Udałem się wreszcie do Bagdadu i jak na razie nie chcę kończyć tej przygody.
Jeśli chodzi o moją osobistą przygodę z grami, jednym z prawdopodobnie najbardziej charakterystycznych jej elementów jest nieprzemijająca i bardzo silna miłość, jaką darzę serię Assassin’s Creed. Choć ulubionym tytułem z zestawienia w moim przypadku jest definitywnie Origins – głównie za sprawą Bayeka – tak zaraz obok tej części na liście znajduje się fenomenalne, przynajmniej moim zdaniem, Assassin’s Creed II. Nawet pomimo wyjątkowej sympatii do cyklu wielokrotnie przytakiwałem głową, gdy społeczność rozpoczynała kolejną rozgoryczoną dyskusję na temat stanowczo zbyt długiej Valhalli czy niemalże całkowitego odejścia od tego, co kiedyś było przecież fundamentami serii.
Zaczęło się właśnie od Assassin’s Creed: Origins. Jeszcze wtedy pewien balans między ilością i jakością treści był wprawdzie zachowany, ale później, przy Odyssey, zaczął stawać się coraz bardziej mglisty – aż zniknął wraz z premierą prawdziwej kobyły, jaką okazała się Valhalla. Mimo iż była to gra zdecydowanie dobra, tak najzwyczajniej w świecie była zaśmiecona niepotrzebnymi znacznikami na mapie oraz przyprawiającą o zawrót głowy ilością nic nieznaczących zadań. Wtedy na scenę wkracza Mirage.
Wielki powrót do korzeni
Pierwsze plotki mówiły wówczas o nieco mniejszym niż poprzednie odsłony spin-offie pod roboczą nazwą Rift, który miał być nastawiony na elementy skradankowe. Początkowo miał pojawić się na rynku jako kolejny dodatek do Assassin’s Creed: Valhalla, jednak ostatecznie przemienił się w samodzielną produkcję. I, zanim przejdę do szczegółów, powiem krótko: Ubisoftowi zdecydowanie wyszło to na dobre.
Z każdym kolejnym teaserem, plakatem, ujęciem czy później zwiastunem zapowiadało się coraz lepiej. Gracze aż zarumienili się na myśl, że znów otrzymamy rasowego asasyna, w którym nie zostaniemy nigdy zmuszeni do zadęcia w wikiński róg i przeprowadzenia stanowczo zbyt głośnego, bezpośredniego najazdu na konkretny obszar, aby ruszyć fabułę do przodu. Biegający pod dachach stary-nowy główny bohater, realistyczne ukryte ostrze, które rzeczywiście pozwoli zabić każdego jednym precyzyjnym ruchem, okradanie mieszkańców w biały dzień, zasłony dymne i inne pułapki – brzmiało to wręcz aż za dobrze.
Jedni nie dowierzali, drudzy czekali na więcej dowodów, a jeszcze inni nie posiadali się z entuzjazmu. Ja, wbrew wszelkim pozorom, należałem do tej drugiej grupy. Aż do momentu uruchomienia Assassin’s Creed: Mirage po raz pierwszy nie byłem w pełni przekonany, że Ubisoft wywiąże się z tych obietnic. Dotychczas spędziłem w Bagdadzie nieco ponad 15 godzin i, choć wciąż nie skończyłem tej historii, już teraz mogę stwierdzić jedno: Mirage naprawdę jest tym wyczekiwanym powrotem do korzeni – być może nie pod względem każdej kwestii, ale na pewno pod względem znaczącej ich większości.
