Nowa generacja, nowe Call of Duty, starzy i dobrze znajomi bohaterowie Black Ops – niby przepis na sukces, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem.
Nowa generacja, nowe Call of Duty, starzy i dobrze znajomi bohaterowie Black Ops – niby przepis na sukces, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem.
Z premierą Call of Duty: Black Ops Cold War cały czas było coś nie tak. Sama zapowiedź gry wylądowała stosunkowo niedawno. W porównaniu z poprzednimi odsłonami flagowej serii Activision trudno nie mieć wrażenia, że aktualna sytuacja na świecie sprawiła, iż wszystko wydaje się tak jakby spóźnione o kilka miesięcy.
Niby mamy powrót do korzeni Black Ops (bez wydziwnień w postaci “czwórki”) w kampanii, ale mamy również ewolucję tego, co już zapoczątkowało wcześniej Modern Warfare w 2019 roku w kwestii starć sieciowych. Niewątpliwie jest lepiej, dynamiczniej, ale powody do narzekania zawsze się znajdą…
W 1981 roku Frank Woods i Alex Mason, główni bohaterowie pierwszej odsłony Black Ops biorą udział w operacji, która ma na celu znalezienie agenta radzieckiego wywiadu - niejakiego Perseusza. Dowódcą drużyny jest niejaki Russel Adler - weteran wojny w Wietnamie oraz człowiek, który w przeszłości miał z nim już styczność. Z czasem jednak okazuje się, że kilka rutynowych misji przeradza się w dość skomplikowaną zagadkę, w której na szali znajduje się nie tylko bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych, ale również i całego świata w czasach Zimnej Wojny.
I co najważniejsze - akcja jest ściśle tajna, co by się nie wydarzyło zdani są tylko na siebie.
Z jednej strony strasznie mi się podoba to, że Black Ops jako podseria Call of Duty nawiązuje mocniej do historii z prostego powodu - takie umiejscowienie nadaje klimatu oraz buduje napięcie. Świetnym tego przykładem mogą być misje, w których zamiast strzelania do wszystkich, którzy atakują z naprzeciwka całość zamienia się w… grę szpiegowską. Mocne spowolnienie akcji, możliwości wykonywania zadań oraz postawienie na nieco bardziej skradankowe podejście sprawiają, że jest ogromny potencjał w tej materii, jak również są ciekawe pomysły rodem z serii Hitman. Co prawda nie są one na tak wysokim poziomie, ale miło zobaczyć kilka alternatywnych ścieżek oraz możliwości.
Z drugiej natomiast można zawsze zadawać pytanie na ile wydarzenia historyczne, które mają miejsce w grze nie są przekazywane w taki sposób, aby nie dotykać tych czy innych tematów, które mogą być niewygodne. Nie mniej jednak, gdybyśmy mieli spojrzeć na nowe Uniwersum Call of Duty, to okazuje się, że pewne punkty styczne Black Ops Cold War ma z… Modern Warfare. Nie będę jednak zdradzał szczegółów w których miejscach, ale mimo wszystko nie zdziwiłbym się, gdyby ostatecznie Activision próbowało w jakimś stopniu połączyć obydwa światy w jedno.
Mimo, że kampania Black Ops Cold War jest naprawdę przyjemna i ogrywało mi się ją z przyjemnością, to cały czas miałem wrażenie, iż jest ona zdecydowanie za krótka. Całość pokonałem w niecałe 4-5 godzin, co jak na standardy w serii jest chyba jedną z najkrótszych kampanii w ostatnich latach (nie licząc braku kampanii w BO4). Jest efektownie, jest miejscami zaskakująco, ale mimo wszystko chciałoby się aż zobaczyć o wiele więcej misji pobocznych oraz tych do rozegrania w kooperacji jak za dawnych lat. Co prawda jest możliwość rozgryzienia dwóch zagadek, które przygotowali dla nas twórcy, ale wykonanie tych zadań również nie jest jakoś mocno nagradzane czy też wpływa na ogólny wynik kampanii. Warto jednak pamiętać, że pewne wybory wpływają na wydarzenia w grze, jak również i zakończenie - standard w przypadku Black Ops.
W przypadku multiplayera, tak jak wspomniałem wcześniej, mamy do czynienia z ewolucją pomysłów, które pojawiły się już w Modern Warfare. Z tą różnicą, że jest to raczej zmiana w stronę poprzednich odsłon Call of Duty oraz chęć znalezienie złotego środka niż próba pogłębienia doświadczeń z ubiegłorocznej edycji.
