Bayonetta 2 była doskonała, więc po trzeciej części wielu spodziewało się niemożliwego. Osiem lat oczekiwania nie poszło na marne, choć magia Bayonetty nie zadziałała w każdym miejscu.
Bayonetty, jednej z najbardziej oryginalnych bohaterek w historii gier wideo, nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Każdy, kto ją zna z poprzednich dwóch odsłon serii, z pewnością ostrzył sobie zęby na “trójkę” i odliczał dni do premiery. Jeżeli jednak nie mieliście wcześniej styczności z ponętną czarownicą odzianą we własne włosy, to po pierwsze - najwyższy czas zmienić ten stan rzeczy. I po drugie – Bayonetta 3 nadaje się idealnie do tego, żeby zacząć.
Posiadacze Switcha mogą oczywiście sięgnąć po wydaną cztery lata temu składankę z Bayonetta 1 i 2 (albo odkurzyć wersję na Wii U), która technicznie jest już leciwa, ale pod kątem rozgrywki i dostarczanych wrażeń pozostaje bezkonkurencyjna. Bayonetta 3 nie wymaga jednak od gracza znajomości poprzednich części. Co prawda w pierwszych minutach rzuca nas na bardzo głęboką wodę, ale w kolejnych wszystko zaczyna się wyjaśniać i można tę grę traktować jako oddzielną opowieść, a nie kolejny sequel.
Znajomość wcześniejszych przygód Bayonetty i jej znajomych popłaca w niewielkim stopniu, jako że motywem przewodnim “trójki” jest popularne ostatnio w popkulturze zagadnienie multiwersum. Nasza czarownica skacze więc między alternatywnymi rzeczywistościami, odwiedza Nowy Jork, Tokio, Chiny, Paryż i wiele innych zakątków, gdzie czeka na nią zupełnie nowy typ przeciwników. Fabuła Bayonetta 3 zaczyna się jak u Hitchcocka i z początku obiecuje mocną, wyrazistą opowieść z barwnymi postaciami. Niestety po kilkunastu godzinach okazuje się, że scenariusz to najsłabszy (albo jeden z dwóch najsłabszych) element w całej grze. Czuć zmarnowany potencjał, niektóre wątki zasługują na dużo ciekawsze i dokładniejsze przedstawienie. Oczywiście nie spodziewam się, że ktokolwiek kupi Bayonettę 3 dla fabuły, ale trzeba postawić sprawę jasno, że poprzednie części pod tym kątem wypadły lepiej.
Fani Bayonetty nie powinni jednak lamentować, gdyż to, co najważniejsze, jest absolutnym mistrzostwem świata i klasą samą w sobie. Mowa oczywiście o systemie walki, za który po raz kolejny odpowiadają japońscy geniusze z PlatinumGames. Twórcy Vanquish i Mad World tym razem nie byli tak konserwatywni jak przy projektowaniu Bayonetta 2. Tamta gra była (i jest!) genialna, ale trzecia część jest dużo bardziej ambitna pod kątem zmian i nowości wprowadzonych w mechanice. Efekt – Bayonetta 3 ma jeden z najlepszych systemów walki, jaki widziałem w konsolowych hack and slashach.
Fundament, na którym budowano walkę w “trójce”, jest z grubsza niezmieniony. Podstawowe ataki, unik i Witch Time (spowolnienie czasu, gdy odskakujemy w odpowiednim momencie) nie sprawią problemu weteranom serii. A i nowicjusze w mig nauczą się podstaw. Spece z PlatinumGames nie próżnowali jednak przez ostatnie 8 lat, dzięki czemu Bayonetta 3 odznacza się nie tylko rozbudowanym, ale mocno zmienionym sposobem zdobywania i działania broni, nowych zdolności, technik czy nawet używania magii.
GramTV przedstawia:
Tym razem Bayonetta nie używa broni jako ekwipunku przypisanego do rąk i nóg, który zmieniamy w trakcie walki po wciśnięciu spustu. Zamiast tego nowe oręże to oddzielne zestawy ciosów i ruchów. Arsenał wiedźmy jest oczywiście równie imponujący, co absurdalny. Nie chcę psuć niespodzianki w samodzielnym odkrywaniu owoców chorej wyobraźni Japończyków, więc wspomnę jedynie o Dead End Express. Czyli nieślubnym dziecku piły tarczowej i lokomotywy, która jeździ po przeciwnikach jak kolczasty walec. Jakieś pytania?
Rewolucja zbrojeniowa to jedno, ale największą i najciekawszą nowością jest Demon Slave. Bayonetta jak zwykle może polegać na demonicznych pomagierach, tym razem ich rola jest jednak dużo bardziej znacząca właśnie dzięki Demon Slave i Demon Masquerade. Potężne istoty (Infernal Demons) pokroju wielkiej ropuchy, pająka czy kaiju są “przypisane” do danej broni. Kiedy wciśniemy spust, wypuszczamy takiego demonicznego pokemona na wolność i korzystamy z jego unikalnych zdolności.
Bayonetta może przez cały czas wydawać komendy demonowi, który sieje wówczas spustoszenie w szeregach wroga. Demon Slave ma jednak swoją cenę i ograniczenia. Po pierwsze, wydająca rozkazy wiedźma tańczy (sic!) w jednym miejscu niemal jak zagrzewająca do boju cheerleaderka. Jest wtedy wystawiona na ataki wrogów, a jedno trafienie odsyła demona do domu. Po drugie, trzeba uważać na wskaźnik Rage Meter, bo gdy pasek się zapełni, zniewolony pomocnik obróci się przeciwko nam i nie będzie go można przyzwać.
W czasie korzystania z Demon Slave Bayonetta nie musi jednak stać (tańczyć) bezczynnie. Po wklepaniu dłuższej sekwencji, gdy demon robi swoje, wiedźma może robić uniki albo (po puszczeniu ZL) pobiec w inne miejsce i kontynuować wydawanie rozkazów. Co najlepsze, korzystanie ze zdolności demonów nie jest ograniczone do pola walki, gdyż można na nich polegać także w trakcie eksploracji. Tutaj z pomocą przychodzi nam Demon Masquerade. Bayonetta “przebrana” za jednego z trzech dostępnych w danym momencie demonów jest w stanie docierać do miejsc, które normalnie byłyby poza jej zasięgiem. Ten mechanizm sprawdza się również przy rozwiązywaniu terenowych zagadek, dających chwilę wytchnienia między kolejnymi walkami.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!