Posłańcy sprawiedliwości
Basim ibn Ish’aq to bohater, który po raz pierwszy pojawił się w Assassin’s Creed: Valhalla. W najnowszej części poznajemy jego przeszłość i przenosimy się do czasów, gdy był jeszcze sprytnym złodziejaszkiem nękanym przez koszmarne wizje. W poszukiwaniu zarówno odpowiedzi na osobiste pytania, jak i powoli wymierającej sprawiedliwości, Basim postanawia stać się jednym z Ukrytych, spełniając tym samym marzenie małego chłopca, który zawsze chciał być lepszy. I chociaż życie asasynów nigdy nie było łatwe, tak w Bagdadzie – z jednej strony pełnym życia mieście, z drugiej zaś skorumpowanej i przesyconej mrokiem metropolii – jest ono szczególnie trudnym wyzwaniem.
W Bagdadzie, mieście olśniewającego słońca, należy ujawnić ciemność skrytą pod miastem. Będziesz musiał odnaleźć swą drogę, choć nie jest tym, czym się wydaje.
Przygotowując fabułę do Assassin’s Creed: Mirage, Ubisoft na pewno nie zrobił jednego: nie wynalazł koła na nowo. Jeżeli spodziewaliście się wbijającej w fotel historii przepełnionej intrygami i zwrotami akcji, to prawdopodobnie nie będziecie zachwyceni – przynajmniej ja nie byłem w pierwszych trzech czy czterech godzinach grania. Z czasem jednak wszystko robi się coraz bardziej interesujące, a teraz, widząc na liczniku około piętnaście godzin, do każdego nowego pomarańczowego znacznika na mapie momentalnie zaczynam biec sprintem. Mimo iż nie jest to literackie arcydzieło na miarę Baldur’s Gate III, tak niczego w zasadzie tej historii nie brakuje (po pierwszych paru godzinach, ma się rozumieć).
Jeśli zaś chodzi o Basima, na pewno nie jest on tak charyzmatyczną postacią, jak np. Bayek z Origins. W grze ponownie spotykamy też Roshan, którą niektórzy mogą kojarzyć z Valhalii. Większość bohaterów w Mirage rzeczywiście posiada unikalne dla siebie cechy, które wyróżniają ich spośród pozostałej części fabularnej gromady. Nie spodziewajcie się jednak, że zapadną Wam w pamięć na zawsze.
Krocząc wśród cieni
Z racji tego, że – przynajmniej na razie – nie jestem w stanie podzielić się z Wami ostatecznym werdyktem w sprawie warstwy fabularnej, przejdę do kwestii rozgrywki. Assassin’s Creed: Mirage to faktycznie nowa odsłona serii, która stawia na skradanie się i umiejętne eliminowanie przeciwników po cichu. Nie znajdziemy tutaj irytujących momentów z Valhalli, gdy gra zwyczajnie zmuszała nas do bezpośredniej konfrontacji z bandą wikińskich krzykaczy za naszymi plecami. Z jednej strony wciąż otrzymujemy wystarczająco dużo swobody w kwestii wykonywania głównych zadań, z drugiej zaś nietrudno zauważyć, że zarówno lokacje, jak i rozmieszczenie przeciwników sugerują działania z ukrycia.
Nie jestem nawet w stanie ubrać w porządne słowa ogromnej radości, którą czerpałem wielkimi garściami ze wszelkiego rodzaju podejmowanych w grze akcji. Zauważyłem też pewien powtarzający się wzór – gdy dochodzimy już do momentu, kiedy wiemy, kogo musimy znaleźć, uratować lub zabić, gra zaprowadza nas do najczęściej ogromnej lokacji, gdzie strażników jest na pęczki, a my (wreszcie!) rzeczywiście musimy korzystać np. z pomocy naszego orła, Enkidu, aby zaplanować działania.
GramTV przedstawia:
Posłużę się tutaj konkretnym przykładem. Jeszcze przedwczoraj podczas grania dotarłem do okazałej fortecy i moim zadaniem było wywabić cel z kryjówki. Do tego musiałem znaleźć coś lub kogoś, co pozwoliłoby Basimowi zwrócić uwagę tego jegomościa, czy to poprzez wywołanie jakiejś afery, czy to przez ukradnięcie jakiejś ważnej rzeczy. Zanim jednak to zrobiłem, spędziłem dobre piętnaście czy nawet dwadzieścia minut na starannym eliminowaniu każdego przeciwnika, którego spotkałem po drodze.