Wyeliminowano drzwi w korytarzach, nie ma już możliwości przyssania się do framugi czy murków, a poruszanie się postaci jest o wiele lżejsze i łatwiej o dynamiczne starcia w sytuacji kilku na jednego. Wrócono również w pewnym stopniu do klasycznego podziału na mapach, dzięki czemu bliżej im do tego, co gracze dobrze znają z poprzednich gier. Wszystko to z bardzo podobnym modelem strzelania z broni co w Modern Warfare, jak również możliwościami Gunsmith oraz mieszania akcesoriów oraz dodatków za serię zabójstw.
Wszystko to sprawia, że Black Ops Cold War od strony multiplayerowej jest o półkę wyżej od tego, co było eksperymentem w przypadku Modern Warfare. Oczywiście sprawa jest prosta - trzeba było się sezon przemęczyć tylko po to, aby wyciągnąć wnioski i cieszy to, że udało się tego dokonać. Problem w tym, że w pewnym stopniu Call of Duty: Black Ops Cold War wydaje się dość… puste w kwestii doświadczeń multiplayerowych. Co prawda jest sześć (na dziś dzień siedem nawet) map do trybów klasycznych, jak również trzy mapy do Combined Arms ( 12 v 12 na jednej, dużej mapie z pojazdami, choć to nie jest kolos jak Ground War), ale granie cyklicznie na tych samych arenach mając do wyboru dwie na kolejne starcie to stanowczo za mało.
Wygląda to tak, że większość czasu albo grane jest Miami, albo Moskwa, a większośc graczy unika jak ognia Armady (która jest przeróbką mapy z Call of Duty: WWII), co mnie ani trochę nie dziwi. Na ten moment również wybór broni jest dość ograniczony, a jeśli ktoś zostanie z MP5 lub AK-47 przez większość gry… to nie będę tym zaskoczony. Umieszczenie tak dobrych elementów uzbrojenia na samym początku łańcuszka z poziomami było dla mnie małym szokiem zwłaszcza, że popularny kałach przy dobrym ustawieniu w zbrojowni potrafi być niewiarygodnie potężnym karabinem i do tego celnym nawet na daleki dystans.
Koniec końców wychodzi na to, że wybór jest praktycznie żaden i trzeba polubić to, co jest aktualnie dostępne. Inną kwestią jest to, że zapewne w całym cyklu życia Call of Duty: Black Ops Cold War tej zawartości stopniowo będzie się pojawiać coraz więcej, tak samo jak zapewne pojawią się nowe przepustki sezonowe. Chyba, że te będą w dużej mierze ograniczały się do bezpłatnego Warzone… kogo ja chcę oszukiwać, hm?
Podsumowując - jest lepiej niż w Modern Warfare, zdecydowanie, ale również jest tej różnorodności jest również mniej. Na ile to kwestia problemów z przygotowaniem na start jej odpowiedniej ilości oraz tego, co twórcy przygotowali na później dowiemy się zapewne z czasem.
O tym, że twórcy Black Ops robią naprawdę dobre i grywalne tryby Zombie w Call of Duty wiemy od lat. Nadal jestem zdania, że wydane Zombie Chronicles do trzeciej odsłony serii było jednym z najlepszych możliwych wyjść po dość średnio wypadającym w ostatecznym rozrachunku eksperymencie w Infinite Warfare. Świetna antologia, aktualnie dołączona do PS Collection w ramach PlayStation Plus - warto sprawdzić, ograć na PS5 ze znajomymi.
Wracając jednak do Black Ops Cold War, to pomysł na pierwszy rozdział, czyli Die Maschine jest o tyle ciekawy, że znów wracamy do bunkra. Tak, tego samego bunkra w Polsce, który przewijał się w zarówno w World at War, a także i Zombie Chronicles. Twist polega natomiast na tym, że w odróżnieniu od poprzednich wizyt tym razem trafiamy tam w latach osiemdziesiątych (co widać po jego dość barwnym przystrojeniu w graffiti) i lądujemy na zewnątrz. Jest sporo nowych miejsc do zbadania, w tym podziemne laboratorium, w którym były prowadzone były nielegalne badania i… dalej w sumie łatwo jest domyślić się, co znajduje się w tym bunkrze.
Jedno wiem na pewno - klasyczne tryby Zombie wraz z trybem Onslaught przeznaczonym dla dwuosobowych składów jest o wiele lepszym pomysłem niż operacje znane z Modern Warfare. Głównie dlatego, że zasada w przypadku Zombies jest prosta i nie wymaga ona większego tłumaczenia dla innych graczy, a poziom trudności jest w dużej mierze podyktowany numerkiem fali, na której jesteśmy. O ile chęć zrobienia easter eggów oraz zakończenia misji fabularnej jest dla niektórych priorytetem, tak nawet zwyczajne strzelanie do kolejnych fal przeciwników oraz łapanie stymulantów rozsianych po mapie bawi tak samo jak przed laty.
