Power to najnowsza filmowa propozycja Netflixa, która umilić ma oczekiwanie na premiery kinowe. Sprawdzamy, czy warto poświęcić czas na tę produkcję.
Mam tę moc!
Oryginalne filmy Netflixa możemy podzielić na kilka kategorii. Jedną z nich są produkcje, które zapowiadają się na tyle dobrze, że bez przeszkód mogłyby zadebiutować na dużym kinowym ekranie. Nie brakuje w nich widowiskowych scen akcji, głośnych nazwisk w obsadzie, znanych twórców, a sama platforma nie szczędzi pieniędzy na promocje swoich dzieł. Power idealnie wpisuje się w te wytyczne, na papierze prezentując poziom, który jeszcze trzy lata temu był nie do pomyślenia w serwisach streamingowych. Produkcja wydawała się murowanym hitem i filmem, który dostarczy sporej dawki rozrywki. Kto wie, może nawet z potencjałem na własną serię nie mniejszą niż The Old Guard. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna i szybko zweryfikowała, że paradoksalnie w Power zbyt dużej dawki mocy nie uświadczymy.
Na ulicach Nowego Orelanu pojawia się nowy narkotyk – tajemnicza pigułka wyzwalająca supermoce. Każdy, kto ją zażyje, otrzymuje na pięć minut losową umiejętność, wykraczającą poza ludzkie możliwości. Jest tylko jeden haczyk – każdy na specyfik reaguje inaczej i przed wzięciem dawki nikt nie wie, jaką mocą będzie władał. Może być to supersiła, niewidzialność, kuloodporność, niewrażliwość na pociski, czy… natychmiastowa śmierć. Kiedy miasto zalewa fala zbrodni, za którą odpowiedzialni są ludzie z nadzwyczajnymi zdolnościami, lokalny glina Frank (Joseph Gordon-Levitt) łączy siły z nastoletnią dilerką Robin (Dominique Fishback) i żądnym zemsty byłym żołnierzem Majorem (Jamie Foxx), aby powstrzymać osoby odpowiedzialne za rozpowszechnienie narkotyku i uratować więzioną córkę Majora. Aby cało wyjść z tego starcia, policjant i eksżołnierz muszą sami zażyć pigułkę. Nikt jednak nie wie, że Major skrywa sekret, który zmieni układ sił w całym mieście.
Power może wydawać się intrygującą wariacją na kino superbohaterskie utrzymaną w poważnym tonie, ale w rzeczywistości to niespecjalnie wyróżniający się akcyjniak z wieloma problemami. Jeżeli liczycie na widowiskowe i ekscytujące pojedynki bohaterów z supermocami, to lepiej powtórzcie sobie któryś film z uniwersum Marvela, bo w produkcji Netflixa za dużo takich scen nie uświadczycie. Sam dynamiczny początek, gdzie bohater grany przez Jamiego Foxxa ściga jedną z osób, która zażyła narkotyk i stała się ludzką pochodnią, dużo obiecuje, ale ostatecznie film stawia akcent na dochodzenie i klasyczną akcję, niż nawalających się bez skrępowania dwóch superpostaci, przy okazji niszczących część miasta.
Sama historia stojąca za powstaniem narkotyku jest niezwykle prosta i banalna. Power praktycznie kopiuje motywy znane z innych produkcji, w których wątkiem przewodnim było posiadanie mocy przez zwykłe osoby. Szkoda, że twórcy nie dodali zbyt wiele od siebie, przez co większość widzów nie będzie miała problemu, aby przewidzieć fabularny przebieg, wraz z niezaskakującym finałem. Film miał ogromny potencjał, aby pokazać świat, gdzie szarzy i nudni ludzie otrzymują we władaniu moce, z którymi nie wiedzą co zrobić, ale zupełnie go nie wykorzystał. Po seansie miałem niezbyt dobre skojarzenia z innym netflixowym hitem Bright, który również zapowiadał się na produkcję wymykającym się kliszom, a zamiast tego otrzymaliśmy obraz, który kompletnie nie zapadł w pamięci. Power czeka niestety ten sam los.
GramTV przedstawia:
Spokojnie, zaraz się rozkręci
Winne są temu kiepskie i nieangażujące sceny akcji. Tam, gdzie film powinien błyszczeć, poległ na całej linii. Nie mam pojęcia, jaki cel przyświecał twórcom, ale po jednej chaotycznej i fatalnie zmontowanej scenie akcji, w kolejnych nawet nie starali się zatrzeć złego wrażenia i pojedynki obserwujemy chociażby za ściany szklanej klatki czy przez pryzmat nadmiaru efektów specjalnych, jak w finałowym pojedynku. Seria John Wick za bardzo rozpieściła nas w kwestii tego, jak powinny wyglądać widowiskowe sceny akcji, ale te w Power nawet na chwilę nie zapierają tchu w piersi, nie mówiąc już o tym, żeby wywołać nagły skok ciśnienia. W żadnej chwili nie drżałem o los trójki głównych bohater, ale też specjalnie im nie kibicowałem, raczej ze znużeniem podchodziłem do kolejnych niebezpieczeństw rzucanych im przez twórców.
Co mnie zaskoczyło, to nawet polubiłem tę zgraję dosyć typowych, ale wiarygodnie odegranych postaci. Gdyby nie odtwórcy głównych ról, Power mógłby okazać się zupełną porażką, a tak otrzymujemy przynajmniej solidne kreacje Jamiego Foxxa, Josepha Gordona-Levitta i Dominique Fishback. Po dwóch aktorach od początku spodziewałem się wysokiego poziomu, nawet jeżeli w filmie Netflixa nawet nie otarli się o swój najwyższy poziom, ale Fishback może stać się odkryciem tej produkcji. Aktorka nie ma zbyt dużego dorobku w swojej karierze i widownia może kojarzyć ją przede wszystkim z drugoplanowej roli Darlene z Kronik Times Square od HBO. Jej występ w Power jest na tyle dobrze, że może stać się dla niej trampoliną do większej kariery.
Dynamiczny i niezwykle obiecujący początek to za mało, abym mógł Power polecić z czystym sumieniem. Film sprawia wrażenie przemyślanej i poukładanej produkcji, która na etapie zdjęć się wysypała, zamieniając ciekawy koncept w szablonowe kino akcji, któremu brakuje własnego charakteru, przez co kopiuje rozwiązania z lepszych obrazów. Nie jest też tak, że film duetu Henry Joost i Ariel Schulman to kompletna strata czasu, bo mimo wielu wad, to produkcja, która potrafi dać nieco rozrywki, ale tylko wtedy, kiedy śledzenie fabuły nie jest waszym priorytetem, a podczas oglądania zaabsorbowani będziecie również inną aktywnością. Power miał moc, aby stać się pierwszoligowym akcyjniakiem i pomimo starań aktorów, niewiele z tego wyszło.
4,0
Power był jednym z najbardziej obiecujących filmów Netflixa ostatnich miesięcy, ale na dużych zapowiedziach się skończyło.
Plusy
Trójka głównych aktorów
Dobry początek
Fabularny pomysł
Realizacja przez większość czasu stoi na wysokim poziomie…