Ciała padały jedno za drugim, a nikt wciąż nie wiedział, że tam byłem. Kilka trupów wyrzuciłem za mur, kolejne schowałem w bezpiecznych miejscach, a jeszcze co niektórych wrogów zabiłem przy pomocy obiektów środowiskowych, np. zrzucając na dwójkę patrolujących strażników wielki kamień po uprzednim trafieniu w linę, która utrzymywała platformę z kamieniem w powietrzu. Bardzo często korzystałem również z noży do rzucania, stogów siana czy zabójstwa z powietrza. Czysta przyjemność.
Do Assassin’s Creed: Mirage powróciły między innymi narzędzia, które – użyte w prawidłowy sposób – mogą znacząco urozmaicić rozgrywkę i zmienić Basima w prawdziwego mistrza kamuflażu oraz mordowania wrogów w biały dzień, gdy nikt nie patrzy. Mogą również pomóc wydostać się z pułapki czy też uniknąć bezpośrednich starć, umożliwiając szybką ucieczkę. Ba, każde narzędzie ma własne drzewko rozwoju, dzięki czemu możemy zmieniać jego działanie.
W zasadzie mam problem z tylko jednym elementem systemu walki. A właściwie to nawet nie problem, tylko relację przepełnioną zarówno miłością, jak i niechęcią. Tak, chodzi mi tutaj o mechanikę pozwalającą wykonać maksymalnie pięć zabójstw przy pomocy praktycznie wciśnięcia tylko spacji na klawiaturze. W grze pojawiło się bowiem coś, co zostało nazwane asasyńskim skupieniem – umożliwia ono Basimowi, no, skupienie się, oznaczenie do pięciu różnych celów znajdujących się w obszarze objętym przez tę mechanikę, i następnie teleportowanie się do nich, aby szybkim ruchem zatopić w nich ostrze. Oczywiście, gra stara się wytłumaczyć obecność tej mechaniki fabularnie, jednak ja wciąż czuję się nieco wyrwany z całej immersji, gdy już tego bajeru używam. Przy tym wszystkim jest druga strona medalu – jeśli mam być całkowicie szczery, to po prostu świetnie wygląda i daje poczucie, powiedzmy to, epickości. Wiecie, wyeliminowałem już wszystkich na murach, niektórych na dziedzińcu i zostało mi tylko trzech gości przed głównym wejściem. Oczywiście, że skorzystam z asasyńskiego skupienia, jeśli jest to możliwe. Ale to wciąż jest zupełnie niepotrzebne i nieszczególnie pasuje do klimatu.
Zanim przejdę do podsumowania, wspomnę jeszcze tylko o systemie śledztw, które zastąpiły standardowy dziennik, gdzie normalnie znaleźlibyśmy zwyczajną listę questów i rzeczy do zrobienia. Tym razem mamy coś innego – w Assassin’s Creed: Mirage możemy zabawić się w detektywa. I choć podszedłem do tego elementu dość sceptycznie, tak finalnie muszę przyznać, że jest on naprawdę nieźle zaprojektowany i zapewnia powiew świeżości. Do tego dochodzą jeszcze zlecenia od bagdadzkich ugrupowań czy ważnych osobistości; tutaj akurat musimy się przyłożyć do danego zadania, gdyż zawsze wymagane jest konkretne podejście, jak chociażby zero ofiar czy niewzbudzanie alarmu. Nie musimy ich jednak robić, możemy skupić się całkowicie na fabule. Co więcej, po drodze nie spotkamy miliona znaków zapytania nad głowami postaci niezależnych – Mirage rzeczywiście skupiło się na konkretnej historii.
