Na Netflixie pojawiła się najnowsza komedia Adama Sandlera. Oceniamy, czy to idealny film do obejrzenia w ostatni dzień października.
Cukierek czy psikus
Na Hubie ratuje Halloween czekałem od debiutu zwiastuna. To pierwszy film Adam Sandlera po sukcesie jego roli dramatycznej w filmie Nieoszlifowane diamenty i byłem niesamowicie ciekawy, czy tamta produkcja będzie miała wpływ na przyszłe projekty aktora. Dlatego do najnowszego filmu Netflixa podchodziłem z chłodną głową, licząc na przynajmniej przyzwoity kawał kina, który na stałe zagości w halloweenowej ramówce. Jednak nie byłem przygotowany na tak wysokie stężenie nudy, irytacji i kiepskich żartów. Już teraz czujcie się ostrzeżeni.
Hubie (Adam Sandler) jest pośmiewiskiem w całym Salem. Mężczyzna mieszka z nadopiekuńczą matką, a czas spędza na pilnowaniu porządku i szkoleniach jako samozwańczy instruktor. Dokuczają mu wszyscy – od dzieci w podstawówce, przez współpracowników w sklepie, po sąsiadach. Funkcjonariusz Steve Downey (Kevin James) i reszta policjantów mają dość jego ciągłych donosów i skarg. Ale ten niepozorny i infantylny mężczyzna wkrótce będzie miał okazję wykazać się i ochronić mieszkańców Salem przed groźnym uciekinierem i tajemniczym wilkołakiem. Hubie zrobi wszystko, aby tegoroczne Halloween przebiegało bez żadnych zakłóceń.
Można było się tego spodziewać, ale Hubie ratuje Halloween jest filmem jeszcze gorszym niż wynikałoby to z najbardziej pesymistycznych założeń. Niemal nic tu nie wyszło i nie najgorszy początek szybko przeradza się w festiwal nudy, nietrafionych wątków i okropnego finału. Scenariusz, ale i sama historia, nie są mocną stroną tego filmu. Nie mamy tu do czynienia z typową produkcją od zera do bohatera, bo końcowy zwrot fabularny na to nie pozwala. Więc zamiast ratowania miasteczka, Hubie miota się bez ładu i składu, rozmawiając z kolejnymi postaciami. Nie jest to ubrane w żadne ciekawe śledztwo, czy też trzymającą w napięciu intrygę.
Dziwię się, że Sandler, który odpowiada za scenariusz wraz z Timem Herlihym, w żaden interesujący sposób nie wykorzystał uciekającego z więzienia zbiega. Z początku wydaje się, że będzie to najważniejszy wątek w filmie, który może zahaczy o jakąkolwiek parodię slasherów pokroju Halloween, ale szybko zostaje do tego dodana sprawa wilkołaka, która niepotrzebnie wprowadza elementy fantastyki. Widać tu podstawy czegoś, co w sprawniejszych rękach mogłoby stanowić zalążek ciekawej fabuły, ale Sandler redukuje to wszystko do mało udanego żartu.
GramTV przedstawia:
I tak dochodzimy do humoru, który już w pierwszych kilku minutach testuje widza. Rozumiem, że żarty o pierdzeniu, kupie, wymiotach i seksie potrafią być zabawne, ale trzeba mieć na nie jakiś pomysł, a nie wrzucać je bez żadnego szerszego kontekstu. Bo jak logicznie wytłumaczyć, że Hubie wymiotuje jadąc na rowerze lub oddając gazy przy nowo poznanym sąsiedzie. Humor sprowadzony jest tu do ekstremum, które nie będzie bawić nawet najmniej wymagające osoby.
Lukrecja zapakowana w papierek po czekoladce
Chociaż jest jeden powtarzający się żart, a uwierzcie, że gagi powtarzają się tu niestety za często, który wprowadza nutkę oryginalności do samego filmu, jak i postaci Hubiego. Mężczyzna nie rusza się z domu bez swojego wielofunkcyjnego termosu. Sprzęt okazuje się narzędziem, który nie tylko utrzyma ciepło ulubionej zupy głównego bohatera, ale również lunetą, saperką, a nawet linką z hakiem. Hubi zaskakuje również niesamowitą zwinnością i nadludzkim refleksem, co czyni go kimś w rodzaju superbohatera pokroju Batmana. Tylko bez nad wyraz rozwiniętej inteligencji, mistrzowskiej dedukcji, wielkiej posiadłości i społecznych umiejętności.
Skoro udało znaleźć się jakiś pozytyw, warto iść za ciosem i wyliczyć jeszcze inne. Podobać się może scenografia, szczególnie na początku filmu, która obfituje w różne halloweenowe dekoracje. Jeżeli lubicie oglądać przystrojone w duchy i dyniowe lampiony domy, produkcja ma wiele do zaoferowania. I to chyba byłoby na tyle. Usilnie próbują znaleźć choć jeszcze jeden dobry element i przychodzi mi tylko do głowy, że Hubie ratuje Halloween nie jest tak zły, jak The Ridiculous 6. Nie jest to akurat żadne osiągnięcie, bo zbliżyć się do poziomu dna absolutnego jest trudniejsze, niż mogłoby się wydawać, ale zawsze to jakiś plus.
Niestety znów wracamy do nieprzyjemnych rzeczy, ale nie sposób nie krytykować Adama Sandlera za tę rolę. Aktor lubi się wygłupiać na ekranie i bywa, że wychodzi mu to zabawnie, ale jego bohatera nie da się polubić przez irytującą manierę mówienia i drażniącą wadę wymowy. Wcale lepiej nie jest z resztą bohaterów i aż żal patrzeć jak marnuje się Ray Liotta, Steve Buscemi i Maya Rudolph. Zaskakująco nijacy są Kevin James i Rob Schneider, czyli stali współpracownicy Sandlera, którzy nawet nie dostali okazji porządnie się powygłupiać w swoich rolach.
Hubie ratuje Halloween mogło być niezłą zabawą dla obsady i ekipy, ale widzowie powinni trzymać się od tej zbyt długiej produkcji z daleka. Wszechobecna nuda, kiepski główny bohater, zerowy klimat grozy i niski poziom humoru. Z pewnością znajdziemy masę dużo lepszych propozycji, aby wczuć się w atmosferę święta duchów. Hubie może i uratował Halloween, ale bezpowrotnie zniszczył poczucie dobrego smaku. Adam Sandler zawiódł po całej linii.
2,0
Halloweenowa propozycja od Netflixa nie zdała egzaminu. Nie jest to film, który chcielibyście obejrzeć.