Bezwzględny kapitalista wysyła cię na bezludną wyspę i zmusza do spłacania kredytu, który nieświadomie zaciągnąłeś. Tak zaczyna się jedna z najlepszych i najbardziej uroczych gier ostatnich lat.
Bezwzględny kapitalista wysyła cię na bezludną wyspę i zmusza do spłacania kredytu, który nieświadomie zaciągnąłeś. Tak zaczyna się jedna z najlepszych i najbardziej uroczych gier ostatnich lat.
Animal Crossing: New Horizons już kilka dni po premierze jest dla mnie grą 9/10. Choć nie ukrywam, że doświadczyłem zaledwie ułamka tego, co ma do zaoferowania. Nie ukończyłem jej, ale akurat w tym przypadku to żadna hańba dla recenzenta - Animal Crossing: New Horizons nie ma końca. To gra, którą się odkrywa każdego dnia, a nie przechodzi.
Idealna w małych porcjach, niestworzona do wielogodzinnych maratonów. A może wcale nie mam racji i narzucam w ten sposób swój punkt widzenia? Bo Animal Crossing: New Horizons to przede wszystkim gra nastawiona na indywidualizm. Tu gracz decyduje, czego pragnie doświadczyć, na jaką rozrywkę ma ochotę. I co właściwie chce robić. Oczywiście w przyjętej konwencji uroczego i beztroskiego symulatora życia.
Animal Crossing: New Horizons rozpoczyna wizyta w biurze podróży, które oferuje lot w jedną stronę na bezludną wyspę. Brzmi podejrzanie, ale stworzony w kilku prostych krokach (wybieramy fryzurę, kolor skóry, oczy, nos itd.) avatar z radością przystaje na propozycję i już po chwili pakuje się na pokład wodolotu. Cel podróży to niewielka, losowo generowana wyspa, którą wybieramy spośród kilku dostępnych. Gdy docieramy na miejsce, rozmiar naszej nowej krainy może wydawać się zaskakująco mały. Gdzieniegdzie rosną drzewa, jest trochę pagórków, kamieni, jeziorek, tu i ówdzie przepływa rzeka. Poza pomostem, przy którym cumuje wodolot, i drobnej infrastruktury wokół namiotu Toma Nooka (sprawcy całego zamieszania) nie ma tam praktycznie nic innego.
I teraz wyobraźcie sobie, że macie na tej małej, pustej wysepce o populacji liczonej na palcach dwóch rąk spędzić tygodnie, miesiące, a może nawet i lata. I świetnie się bawić przy każdym włączeniu konsoli. Brzmi niewiarygodnie, ale nie dla fanów serii. Stopniowy progres z efektami widocznymi na każdym kroku to znak rozpoznawczy Animal Crossing i część magii, która decyduje o sukcesie tych gier. Jako nowy rezydent wyspy mamy do dyspozycji jedynie łóżko turystyczne, namiot (w skrzynce na listy czeka miła niespodzianka od Nintendo), lampkę i garść wskazówek na dobry początek. A także wspomniany dług do spłacenia, który nie do końca świadomie zaciągnęliśmy u Toma Nooka.
