Clooney po dwóch ostatnich reżyserskich porażkach powraca z nowym filmem dla Netflixa. Oceniamy, czy Niebo o północy jest przełomem w jego karierze.
Ostatni człowiek na planecie
George Clooney udowodnił, że jest równie dobrym reżyserem, co aktorem. Jego Niebezpieczny umysł, Good Night and Good Luck, a przede wszystkim Idy marcowe to świetne filmy. Ale mijające dziesięciolecie nie było dla niego łaskawe. Gdy aktorsko wciąż radził sobie bez zarzutów, tak reżysersko zaliczał same klapy. W jednym z wywiadów sam przyznał, że Obrońcy skarbów to słaba produkcja, a po premierze Suburbicononu zniknął na dwa lata. W zeszłym roku powrócił jako reżyser bardzo udanego serialu Paragraf 22, więc nadszedł czas, aby i w filmach znów się odnalazł. Niebo o północy miało być dla Clooneya przełamaniem i powrotem do wysokiej formy. Więc jak wyszło? O wiele gorzej, niż można byłoby przypuszczać.
Film jest adaptacją powieści Dzień dobry, północ Lily Brooks-Dalton. Opowiada o losach samotnego naukowca Augustine’a (George Clooney), który pozostaje jedyną osobą w arktycznej stacji badawczej, po tym gdy reszta załogi zostaje ewakuowana do schronów z powodu zbliżającej się katastrofy całej planety. Niespodziewanie Augustine odkrywa, że w stacji został ktoś jeszcze – niema dziewczynka imieniem Iris (Caoilinn Springall). Razem wyruszają w pełną niebezpieczeństw podróż do odległej o wiele kilometrów stacji z przekaźnikiem, aby za jej pomocą skontaktować się z ostatnimi kosmonautami powracającymi do domu po wypełnieniu misji na odległej planecie. Augustine za wszelką cenę chce uratować załogę Sully (Felicity Jones) i przestrzec ich, że Ziemia nie jest już tym samym miejscem.
Niebo o północy to właściwie dwa przeplatające się filmy w jednym. Z jednej strony mamy dużo lepszy wątek rozgrywający się na ziemi, gdzie Augustine i Iris przeżywają przygody rodem z kina drogi. Nie brakuje więc czyhających na naszych bohaterów drapieżników, niesprzyjającej przygody, dramatycznych zwrotów akcji i pełnego napięcia niepewności o dalsze losy dwójki obcych sobie osób, dla których ta podróż będzie możliwością odkrycia drugiej strony swojej natury oraz zmycia z siebie od dawno skrywanego poczucia winy. Augustine u kresu swojego życia będzie mógł zadośćuczynić za wyrządzone krzywdy i ostatnie dni przeżyć chroniąc jedyną osobę, którą szczerze kocha.
Nie brakuje tu fabularnych klisz, ale Clooney pozwala nam poznać swojego bohatera i zrozumieć jego motywacje. Duża w tym zasługa końcowego zwrotu akcji, który pozwala inaczej spojrzeć na wszystkie wcześniejsze wydarzenia. Może nie jest to najlepiej poprowadzony zabieg, który ma na celu dodatkowe udramatyzowanie całej historii, ale mimo to odpowiednio działa i sprawia, że niejeden widz może wzruszyć się na metaforyczną poetyckość przedstawionej opowieści. Cały ten wątek pokazuje, że Clooney jako reżyser nadal potrafi snuć atrakcyjne dla widza historie.
Spoglądając w gwiazdy, nie widać ziemi
Problem pojawia się niestety w drugim wątku, w którym zostajemy przeniesieni na pokład powracającego na Ziemię załogowego statku kosmicznego. Jako że film mniej więcej po równo podzielony jest na oba wątki, nawet niecały dwugodzinny metraż jest niewystarczający, aby poznać wszystkich członków załogi dowodzonej przez Sully. Twórcy poszli więc po linii najmniejszego oporu i wykorzystali wszelkie schematy gatunku. Jeżeli oglądaliście Interstellar, Marsjanina, Grawitację, czy nawet serial Rozłąka, doskonale będziecie znać wszystkie wykorzystane w tym filmie motywy.
