczcie, to może być ostatnia okazja przed czymś dojmująco realnym).
Możliwości szerzenia paniki przez media i polityków są dziś znacznie większe niż w czasach, gdy pan Welles na bazie pana Wellsa opowiadał w radiu o inwazji Marsjan na Ziemię. Tam jednak mogliśmy liczyć na pomoc bakterii, dziś sami użyjemy wirusów, by się pogrzebać. Pełzająca apokalipsa nie będzie miała w arsenale zabójczych promienników, za to wykończy nas fake newsami o wirusach i reakcjami polityków, poszukujących doraźnego zysku wyborczego. Sięgnijcie do kajetów, coś tam kilka akapitów temu zapisaliście… Globalna recesja jest w zasięgu naszych rąk, panikujmy, kupujmy maski chroniące chorych przed zarażaniem innych osób jako środki ochronne przed infekcją. Za 400 złotych, choć dotąd w hurcie chodziły po piątaku. Powielajmy bajki o tym, że COVID-19 złapało na nowo wiele osób, które chorobę już przeszły. Furda z tym, że mowa o jednym domniemanym przypadku niemożliwym do weryfikacji, bo nawet naukowcy nie dają rady dostać się do personaliów owej hipotetycznej kobiety z Japonii. Która, jeśli nawet istnieje, mogła mieć AIDS (łapiesz na nowo wszystko) lub organizm wymęczony kuracją sterydową. Mogła też być niedoleczona lub pierwsze zgłoszenie jednak nie dotyczyło COVID-19, a grypy. Mnóżcie przypadki śmiertelne na odizolowanym w ramach kwarantanny wycieczkowcu razy 5 lub 10. Wykończcie nas, w postapo będzie fajniej. Wrócą proste wartości, którym być może część was hołduje, i proste obowiązki bez “durnych” otoczek. Tam będziecie tym, kim chcecie – choć nie nałowicie ryb (no bo jak), tym bardziej zwierzyny (no bo turbo jak), za to wirusów bez wsparcia medycznego nałowicie w ciul. Na inny koniec świata nie zasługujemy.
Gdzieś tam będą sobie żyli wyśmiewani dziś preppersi, którzy – choć nie do końca na taki zmierzch cywilizacji się pisali – z chęcią pomogą wam ołowiem. W korpus. W imię matematyki. Matma was uratuje, jeśli umiecie coś cennego, ale o tym już pisałem. Najśmieszniejsze w tym będzie jak zawsze jedno: od pewnego momentu to nie wirus, a ludzie będą modyfikować populację. Bo w sumie żaden wirus nie umie tego, co potrafi homo sapiens. Potrafiliśmy bowiem z durnego koronawirusa zrobić coś, co już bije po światowym rynku i szykuje całkiem sprawnie pełzającą apokalipsę. Ta zaś, połączona ze swoją siostrą, która zrodziła się ze zmian klimatu, będą razem może i skuteczniejsze od Czterech Jeźdźców Apokalipsy. Pewnie mniej spektakularne – no i co z tego, skoro skuteczne?
Apokalipsa na bazie wirusów jest ogólnie słabą apokalipsą, jeśli jej nie pomożemy. Bałbym się dopiero syntetycznego pomieszania koronawirusa MARV lub bazowego SARS z SARS-CoV-2 albo z grypą sprzed dwóch lat. Czyli wysokiej śmiertelności połączonej z wysokim procentem zarażeń, udostępnionej do “wydruku” dla dowolnych biohakerów. Póki co, biorąc pod uwagę zbiorową odporność nabywaną w drodze udanego przejścia infekcji, bez udziału czynnika “zombie” żadna zaraza nas nie zabije. Gierki jak “Plague Inc.” nie mogą służyć za model, bo tam zawsze Islandia zamknie porty i szlus, przetrwaliśmy. Islandia ma lotniska i nie ma tyle myśliwców, by zestrzelić wszytko, co w panice nadleci, taka podpowiedź wbrew grze… To my jesteśmy lepszym modelem – od dekad co roku tracimy ponad pół miliona osób w tym naszym “Plague Inc.”.