Jedyna rzecz, którą warto zaznaczyć to to, że w przypadku wersji na PlayStation 5 problemem był fakt, iż w momencie przechodzenia przez portal do świata pustki miejscami gra potrafiła porządnie chrupnąć i zaliczyć spadek klatek z 60 FPS (o tym jednak opowiem za chwilę). Ewentualnie to, że mimo wszystko żeby znaleźć ekipę do grania trzeba trochę dłużej poczekać niż w przypadku pozostałych trybów Black Ops Cold War, ale to właściwie tradycja.
Call of Duty: Black Ops Cold War było szumnie zapowiadane jako ta gra, która na next-genach będzie miażdżyć to i owo. I rzeczywiście, w niektórych momentach jest naprawdę świetnie. Graficznie na PlayStation 5 jest zdecydowanie bardziej szczegółowo, nie ma charakterystycznej dla silnika “mgiełki”, która pojawiła się w Modern Warfare, a możliwości pada Dual Sense również potrafią spowodować opad szczęki. Tu jednak mimo wszystko warto zastanowić się o wyłączeniu opcji adaptacyjnych triggerów po przejściu kampanii, ponieważ na dłuższą metę, mimo że całość jest naprawdę świetna i działa z różnymi typami broni inaczej, to potrafi wybić z rytmu.
Nie mniej jednak w niektórych momentach Black Ops Cold War potrafi zaliczyć porządny spadek w liczbie wyświetlanych klatek na sekundę. W rozgrywkach sieciowych czy kampanii te problemy nie są regularne, ale trwają niezwykle krótko. W przypadku trybów Zombie natomiast jest już o wiele gorzej. Widać, że nakładające się na siebie efekty specjalne potrafią być zbyt potężne, aby silnik gry mógł sobie z nimi poradzić, a mówimy tutaj o graniu w standardowym setupie na 1080p/60 FPS, a nie o 4K.
O ile zapewne jedną czy dwiema łatkami można to wszystko usprawnić, a pewne problemy wyeliminować, to mimo wszystko z ferowaniem wyroków czy rzeczywiście tak będzie wolę poczekać. Na ten moment jednak trzeba mieć na uwadze, że czasami Black Opsem potrafi szarpnąć.
Przyznam, że po raz pierwszy w historii nie byłem zbytnio podekscytowany premierą Call of Duty i mówię to z pozycji wieloletniego fana serii. O ile Call of Duty: Black Ops Cold War jest dobrą grą z serii, to przyznam - brakuje mi tutaj… zawartości?
Nie zrozumcie mnie źle, ale mam wrażenie, że w dzisiejszych, dość trudnych czasach lepszym pomysłem byłoby poczekać z premierą do przyszłego roku i zamknąć go w fiskalnym Q4 2020. Wrzucić kilka więcej map do mutliplayera lub też kilka dodatkowych zadań pobocznych, aby te “ustawowe” osiem godzin rozgrywki w kampanii dla jednego gracza było. Koniec końców zapewne na przestrzeni kilku sezonów Black Ops Cold War zapewne pojawi się trochę zawartości, trochę broni, ewentualnie nowi operatorzy do zdobycia, ale już dziś ogrywanie tego samego w kółko może nużyć.
Z drugiej strony to szumne przejście na next-gena co prawda robi robotę w pewnych kwestiach (głównie związanych z kontrolerem) i graficznie jest świetnie, ale te pewne niedociągnięcia i spadki klatek nie do końca są w stanie mi sprzedać nowego CoDa jako prawdziwie next-genowe doznanie.
Żeby jednak było to jasne, to powtórzę - tak, to nadal dobra odsłona Call of Duty. Tak jak każda w ostatnich latach, może z małymi wyjątkami. Pod pewnymi względami mimo Activision nadal trzyma poziom: fabularnie jest naprawdę świetnie (Robert Redford robi znakomitą robotę w takich tematach), klimat jest miodny, a multiplayer ponownie zaczął sprawiać frajdę. Tak samo jak tryb Zombies - to nadal ta sama, świetna zabawa jak zwykle.
Mimo wszystko jednak wydaje mi się, że lepiej byłoby jeszcze trochę nad Black Ops Cold War popracować i dać więcej zawartości oraz doszlifować niektóre elementy. Zwłaszcza, że to właśnie na next-genach miała gra błyszczeć, a mimo wszystko nie jest to pełen blask. Szkoda.