GramTV przedstawia:
Mamy więc do czynienia z członkami załogi, którzy tęsknią za swoją rodziną, prowadzą bezsensowne rozmowy, a przy pojawiających się problemach nie wahają się ani sekundy, aby poświęcić swoje życie. Nie brakuje więc dramatycznych decyzji przy obowiązkowym zagrożeniu z kosmosu, a nawet śmierci jednego z bohaterów. Gdyby jeszcze Clooney pozwolił nam lepiej poznać te postacie, nakreślić ich osobowość czy przeszłość, może ich los byłby przejmujący. A tak dostajemy pozbawiony emocji dramat rozgrywający się w kosmosie, który odhacza kolejne punkty z najbardziej schematycznych i banalnych opowieści o kosmonautach. Wątek ten niestety nudzi i widz z utęsknieniem wyczekuje, aż ponownie wrócimy na ziemię, aby poznać dalsze losy Augustine’a i jego podopiecznej.
To, co jednak najważniejsze, kryje się w filmie na drugim planie. Wątek nieuniknionej katastrofy planety nie wybrzmiewa tu tak często, jakby mógł. Może dlatego zakończenie działa tak dobrze, bo widz zaczyna zdawać sobie sprawę, o czym naprawdę jest Niebo o północy. Clooney i reszta twórców ma dla nas proekologiczne przesłanie, abyśmy zaczęli rozwiązywać problemy Ziemi, zanim ta się podda i będzie już za późno. Zamiast więc kosmicznych wojaży i podboju kolejnych planet, zajmijmy się tą, która jest naszym domem, bo w pewnym momencie może okazać się, że nie będzie miał kto zasiedlić innej zdatnej do życia planety.
George Clooney jest już w takim wieku, że świetnie sprawdza się jako zmęczony życiem samotnik szukający odkupienia. Ale wielkie brawa należą się również Caoilinn Springall jako Iris. Dziewczyna wszystkie emocje swojej bohaterki musiała przedstawić wyłącznie za pomocą mimiki, oczu, gestów oraz ruchów i wyszło to jej bezbłędnie. Szkoda za to niewykorzystanej obsady wcielającej się w członków statku kosmicznego. Felicity Jones, Kyle Chandler, David Oyelowo, Demián Bichir i Tiffany Boone nie bardzo mają co zagrać, przez co ich postacie rozmywają się w jedną bezkształtną masę przypadkowych kosmonautów.
Niebo o północy mógłby być udanym filmem, gdyby większy nacisk położono na wątek Augustine’a. To w nim tkwi siła i ciężar całej historii i nawet banalne klisze nie rażą tak bardzo, jak w drugim, o wiele nudniejszym wątku kosmicznym. Clooney nie może zapisać sobie kolejnej udanej produkcji na koncie, ale widać znaczącą poprawę w stosunku do jego poprzedniego dzieła. Film sprawdzi się jednak jako produkcja na długi, zimowy wieczór, będący substytutem dla braku kinowych tytułów. Do tego doskonała muzyka Alexandre’a Desplata pozwoli widzowi zatopić się wraz z głównym bohaterem w jego wielkiej przygodzie.
5,0
Niebo o północy udane elementy przeplata słabymi, przez co film rozczarowuje na wielu płaszczyznach.
Plusy
Udany wątek głównego bohatera
Proste, ale trafiające przesłanie
Muzyka Alexandre’a Desplata
Dobra rola George’a Clooneya i jeszcze lepsza młodej Caoilinn Springall
Potwierdzam: z żoną zrobiliśmy dziś seans tego filmidła - stanowczo nie polecam. Jak wspomniano: trailer to właściwie cały film w pigułce.
kris538
Gramowicz
30/12/2020 14:33
Reklama wygląda na naprawdę dobry film , faktycznie wydali kasę by nakręcić jakiś nędzny długi i bezsensowny trailer .... ten film to porażka , a reklama kłamie znacznie lepiej niż ogląda się film .... każdy kto zobaczy reklamę może powiedzieć , że widział film .... wyobraźnia podpowie znacznie więcej niż reżyser tego filmu ! Ten film to kompletna porażka , a ma wszystko to by być hitem , tak robi się z czegoś wielkie NIC ...