Rozwój postaci mógłby być bardziej zaawansowany. Opcji jest wprawdzie wystarczająco dużo i na pewno nie jest to tak ogromne drzewko umiejętności, jak w Valhalli, ale cały czas miałem wrażenie, że czegoś mi tam brakuje. System rozwoju powala jednak na pójście konkretną drogą oraz wzmocnienie tych aspektów, które nam odpowiadają.
Czy zostało mi coś jeszcze do poruszenia? W skrócie: oprawa graficzna nie pozostawia niczego więcej do życzenia, ale równocześnie nie powala na kolana. Muzyka jest świetna oraz idealnie wpasowuje się w klimat. Podczas grania w ciągu tych piętnastu godzin natknąłem się na garść irytujących i zarazem zabawnych błędów czy glitchy, dwa lub trzy razy gra całkowicie wyrzuciła mnie do pulpitu, ale poza tym…
Poza tym, jest naprawdę dobrze.
Na to czekaliśmy
Gdybym więc miał wszystko podsumować, Ubisoft dotrzymał obietnicy. Assassin’s Creed: Mirage to nostalgiczny powrót do korzeni – powrót tam, gdzie chcieliśmy być przy okazji Odyssey czy Origins. Jeśli czekaliście na takie Assassin’s Creed, gdzie rzeczywiście możecie być tytułowym asasynem w każdym tego słowa znaczeniu, to finalnie się doczekaliście. Bierzcie, grajcie, powstrzymujcie swe ostrze zanim zabije niewinnego, działajcie w ukryciu, wtapiajcie się w tłum i przede wszystkim – nie narażajcie dobra bractwa ani jego członków. Koniec końców nic nie jest prawdą – wszystko jest dozwolone.
8,0
Tak, Assassin's Creed: Mirage to ten wyczekiwany powrót do korzeni. Nie w pełni, ale zdecydowanie wystarcza.
Plusy
obiecywany (i bardzo nostalgiczny) powrót do korzeni cyklu
skoncentrowanie gry na (nareszcie!) narracji...
przy jednoczesnym zapewnieniu wystarczająco dużej swobody
zachowanie adekwatnego do settingu klimatu
przepiękny Bagdad i otaczająca go dzicz
muzyka, której chce się słuchać nawet po wyjściu z gry
Redaktor serwisu Gram.pl od lipca 2019 roku i student groznawstwa. Na co dzień zajmuję się newsami, ale czasem napiszę coś dłuższego. Jestem absolutnie uzależniony od kawy, muzyki i dobrych RPG-ów!
W aplikacji Ubisoft Connect mam 9 gier z serii Assasins Creed i Assasins Creed MIRAGE jest najsłabszą jak do tej pory grą z tej 9 sory ale 8/10 to chyba ponury zart przez ktory straciłem 200 zł moja ocena to 4.5/10
PoprawnyJan
Gramowicz
07/10/2023 05:53
polecam obejrzeć na yt prawdziwą recenzję, chociażby od UV, bo to tutaj to straszliwe lizanie dupy bez jakiejkolwiek żenady i pozbawione całkowicie obiektywnej oceny aspektów gry, które są po prostu zlepkiem pomysłów z każdej poprzedniej odsłony i w dodatku zrobiono to bez pomysłu i konsekwencji, przykłady - główni antagoniści, których mamy wyśledzić, to całkowite nonamy, które gówno nas obchodzą; respawn wrogów nawet w obrębie jednej lokacji, przez co czyszczenie miejscówek robi się bez sensu, to tylko ciekawsze przykłady.
dariuszp
Gramowicz
06/10/2023 15:20
Po oglądnięciu kilku recenzji darowałem sobie. Wszystkie mówią to samo. Są zmiany w dobrym kierunku które przywracają oryginalne koncepcje tej serii. Ale nadal gra jest przeraźliwie nudna. Jeden plus że ta nuda jest krótka.