Nie ocenia się książki po okładce, a filmu po plakacie. Zwłaszcza, gdy tworzy go Netflix dla taniej sensacji, wystawiając się na zarzut promowania pedofilii.
Nie ocenia się książki po okładce, a filmu po plakacie. Zwłaszcza, gdy tworzy go Netflix dla taniej sensacji, wystawiając się na zarzut promowania pedofilii.
Kilka tygodni temu w sieci zawrzało, gdy Netflix zaczął reklamować nowy film w swojej ofercie, pt. "Cuties", a dla Polaków "Gwiazdeczki". Na cyfrowym plakacie umieszczono cztery dziewczynki w wyzywających tanecznych pozach i kusych strojach. Do tego opis, z którego wynikało, że 11-letnia Amy buntuje się przeciwko rodzinnym tradycjom, by twerkować z rówieśniczkami i odkrywać swoją kobiecość.
Twerk, 11-latki, odkrywanie kobiecości, kontrowersyjne pozy na plakacie – za taką mieszankę na Netfliksa słusznie posypały się gromy. Zaczęło się wystawianie negatywnych ocen na portalach filmowych, nawoływano do bojkotu, a reżyserka wyznała w wywiadzie, że grożono jej śmiercią. Wszystko to przed ogólnoświatową premierą filmu, który wcześniej zdobył świetne recenzje na festiwalach w Sundance czy Berlinie. W praktyce oznacza to, większość osób, które oskarżały Netfliksa o "nakręcenie filmu dla pedofilów", znało "Cuties" ("Mignonnes" we Francji) jedynie z reklam i fatalnego zwiastuna.
Nie bronię Netfliksa, bo pomysł na użycie właśnie tej grafiki z filmu i dwuznaczna treść opisu to moim zdaniem obrzydliwe posunięcie, seksualizujące nieletnie bohaterki. Ale wydawanie wyroków i wieszanie psów na twórcach "Gwiazdeczek" na podstawie domniemań, również woła o pomstę do nieba.
Streamingowy gigant szybko uderzył się w pierś, publikując przeprosiny: "Bardzo nam przykro z powodu nieodpowiedniej grafiki, której użyliśmy w Mignonnes / Cuties. To nie było OK, ani nie było reprezentatywne dla francuskiego filmu, który wygrał nagrodę w Sundance". Jednak zła fama poszła w świat. Na szczęście "Gwiazdeczki" są już dostępne na Netfliksie i szczerze zachęcam do seansu. Nie tylko po to, by wyrobić sobie zdanie o filmie, który wzbudził przed premierą (niepotrzebne) kontrowersje. Ale przede wszystkim, by obejrzeć ciepłą, zabawną, wstrząsającą, a momentami wręcz odpychającą opowieść o dorastaniu.
Główną bohaterką "Gwiazdeczek" jest Amy, 11-latka z senegalskiej rodziny, która wprowadza się z mamą i młodszym rodzeństwem do nowego mieszkania w Paryżu. Dziewczynka wychowuje się w tradycyjnej muzułmańskiej rodzinie, chodzi z mamą do meczetu, gdzie uczy się roli i obowiązków kobiety. Amy jest pomocna i posłuszna, jednak kiedy wpajane wartości zderzają się z rzeczywistością nowej paryskiej szkoły, świat dziewczynki staje na głowie.
Amy jest wpatrzona w grupę rówieśniczek, które paradują po szkole w butach na obcasie, krótkich spódniczkach i bluzkach odsłaniających brzuch. Wydurniają się, przeklinają, gadają o chłopkach, a przede wszystkim tańczą, marząc o wystartowaniu w konkursie talentów. Z początku może się wydawać, że "Gwiazdeczki" to francuski odpowiednik "Galerianek", ale nic bardziej mylnego. Co prawda w komediodramacie Maïmouny Doucouré (scenariusz i reżyseria) nie brak wstrząsających wątków i scen, w których nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby oglądać 11-latki. Ale "Gwiazdeczki" to zupełnie inny kaliber i inne przesłanie niż historia o nieletnich prostytutkach.