Nie próbuj tego zrozumieć...
Nawet przed pandemią Tenet był dla mnie najważniejszą premierą tego roku. Jestem wielkim fanem Christophera Nolana i każdy jego kolejny film to dla mnie osobiste święto kino. Długo przyszło mi czekać na premierę i przez ten czas zaczęły pojawiać się wątpliwości, czy te wszystkie wielkie zapowiedzi nie zostały nadto rozdmuchane. Mimo to na sens szedłem z wielkimi nadziejami, że doświadczę nie tylko wielkiego kina, które niczym Incepcja będzie do mnie często powracało, ale również filmu, zmieniającego cały przemysł na lepsze. Po dwóch i pół godzinie spędzonych w kinie już wiem, że Tenet to film, którego się nie spodziewacie, dlatego jest duża szansa, że się od niego szybko odbijecie. Porzućcie wszelkie oczekiwania.
Problematyczna jest sama historia. Nie dlatego, że jest skomplikowana i oparta na wielu zaskakujących zwrotach akcji. Wręcz przeciwnie. Opowieść w Tenet chce uchodzić za odkrywczą i zawiłą, ale to tylko pozory, które nasilone są przez podanie jej w nieprzystępny sposób. Fabuła to największy minus filmu, która jest niezwykle prosta i niestety pod koniec ociera się o kicz. Nolan miał duże ambicje, ale wyraźnie nie potrafił przelać je na papier, przez co, zanim historia się rozkręci, minie dobre czterdzieści minut. Nawet po tym czasie większość dialogów to ekspozycja, która ma wyjaśnić widzowi wszystkie zawiłości świata wykreowanego w Tenet. Przez to film w trzecim akcie zaczyna zjadać swój własny ogon i zamiast budować napięcie, po raz kolejny zaczyna łopatologicznie i w nieciekawy sposób tłumaczyć własne zasady.
Reżyser nie podążył tą samą ścieżką co Incepcja, gdzie historia stanowiła o sile produkcji, wzmacniana przez techniczne aspekty, ale również świetnie napisanych bohaterów, o których nie wiedzieliśmy zbyt wiele. Tak samo jest w Tenet, gdzie niczym we śnie, jesteśmy rzuceni w sam środek wydarzeń i powoli film odkrywa przed nami swoje tajemnice. O Protagoniście, jak i innych postaciach, przez cały seans nie dowiemy się praktycznie nic – Nolanowi służą wyłącznie za narzędzia do udziału w kolejnych wydarzeniach. Nieokreślony bohater, który nie dorobił się nawet własnego imienia, to celowy zabieg, który jest ofiarą tematyki Tenet. Tak jak w Incepcji i tutaj reżyser wszystkie elementy swojego filmu poddaje koncepcji, której kurczowo się trzyma. Tym razem chodzi o bieg czasu i możliwość jego odwrócenia, dlatego Protagonista, jak i inni bohaterowie, nie mają ustalonego początku i końca, więc ich historia i osobowość nie są tutaj kluczowe.
Praktycznie cały film można w podobny sposób wytłumaczyć, co dla wielu widzów może stanowić sporą wadę, ale ja w pewnym momencie dałem się porwać tej opowieści i zaczęło zależeć mi na głównych bohaterach. Szczególnie gdy przyzwyczaiłem się do myśli, że historia nie będzie tak dobra, jak w wielu innych obrazach reżysera i nie zachwyci mnie, sprawiając, że nie będę spał po nocach, aby dopasować wszystkie elementy do wielkiej układanki, jaką mogłoby być Tenet. Film opiera się niestety na prostych założeniach i osoby, które widziały kilka produkcji o podróżach w czasie oraz determinizmie (znajomość serialu Dark jak najbardziej wskazana), doskonale będą orientowały się w kolejnych wydarzeniach. Nie jest to niestety produkcja, którą będzie można wielokrotnie odkrywać na nowo.