Moje pierwsze wspomnienia związane z serią Dungeon Defenders są dość mgliste, bo pochodzą sprzed prawie dekady – wówczas, jako mały (no, jeśli dobrze liczę, to 13-letni) gagatek, byłam na początku swojej wielkiej i, miejmy nadzieję, że niekończącej się przygody z grami. I chociaż moją miłość do nich ukształtowała seria Assassin’s Creed (jeśli interesują Was szczegóły, to moje serce skradła dwójka, która była pierwszą grą, jaką przeszłam całą, na dwieście procent i to w dodatku dwa razy), a prawdopodobnie najwięcej czasu w trakcie bycia wspomnianym gagatkiem nabiłam w starym Herculesie z tatą, tak muszę przyznać, że seria Dungeon Defenders też jest dla mnie w pewnym stopniu ważna. Pamiętam, że pierwsza część, która zadebiutowała w październiku 2011 roku na pecetach oraz Xboksie 360 i PlayStation 3, przyjęła się dobrze.
Głównie dlatego, iż od samego początku była to seria niezwykle prosta – zarówno w swoim ogólnym założeniu, jak i w szczegółach, do których zaliczam głównie mechanikę rozgrywki oraz historię. Ot, taki sobie pół-RPG akcji, najzwyklejszy w świecie tower defense, nic wielkiego. No, niby tak, ale jednak nie do końca. Choć dziś sporo graczy niezwykle lubi gry skomplikowane, z licznymi wątkami pobocznymi, zagadkami i nie wiedzieć, czym jeszcze, tak wciąż uważam, że prawie (podkreślam, prawie!) wszyscy lubimy od czasu do czasu usiąść i… po prostu, najzwyczajniej w świecie pograć. Poklikać, pozabijać parę stworów, pozbierać punkty doświadczenia i wrócić do szarej rzeczywistości. Jeżeli jesteście jedną z takich osób, w Dungeon Defenders: Awakened poczujecie się, jak ryba w wodzie. A może nawet lepiej.
Niby odgrzewane kotlety, ale jednak nie do końca
Chromatic Games poszło na łatwiznę. Przyznam szczerze, że zdałam sobie z tego sprawę dopiero po kilku godzinach grania, bo przez tych pierwszych kilka godzin najzwyczajniej w świecie dałam się wciągnąć w tę niezwykle prostą, niewymagającą praktycznie żadnych umiejętności i po prostu dobrą zabawę. Ale wiecie co? Nie ma w tym absolutnie niczego złego – ba, w przypadku Dungeon Defenders: Awakened odgrzewane kotlety są równie dobre, co świeże. Przynajmniej dla mnie, czyli kogoś, kto kojarzy serię z początkami swojej gamingowej przygody i komu do szczęścia całkowicie wystarczy piękna nostalgia.
Twórcy po prostu wzięli to, co ukształtowało cykl, czyli między innymi podstawowe mechaniki rozgrywki, zwariowane zasady fizyki, specyficzny humor czy przyjemną oprawę graficzną, aby następnie to wszystko ze sobą połączyć, nieco wypolerować, tu coś ulepszyć, tu coś dodać… Aż wyszło Awakened – z ulepszoną oprawą graficzną, ulepszonymi mechanikami, znanymi starszym fanom lokacjami, a także z zupełnie nowymi miejscami. Stąd podtytuł, który w angielskim oznacza przebudzony.Jeżeli natomiast interesują Was szczegóły czysto techniczne, warto zaznaczyć, że gra powstała na silniku Unreal Engine 4; dzięki temu mamy chociażby do czynienia ze wsparciem funkcji cross-platform. Chociaż na ten moment tytuł jest dostępny jedynie na pecetach, tak pod koniec tego roku ma zadebiutować również na konsolach PlayStation 4, Xbox One oraz Nintendo Switch. Prócz zmian w samej rozgrywce, mamy do czynienia oczywiście z gruntownie odświeżonym interfejsem użytkownika, znacznie lepszymi animacjami, przyjemniejszym i płynniejszym poruszaniem się, znacznie lepiej zorganizowanym ekwipunkiem (aczkolwiek ten system wciąż pozostawia wiele do życzenia) oraz pomniejszymi niuansami, jak chociażby niezwykle przydatny podgląd całej mapy razem z lokacjami przeciwników. W bardzo dużym uproszczeniu, Dungeon Defenders: Awakened to odpowiedź na pytanie zadawane przez graczy, który dopiero rozpoczynają swoją przygodę z serią i mają ten okropny, spędzający sen z powiek dylemat – w którą część Dungeon Defenders zagrać? Historii znać nie trzeba, bo równie dobrze mogłoby jej nie być. Teraz już wiecie, w którą.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!