Animal Crossing: New Horizons daje graczom ogromną swobodę działania, ale nie od samego początku. Cel gry pozostaje niezmiennie ten sam – buduj, baw się, zbieraj, zwiedzaj, modyfikuj, spotykaj się z przyjaciółmi. Wyspa jest placem zabaw, który z upływem czasu będzie w coraz większym stopniu do naszej dyspozycji. Na początku, i trzeba to podkreślić, wyspiarz nie ma jednak zbyt wielu opcji do wyboru. Tom Nook informuje nas, że za "pakiet startowy" trzeba zapłacić prawie 50 tysięcy Bellsów. Kwota wydaje się horrendalna, szczególnie, że lądujemy na wyspie z pustymi kieszeniami. Na szczęście kredytu nie trzeba spłacać od razu. Poza tym Bellsy można znaleźć na drzewie, w kamieniach czy wykonując proste prace, np. wyrywając chwasty i sprzedając je pracownikom Nooka. Teraz jak na to patrzę, trójka nieznajomych wywieziona na bezludną wyspę do wyrywania drogocennej "trawy" - brzmi cokolwiek podejrzanie…
Oprócz dzwonkowej waluty w kolonii Toma Nooka obowiązuje też inna, zwana Nook Miles. Jest to nowość związana z systemem osiągnięć, który dotyczy praktycznie każdej aktywności na wyspie. Mile zdobywamy za wyrywanie chwastów, wydawanie pieniędzy w sklepiku, ukąszenie przez pająka, łowienie ryb, łapanie owadów, a nawet codzienne odwiedzenie bankomatu. Na spłacenie początkowego długu wystarczy 5000 NM, z czego już pierwszego dnia można bez większych problemów dorobić się tej sumy. Spłacenie antropomorficznego wierzyciela to oczywiście początek całej zabawy w życie na wyspie. Swoiste wprowadzenie, po którym stopniowo odkrywamy kolejne elementy i możliwości. Co czeka na wytrwałych graczy w Animal Crossing: New Horizons – można się przekonać na filmiku puszczanym w wodolocie. Z namiotu przeprowadzamy się do wolnostojącego domu, na wyspie pojawiają się nowi mieszkańcy, budowle, obiekty użytkowe. A wszystko to wraz z upływającym czasem, zsynchronizowanym z zegarem w konsoli.
Animal Crossing: New Horizons wzorem smartfonowego Animal Crossing: Pocket Camp (2017) wprowadza do świata gry crafting. Wytwarzanie narzędzi, mebli, ozdób, ubrań i wszystkiego, na co tylko mamy przepis, to jeden z podstawowych elementów rozgrywki w nowym Animal Crossing. Fani Minecrafta czy Dragon Quest Builders będą w siódmym niebie, mogąc nawalać w drzewa i kamienie, by pozyskać surowce niezbędne do zbudownia pożądanego przedmiotu. Albo własnoręcznie przemodelować wyspę, wykopać odnogę rzeki, usypać górkę. I tu też widać wyraźnie filozofię "nie od razu Rzym zbudowano" stojącą za Animal Crossing: New Horizons. Nowe instrukcje dostajemy stopniowo, niektóre są do kupienia albo odkrycia innymi metodami. Dzięki temu gracz jest cały czas zachęcany do kolejnych, nawet krótkich odwiedzin na wyspie. Żeby sprawdzić, czy nie pojawiło się coś nowego. Albo wykonać szybką robotę, której efekt przybliży do założonego celu.
A jaki to będzie cel? To już zależy od gracza. Animal Crossing: New Horizons daje szerokie pole do popisu wędkarzom, kolekcjonerom owadów, dekoratorom wnętrz i projektantom krajobrazu. Można być ogrodnikiem, samozwańczą ikoną stylu, podróżnikiem odwiedzającym inne wyspy, archeologiem, zakupoholikiem, fotografem, ogrodnikiem i duszą towarzystwa. Nie tylko tego złożonego z NPC-ów, bo Animal Crossing: New Horizons oferuje różne formy integracji z żywymi graczami.
Najbardziej podstawowa, czyli granie w 2-4 osoby na jednej konsoli (każdemu wystarczy jeden Joy-Con) na niepodzielonym ekranie, nie jest niestety szczególnie ciekawa. W takiej zabawie (Party Play) może brać udział czterech mieszkańców danej wyspy, z czego jeden przyjmuje rolę lidera, a pozostali są "followersami" o bardzo ograniczonych możliwościach. Tylko lider może wchodzić do budynków, ma dostęp do kieszeni, zbiera owoce i drewno. Reszta może np. łowić ryby i łapać owady, ale cały łup trafia automatycznie do pojemnika w namiocie Nooka.
