Epidemia koronawirusa dotyka wszystkie branże, grupy społeczne, kraje rozwijające się, bogaty Zachód, chłodną północ i gorące południe. Nie ominęła branży gier, która ze strachu zwinęła się w kulkę i czeka aż zły zarazek sobie pójdzie.
Epidemia koronawirusa dotyka wszystkie branże, grupy społeczne, kraje rozwijające się, bogaty Zachód, chłodną północ i gorące południe. Nie ominęła branży gier, która ze strachu zwinęła się w kulkę i czeka aż zły zarazek sobie pójdzie.
Ciężko nie zauważyć, że branża gier komputerowych jest wyjątkowo silnie dotknięta przez epidemię koronawirusa. Najpierw odwołano udział publiczności w Intel Extreme Masters Katowice, a później posypała się fala informacji o opóźnieniach kolejnych produkcji z moim upragnionym The Last of Us: Part II na czele. Dokładniej nad kwestią “kto, co i dlaczego?” przesunął pochylił się w swoim tekście Mateusz. W dużym skrócie, ogromna część gier, które miały się pojawić już wkrótce, została przeniesiona na kolejne kwartały. Nie wiadomo też co z tym, których premiera była zaplanowana na dalsze części tego roku, ale również można spodziewać się obsuw.
Nie będę powtarzał wyliczanki naszych zawodów i pochylał się nad konkretnymi tytułami. Chciałbym się skupić na czymś innym. Dlaczego jedna z najbardziej nasyconych technologiami branż, kierująca swoją ofertę do najbardziej technologicznie kompetentnych członków społeczeństwa, dała się tak łatwo rzucić na kolana, przez konieczność izolacji?
Jestem w stanie zrozumieć konieczność dostosowania się do panujących warunków w sensie wdrożenia realiów pracy zdalnej. To zajmuje chwilę, nawet w firmach z branży technologicznej. Ustawienie w domach stacji roboczych, narzędzi do porozumiewania się, przydzielania i raportowania z realizacji zadań, przestawienie się na spotkania w formie wideokonferencji – potrzeba na to dłuższego momentu albo dziesięciu, wszystko to rozumiem. Natomiast dziwię się, że zamiast się dostosować, wielu deweloperów poddało się zupełnie, albo w znacznej części, po czym wywiesili czerwoną flagę i postanowili, że okres panowania pandemii koronawirusa należy po prostu wziąć na przeczekanie.
Dziwi mnie to na tyle, że po części nie wierzę w tłumaczenie, że chodzi wyłącznie o kwestie dokończenia danych produkcji. Na odrobinę szczerości zdobyło się Naughty Dog, studio pracujące nad wspomnianym już The Last of Us: Part II. Nieco na okrętkę, ale stwierdzili niemalże otwarcie, że to nie jest dobry czas, również ze względu na to, że nie będą w stanie odpowiednio rozpromować swojej produkcji (mowa była o “kwestiach logistycznych”, aczkolwiek czytając między wierszami i pozwalając sobie na trochę domysłów, można wyinterpretować prawdziwą wolę Sony). Moim zdaniem chodzi stricte o kwestie dotarcia do jak najszerszego grona odbiorców. Twórcy nowej części przygód Joela i Ellie najmniej się z tym kryją, przyznając, że ich gra jest w większości już gotowa, pozostało tylko wyłapać ostatnie bugi. O co więc chodzi?
Chodzi o strach drodzy państwo. Strach przed nieznanym. Nie wiemy bowiem, jak będą wyglądać nadchodzące miesiące. Nikt z nas nie wie. Większość świata w tej chwili prześciga się w domysłach. Rządy nie wiedzą jak głębokiej recesji się spodziewać. Linie lotnicze nie wiedzą czy odwoływać loty tylko na najbliższy miesiąc czy na całe lato, zadają sobie pytanie - jak długo ruch turystyczny będzie nieistniejący? Ludzie nie mają pojęcia czy za miesiąc, dwa, albo kwartał będą jeszcze mieli swoją pracę. W tej sytuacji również koncerny postanowiły mocno wcisnąć hamulec.
Moim zdaniem to spory błąd, w dodatku boleśnie uświadamiający nam, jak sztywne są reguły rządzące biznesem. Możemy sobie powtarzać, że mamy do dyspozycji cyfrowe kanały dystrybucji, że aby dotrzeć do odbiorcy nie musimy wcale rozstawiać stoisk w centrach handlowych, rozwieszać plakatów w miejscach publicznych i tak dalej… Całkiem możliwe, że nie musimy. Sęk w tym, że twardogłowi bossowie w swoich przeszklonych gabinetach na pięćdziesiątym piętrze często zwyczajnie sobie tego nie wyobrażają. To smutne, ale dla wystarczająco wielu osób “na szczycie” nie ma różnicy czy szefują oni wydawnictwu gier wideo, producentowi samochodów czy linii lotniczej. Towar to towar, a recesja to recesja. Widząc nagłówki w czasopismach branżowych (dla menadżerów), które krzyczą do nich “sprzedaż spada!” podejmują decyzje, że lepiej będzie wypuścić swój produkt wtedy, kiedy ludzie zaczną kupować. A że ich towar jest idealny na okres kwarantanny? Że Steam zalicza rekordową ilość aktywnych użytkowników? Że Netfliksa ogląda tyle osób, że Unia Europejska prosi firmę o zmniejszenie transferu, aby nie przeciążyć sieci na kontynencie? Kto by się tym przejmował. LUDZIE NIE KUPUJĄ, CZEGO NIE ROZUMIECIE?
Osobiście jako miłośnik wydań tradycyjnych powinienem być gorącym zwolennikiem wdepnięcia pedału hamulca do samej ziemi, nawet w wykonaniu korporacji. Nie będę jednak zaślepionym zelotą - w tych okolicznościach należałoby mocniej postawić na dystrybucję cyfrową. Jest idealny moment, aby przynajmniej częściowo przełamać opór sieci dystrybucji fizycznej, potężny zwłaszcza za oceanem. Poza tym w zdecydowanej większości świata firmy kurierskie pracują normalnie - co stoi na przeszkodzie, aby zamówić grę wysyłkowo? Czy pójście do supermarketu to przyzwyczajenie, które tak ciężko zastąpić zamówieniem gry przez internet. Nawet w dobie wielotygodniowej samoizolacji?
Nietrudno wyobrazić sobie, że pojawienie się w tym momencie hitu o którym ludzie mogliby mówić, który odwróciłby uwagę szerokich mas od trudów samoizolacji, od wiadomości o koronawirusie, byłoby strzałem w dziesiątkę. Sęk w tym, że byłoby to również podjęcie ryzyka. A duże firmy nie znoszą ryzyka. Miłego nudzenia się. Może chociaż jacyś twórcy niezależni nas podratują.