Na pierwszy rzut oka taka gra wyglądałaby jak Maneater. W praktyce jednak byłaby czymś zupełnie innym.
Na pierwszy rzut oka taka gra wyglądałaby jak Maneater. W praktyce jednak byłaby czymś zupełnie innym.
Gdyby kultowy firm Stevena Spielberga pojawił się zdecydowanie później, być może na fali popularności doczekalibyśmy się gry wideo o życiu rekina ludojada. Tak się jednak składa, że Szczęki szczyt swojej popularności miały w latach 70-tych, a więc w zupełnie innej epoce dla elektronicznej rozrywki. Pierwszej większej gry o rekinach doczekaliśmy się więc dopiero teraz, w 2020 roku. Czy warto było tyle czekać? Opłaca się sięgnąć po ten tytuł teraz, kiedy na rynku ciężko o ciekawą nowość?
Maneater zaczynamy od samouczka, w którym poznamy nie tylko główne założenia gry, ale i pełnię możliwości rekina. Jest on ogromny i z łatwością pożera wszystko co znajdzie się na jego drodze. Oczywiście po kilku minutach podpływamy pod plażę, gdzie zaczyna się jedna z głównych atrakcji gry – zjadanie beztrosko pływających turystów. Szybko jednak pojawiają się kłopoty. W Maneater znajdziemy wielu przeciwników, ale zdecydowanie największym są łowcy rekinów. Jeden z nich, wyjątkowo przebiegły i zmotywowany, właśnie pływa w okolicy. To nasz pierwszy duży pojedynek. Co ważne, zakończony złowieniem i rozpruciem trzewi naszego rekina. W zasadzie to Pani rekin, która była wtedy pod koniec ciąży. Łowca wyciąga więc małego rekinka z brzucha matki, a ten walcząc o życie odgryza mu rękę i wpada do wody. Nasz nemezis jest jeszcze bardziej wkurzony, a my musimy zaczynać od zera.
W ten sposób trafiamy do pierwszej lokacji, w której jako mały rekin musimy unikać zagrożeń (np. aligatory, trochę potrwa zanim będzie to dla nas równy przeciwnik) oraz wykonywać zadania, których efektem będzie przechodzenie do kolejnych faz rozwoju. W tym momencie Maneater przypomina klasyczny sandbox. Pływając po okolicy odkrywamy nowe zadania do wykonania i zawsze towarzyszy nam licznik mówiący ile już udało się zrobić. Jeśli z kolei natrafimy na ludzi, możemy zacząć ich pożerać. To szybko zaalarmuje łowców, z którymi pojedynki są znacznie intensywniejsze. Jeśli wytrzymamy wystarczająco długo pojawi się jeden z głównych łowców rekinów. Pożarcie go wiąże się z otrzymaniem nowego ulepszenia. To nie tylko pozwoli nam rozwijać się, ale również pcha „fabułę” do przodu.
Będąc przy zadaniach trzeba od razu powiedzieć, że nie są one szczytem kreatywności. Najważniejsze to otwieranie skrzyń pozostawionych na dnie, niszczenie znaków przy ważnych punktach lokacji, zabijanie konkretnych zwierząt w okolicy (po kilka na każdy obszar) czy rozbijanie tablic rejestracyjnych (najczęściej ustawionych w trudno dostępnym miejscu). Nie da się ukryć, że nie ma tego zbyt wiele. Zadania są więc z jednej strony proste i mało interesujące, z drugiej szalenie monotonne. Pływanie po dnie i szukanie skrzyń do rozbicia nie jest niczym ekscytujący. Oczywiście te questy to nie wszystko co oferuje gra. Pojawia się też kilka konkretnych zadań, w których musimy na przykład pożreć określoną liczbę ludzi na jednej z plaż. Nadal jednak różnorodności w tym tyle co kot napłakał. Po godzinie rozgrywki znika chęć do dalszej zabawy.
Może w takim razie siła Maneatera to walka? Spójrzmy w takim razie na ten aspekt gry. Pożeranie ludzi i ryb jest proste. Podpływamy i za pomocą triggera atakujemy. Nie ma w tym specjalnie filozofii. Więcej dzieje się kiedy pojawią się łowcy rekinów. Oni pływają małymi statkami i motorówkami, a więc nie jest łatwo ich chwycić. Ważne wtedy jest wyskakiwanie nad powierzchnią wody i atakowanie „z powietrza”. Mało to realistyczne, ale oczywiście nie tego spodziewamy się po takiej grze. Zazwyczaj po takim manewrze chwytamy ofiarę i wpadamy z nią do wody, gdzie jest już bezbronna. Zdarza się jednak, że wylądujemy na środku łodzi. Wtedy jest jeszcze lepiej, ponieważ uderzeniem ogona możemy wyrzucić z łajby kilka osób. Szybko i skutecznie. Kiedy z kolei nie atakujemy musimy mocno zwracać uwagę na pociski wroga – strzały z karabinu czy harpunu. Tutaj przydaje się unik. Najskuteczniejsza metoda to jednak pływanie dookoła, wyskakiwanie i celowanie w łódź. Wtedy łatwo zgarniamy jednego łowcę. Nawet jeśli oberwiemy, pożarcie człowieka przywraca odrobinę zdrowia. W takiej sytuacji walka zaczyna mieć sens. Niestety zazwyczaj jest ona bardzo chaotyczna. Nie ma w niej za grosz taktyki. Liczy się tylko szybkie skakanie i pożeranie ludzi. Nawet robienie uników nie jest specjalnie przydatne, ponieważ pociski lecą co kilka sekund.