W kontekście grania na jednej konsoli trzeba wspomnieć o rozwiązaniu, które wielu graczy szybko uznało za wadę. Otóż pierwszy gracz odpalający na danym systemie Animal Crossing: New Horizons wybiera wyspę i nadaje jej nazwę, np. Gramlapagos. Druga osoba rozpoczynająca nową grę z innego konta na tej samej konsoli leci automatycznie na Gramlapagos. Użytkując konsolę samemu, nie ma to żadnego znaczenia. Ale wyobraźcie sobie rodzeństwo, które gra na zmianę i każde dziecko chciałoby stworzyć swój własny świat, a nie wspomagać rozwój infrastruktury na wyspie brata lub siostry. Takie uczenie współpracy na siłę nie wyszło Nintendo za dobrze, bo wystarczyło dać opcję – chcemy zamieszkać na już istniejącej wyspie albo zaczynamy od zera.
Lokalny (nie wymaga podłączenia do internetu i opłaconego abonamentu) i sieciowy multiplayer na kilku konsolach pozwala maksymalnie ośmiu graczom spędzać razem czas na jednej wyspie. Graczy zapraszanych na wyspę wpisujemy na listę przyjaciół i najlepszych przyjaciół, co przekłada się na drobne ograniczenia w rozgrywce. Zwykły przyjaciel nie może np. sadzić kwiatków czy rąbać drzewa, ale wszyscy mogą wchodzić do budynków, rozmawiać z innymi, robić zakupy. W multiplayerze zabronione jest dekorowanie, przekształcanie krajobrazu i umieszczanie przedmiotów (można je po prostu rzucić na ziemię).
W Animal Crossing: New Horizons zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Beztroska rozrywka i przeuroczy klimat przyciągają jak magnes i już się nie mogę doczekać, co mnie czeka na wyspie o różnych porach roku. W przyszłości w grze mają się pojawiać sezonowe wydarzenia (np. Easter Bunny Day), które wprowadzą do rozgrywki jeszcze więcej atrakcji. Ocenianie Animal Crossing: New Horizons kilka dni czy nawet tygodni po premierze jest więc po części niesprawiedliwe, bo jesteśmy dopiero na początku tej wspaniałej przygody. A im więcej się gra, tym większą przyjemność daje życie na wyspie.
Animal Crossing: New Horizons zachwyca na każdym kroku, ale nie jest grą bez wad. Czy może uciążliwych rozwiązań, które są pomyślane jako przejrzyste instrukcje dla młodszych odbiorców. Przykładem są pierwsze rozmowy z Tomem Nookiem, któremu możemy oddawać złapane ryby i owady. Zamiast po prostu zaznaczyć przedmiot z listy i wybrać opcję "daj", trzeba przeklikać naście dymków dialogowych, zawierających za każdym razem tę samą treść. Handel można byłoby uprościć, wrzucając cały nasz towar na listę z proponowanymi cenami skupu. A zamiast tego trzeba wybierać po jednym przedmiocie i dopiero po chwili dowiadywać się, ile możemy za niego dostać.
Takie szczegóły dają się we znaki każdemu, kto grał w jakiekolwiek RPG ze sklepami. Trzeba jednak pamiętać, że Animal Crossing: New Horizons to przede wszystkim gra idealna dla dzieci. Małych odkrywców, którzy potrzebują przejrzystych komunikatów i jasnych instrukcji. I tu pojawia się największa wada – dystrybutor nie zadbał o polskie tłumaczenie. Odczułem to na własnej skórze jako ojciec 8-latka, który miałby o wiele większą frajdę z samodzielnej zabawy z Animal Crossing: New Horizons, gdyby tylko postacie na wyspie pisały po polsku. Na szczęście gra jest bardzo intuicyjna i wiele elementów można odkryć metodą prób i błędów. Ale często wiążę się to z frustracją i błądzeniem po omacku.
Animal Crossing: New Horizons można więc śmiało polecić absolutnie każdemu posiadaczowi Switcha, niezależnie od wieku i upodobań. To idealna produkcja na relaks, beztroska, nastawiona na eksplorację i indywidualne doświadczenie. Niepozbawiona drobnych wad (doskwierających głównie starszym odbiorcom), ale z ogromnym potencjałem, który odkryjemy w przyszłości.