Czas na zapowiedziane nudne suche dane. Będzie ich sporo – kajety gotowe? Sławny koronawirus z Wuhan, czyli SARS-CoV-2, wywołuje chorobę zwaną COVID-19. Technicznie rzecz biorąc, jest to przeziębienie o potencjalnie ciężkim przebiegu. Potencjalnie, bo tylko 20% zarażonych postrzega to jako coś innego niż “zwykłe przeziębionko”. “Tylko” i “aż”, bo ogólnie koronawirusy odpowiadają za 35% sezonowych infekcji, ale nie mają zwykle aż tak wysokich statsów, jeśli idzie o ciężki przebieg. Zarazem, poza prowincją Hubei, nasze dane o zarażeniach leżą i kwiczą, a Chiny nie są w tej materii jakoś przejrzyste i kryształowo wiarygodne. Problem zaczyna się od tego, że prawie nikt ze zwykłym przeziębieniem nie biega do lekarza, dopiero ciężkie przypadki są zgłaszane i z nich wynika spora śmiertelność (bo nikt nie wlicza “codziennych kaszlaczy”). Bo korporacja, praca, obowiązki. Bo głupio zgłaszać przeziębienie jako coś kwalifikującego się do zwolnienia.
Cóż, od lat “przeziębienie” morduje do 650 000 ludzi na świecie (dane WHO). Z nim łazimy do pracy, do sklepu, ogólnie olewamy temat- nazwałbym to głupotą i nieodpowiedzialnością społeczną. W tym świetle Darek, mój szef z korpo, gdzie pracowałem, jawi się jako półbóg. Nasz dział IT, jako bardzo specyficzny helpdesk, obsługiwał wiele innych działów informatycznych, odpowiedzialnych za bardzo drogie szkolenia. Jak tylko któryś z nas zdradzał objawy, na kopach leciał do domu. Zdalnie mógł w tych czasach zrobić 50% roboty. Nie zarażał reszty, nie zarażał innych działów. Firma nie musiała odwoływać cennych szkoleń. Tak powinno być zawsze i wszędzie. Nawet tam, gdzie się nie da pracować zdalnie, bo – matematycznie – 40 zdrowych osób i 10 na zwolnieniu zrobi plan lepiej niż 40 chorych i 10 zdrowych. Wirusy grypy potrafią być zaś naprawdę makabrycznie zakaźne (słynny sczep z 2018 roku się kłania). Z takim podejściem SARS-CoV-2 nie miałby czego u nas szukać...
Widzicie bowiem, największa siła SARS-CoV-2 leży w jego średniości. Zaraża całkiem “spoko”, no i ma bardzo długi okres inkubacji. Zabija też “spoko” – 2% do 3% śmiertelności. Razem jest całkiem groźny, choć (na razie) nie zawstydza grypy w umieralności, w każdym razie jej “topowych” mutacji, sam będąc “topowym” koronawirusem. Oryginalny wirus SARS zabijał bardziej skutecznie, propagował się gorzej. Kluczem zawsze jest “umieralność” a “śmiertelność”, czyli ile osób w próbce populacji idzie do piachu z danego powodu, a nie procent zarażonych, którzy umierają. SARS-CoV-2 nie jest też jakimś szokiem “technologicznym” – koronawirusy radzą sobie nie najgorzej z migracją na ludzi z innych ssaków, zwykle nietoperzy. Nie, nie mordujcie Gacków, ale też ich nie dopieszczajcie. Ogólna zasada epidemiologiczna jest prosta: im mniej habitaty gatunków się pokrywają, tym mniejsza szansa na międzygatunkowy przeskok wirusa. Jako homo sapiens zadbaliśmy w pocie czoła, by habitaty innych gatunków ZAWSZE się z nami nakładały. Jest spora szansa, że to, co tłukło ludzi w czasach Tudorów (słynne angielskie poty), było wirusem, który jak SARS-CoV-2 nauczył się ludzkiego DNA poprzez międzygatunkową wymianę. Pół tysiąclecia później zahaczamy o niemalże każdy habitat z jego wirusami w promocji.
Tak, od dawna nie mieliśmy wirusów ani bakterii, które jednocześnie świetnie się propagują i całkiem porządnie zabijają. SARS-CoV-2 ma szansę na kilka rekordów w swej klasie. Na pewno zapisze się w annałach, ale póki co srodze się znudziliśmy. Nasze mózgi wymagały paliwa w formie tanich memów o zgładzie ludzkości. Dostaliśmy to mocno wbrew zdrowej logice (memy się niespecjalnie z nią kochają, redukuje replikację). Długi okres bezobjawowej inkubacji sprzyja rozprzestrzenianiu, ale zawiera też bezpiecznik. Bardzo wiele osób się uodporni na COVID-19, myśląc, że to było zwykłe przeziębienie. Z czasem powstaną szczepionki. Grypa Hiszpanka nauczyła nas, jak je robić, a jeśli boicie się wirusa z Wuhan, to nie sprawdzajcie, jak wyglądała tamta epidemia. Zniszczy to wam wirusowe feng-shui na zawsze i nie będziecie mieli się czego dziś bać. Póki co nikt nie opracował szczepionki na głupie memy, a szkoda. Za kilkadziesiąt tysięcy lat i tak owa herezja ostanie wypalona.