Problemy Maneatera nie ograniczają się tylko do chaotycznej walki i nudnych zadań. Również poruszanie się po otwartym świecie jest dosyć męczące. Wszystkie obszary mapy są ze sobą połączone i nie ma między nimi ekranów ładowania. Niestety w trakcie zabawy ciężko zaobserwować, aby istniał jakiś konkretny wątek „fabularny”, który popycha nas do przodu. Zdarzały się więc sytuacji, w których na lokacji miałem około 60% wykonanych zadań i nie wiedziałem co robić. Zaglądanie pod każdy kamień było nudne, a nielicznie odkryte rzeczy, których nie zrobiłem były zablokowane (np. musiałem rozwinąć rekina, aby zniszczyć kratkę i dostać się w nowe miejsce). W takich sytuacjach gra specjalnie nie pomaga. Trzeba samemu się domyślić, że należy przepłynąć do nowego obszaru i tam rozwijać się dalej. Oczywiście przejścia zaznaczone na mapie zazwyczaj okazują się zamkniętą bramą. Trzeba więc szukać innych opcji, które nie zawsze są widoczne. Tym samym gra zostawia gracza samego, co prowokuje sytuacje, w których nie wiadomo co dalej robić. Brakuje więc czegokolwiek, co będzie dyskretnie prowadzić nas przez całą grę. W większości produkcji jest to tryb fabularny. Tutaj czegoś takiego nie ma. Szkoda, bo Maneater pozbawiony wyreżyserowanych i rozbudowanych zadań staje się zwykłą wydmuszką z ciekawą tematyką na okładce i prostymi zadaniami pobocznymi w środku.
O dziwo nieco więcej głębi znaleźć można w systemie rozwoju rekina. To w sumie jedyna ciekawa rzecz. Levelując przechodzimy do kolejnych etapów rozwoju (młody, nastolatek, dorosły itd.). Nasze monstrum staje się wtedy coraz większe i silniejsze. Jak też wspomniałem wcześniej, zabijając konkretnych łowców rekinów zdobywamy nowe ulepszenia, dzięki którym zwiększamy wybrane parametry, np. siłę, szybkość czy wytrzymałość. Dodatkowo zjadając rybki czy wykonując zadania otrzymujemy surowce, które pozwalają rozwijać zdobyte wcześniej umiejętności. Przykładowo pożerając jednego z łowców rekinów zdobywamy ulepszenie szczęk, co zwiększa zadawane obrażenia. Potem tego skilla możemy rozwijać zdobywanymi surowcami. Nagroda na końcu jest imponująca – rekin gigant, który niszczy wszystko co stanie na jego drodze.
Na koniec kilka słów o kwestiach technicznych. Maneater wizualnie nie zachwyca, ale też specjalnie to nie przeszkadza. Oprawa graficzna wygląda sympatycznie i ciężko oczekiwać dużo więcej po takiej grze. Wrażenie za to robią animacje rekina. Tutaj motion capture raczej nie wchodziło w grę . Mimo wszystko nasza maszyna do zabijania prezentuje się bardzo okazale i z gracją pływa między kolejnymi przeszkodami. W tym obszarze Maneater prezentuje bardzo wysoki poziom. Niestety pojawiają się też problemy z wydajnością. Gra jest płynna, ale moja konsola (Xbox One X) momentami rozpędzała wiatrak do dawno niespotykanych prędkości. Nie wiem na ile to wina gry, a na ile mojego sprzętu (zawsze problemem może być nadmiar kurzu), ale sytuacja była niepokojąca. Raz nawet konsola awaryjnie się wyłączyła, aby nie dopuścić do przegrzania. W innych grach nie mam takich problemów. Coś jest więc na rzeczy.
Zauważyłem w ostatnich dniach, że w mojej bańce towarzyskiej na Twitterze pojawia się sporo wpisów osób podekscytowanych perspektywą gry w Maneatera. Jeśli u Was jest podobnie, polecam nie napalać się na ten tytuł. Produkcja ekipy Tripwire Interactive ma swoje plusy, ale jako całość nie broni się, nawet jeśli na rynku mamy taką posuchę. Przede wszystkim brakuje w tym duszy i większego pomysłu. Nawet jeśli zaczynamy pożerać turystów pływających przy plaży nie czuć, aby zaczęło się dziać coś ciekawego. To nie jest klimat Szczęk. Nie zauważyłem więc, aby pojawienie się rekina spowodowało panikę, wycie syren i uciekających ludzi. Tego klimatu tutaj nie ma. Maneater jest więc tylko grą o wykonywaniu nudnych zadań dodatkowych i rozwijaniu rekina do poziomu prawdziwego predatora mórz i oceanów. Za chwytliwą tematyką nie idzie więc nic więcej. Potencjał być może był całkiem spory, ale nie udało się go wykorzystać. Odradzam więc kupno Maneatera w innych okolicznościach niż solidna przecena.