Po rozczarowującym Hellpoint czas na kolejnego souls-like’a. Tym razem jest nim Mortal Shell, który ma świetny system walki, ale...
Przepraszam, czy to Dark Souls 4?
Mortal Shell stworzyło raptem 15 osób. Na każdym kroku widać, że studio Cold Symmetry nie dysponowało ogromnym budżetem, lecz środki, które posiadało spożytkowało najlepiej, jak tylko się dało, inwestując przede wszystkim w oprawę graficzną (gra wygląda obłędnie), unikatowe mechaniki i świetny system walki. Mimo to od razu widać, że gra ewidentnie czerpie garściami z Dark Souls. Czy to źle? Niekoniecznie, bo jak wzorować się, to na najlepszych.
Pierwsze chwile spędzone z Mortal Shell zwiastują, że będzie to wręcz idealna produkcja. Dającego tyle frajdy systemu walki nie widziałem… no, może nie długo, ale od czasu Sekiro: Shadows Die Twice. Świetne animacje, poczucie wagi broni, niesamowite udźwiękowienie… Wszystko to sprawiło, że nawet momentami (na szczęście dość rzadko!) przymykałem oko na niedociągnięcia, które w innych grach określiłbym mianem błędów. A nawet wielbłądów. Bo ewidentnie było widać, że wyprowadzane przeze mnie ataki nie trafiały w cel, choć powinny. Taka to gra.
Niby Soulsy, ale nie do końca
Zdążyliście już pewnie zauważyć, że główny bohater Mortal Shell niekiedy wygląda trochę jak Orphan of Kos z dodatku do Bloodborne. To jednak tylko jego podstawowa forma, w której nie jesteśmy wiele zdziałać (choć graczom udało się skończyć recenzowany tytuł właśnie w taki sposób!), bo powinniśmy szybko znaleźć którąś z czterech tytułowych „shell”, które pełnią tutaj rolę nie tylko zbroi, ale w zasadzie całych klas postaci. Każda z nich zapewnia inne profity. Niektóre oferują więcej punktów życia kosztem wytrzymałości lub na odwrót. A to oczywiście nie koniec, lecz uchrońmy was przed spoilerami.
GramTV przedstawia:
Mortal Shell posiada również coś na wzór Second Chance z Demon’s Souls lub Deniala z Dark Souls. Kiedy mamy założoną jakąś powłokę i nasz pasek życia spadnie do zera, to zobaczymy efektowną animację. Skorupa spadnie z głównego bohatera, a on sam powróci do pierwotnej formy i zginie dopiero wtedy, gdy przyjmie jeszcze jeden cios. W takiej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak szybko zlokalizować utracony pancerz i, rzecz jasna, założyć go na siebie.
Początkowo tytuł recenzji miał być nieco inny. Chciałem zawrzeć w nim dwa słowa obok których pojawiłyby się jeszcze inne, ale zabrakło mi pomysłu. Od razu pragnąłem zaznaczyć, że Mortal Shell jest małą grą. Objawia się to w wielu aspektach. Na ukończenie potrzebujemy raptem dziesięciu, może piętnastu godzin (albo i szybciej, bo gra posiada ciekawie ukryte, dodatkowe zakończenie) – czas rozgrywki jest oczywiście uzależniony od naszych umiejętności; im więcej giniemy, tym mniej postępów osiągamy, bo musimy powtarzać w kółko te same fragmenty rozgrywki. Druga kwestia to liczba dostępnych rodzajów broni. Otrzymujemy raptem cztery typy oręża (dwa miecze, młotek z dłutem w zestawie i buławę), a w sumie pięć, doliczając do tego ballistazookę, która umożliwia zadawanie obrażeń z dystansu.
Jest ciężko!
W wielu „Soulsach”, gdy oberwiemy, to zwykle odsuwamy się od przeciwników, by zregenerować zdrowie. Tutaj również jest to możliwe, ale w bardzo ograniczony sposób, gdyż przedmioty leczące występują dość rzadko. Mortal Shell oferuje jednak alternatywy. Możemy przykładowo sparować wroga, by tym samym odnowić punkty życia. Jest to bardzo ryzykowne, bowiem w razie niepowodzenia najprawdopodobniej zginiemy, ale przecież nie zawsze musimy tak robić, kiedy widzimy, że nasz pasek HP jest praktycznie wyczerpany i pozostało nam niewiele szans na przetrwanie.
W gram.pl od 2008 roku, w giereczkowie od 2002. Redaktor, recenzent. Podobno dużo gra w Soulsy, choć sam twierdzi, że to nieprawda. To znaczy gra, ale nie aż tak dużo.
Mi się dużo lepiej grało w hellpointa, w którym jedynie finalnego bossa nie zrobiłem. Od mortal shella się odbiłem. Nie podoba mi się "mechanika" leczenia (a raczej jego brak z wyjątkiem parowania działającego równie źle jak w dsie i grzybków regenerujących się co kilka minut, nawet jak umrzemy). Nie podoba mi się również brak statystyk postaci i zastąpienie ich powłokami, przy czym każdą trzeba ulepszać od nowa. Broni też kilka na krzyż a tylko dwie się do czegoś nadają.