To jeden z gorętszych tytułów dostępnych na Netflix w ostatnim czasie. Szkoda tylko, że tak bardzo rozczarowuje.
Boks jest wdzięcznym tematem dla filmowców. Sport ten stanowi idealny punkt wyjściowy dla opowieści opartej na motywie "od zera do bohatera". Ringowe starcia są też wdzięczną formułą do zastosowania sugestywnej metafory. W większości wypadków nie chodzi przecież o to, by okiem kamery spojrzeć wymianę ciosów, ale o to, by uczynić z tej walki odniesienie do prowadzonych przez nas codziennie, życiowych starć.
W tym kryje się uniwersalna moc tej dyscypliny, że uprawiającemu daje poczucie siły, a oglądającemu historię boksem pisaną, daje przekonanie, że bez względu na trudności, da się zawsze coś cennego wynieść z potyczki - jakikolwiek byłby jej rezultat. Temat znam z jednej i drugiej strony, a sztuki walki fascynują mnie od zawsze.
Granica między pewnością siebie, a arogancją, została przekroczona
Przyglądając się jednak w jaki sposób reżyser Matja Okorn (Planeta singli) wykorzystał temat do opowiedzenia historii człowieka szukającego własnej drogi w trudnym okresie PRL, mam wątpliwości, czy można uznać ten seans za udany i inspirujący. Filmu zatytułowany wymownie, bo po prostu Bokser (nie mylić z Bokserem z Danielem Day Lewisem), miał swoją premierę na Netflix we wrześniu i z miejsca stał się jedną z popularniejszych produkcji platformy. Seans, zamiast uniesień, satysfakcji i oczyszczenia, przyniósł mi jednak głównie rozczarowanie. Poczułem się też zmęczony tak, jakbym to ja odbył te dziesięć ringowych rund.
W roli głównej w filmie wystąpił Eryk Kulm, którego wcześniej mogliśmy podziwiać w głośnym Filipie. Aktor zademonstrował wówczas bardzo ekspresyjną, gwałtowną metodę gry. Wykorzystał ją także w Bokserze. Jego Jędrzej to typ faceta, który czerpie z życia pełnymi garściami. Jak jednak wiadomo, istnieje cienka granica, między pewnością siebie, a arogancją. Jędrzej ją przekracza. Błędnie uznaje, że wszystko co wywalczył, zostało mu dane raz na zawsze. Myli się zakładając, że mistrzostwo na ringu, jest mistrzostwem w życiu.
Mam wrażenie, że podobną arogancją mimo wszystko popisali się też twórcy filmu, już na etapie rozpisywania historii. Problemem Boksera nie są dobre chęci, ale ich nadmiar. Jeśli to pojedynek, to po prostu zdecydowanie za dużo w nim oddano ciosów. Kulm bardzo stara się by oddać na ekranie jak najwięcej rozterek bohatera, by wyrzucić wszystko, co leży mi na wątrobie. Miarą jednak dobrej kreacji, ale też dobrego filmu, jest umiar. Jeśli reżyser pełni przede wszystkim funkcję strażnika projektu i czuwając nad procesem twórczym dba o to, by pewne granice nie zostały przekroczone, to niestety, ale Matji Okorn nie wywiązał się z tego zadania należycie.
Film bez umiaru
Film jest za długi, trwa dwie i pół godziny, ale jak na tak prostolinijną historię, scenariusz mógł zdecydowanie zostać skrócony. W dalszej kolejności folgują sobie montażyści, którzy ewidentnie przysnęli w swojej pracowni podczas zapoznawania się z materiałem. W filmie jest co najmniej kilka scen, które z racji tego, że nie zostało w nich zastosowane cięcie, wyglądają jakby nakręcono je na potrzeby teatru telewizji. Płyną, płyną i brzegu nie widać, aktorzy mówią i mówią, co ślina na język przyniesie. Na szczęście efekt ten równoważy stonowany Adam Woronowicz w roli szarej eminencji. Ale to za mało. Myślano o realizmie, myślano o dynamizmie, natomiast główny efekt, jaki uzyskano, to narracyjne przebodźcowanie.
GramTV przedstawia:
Ten film nawet wygląda dobrze. Ma ładne twarze, prostą, oklepaną (nomen omen), ale wciąż skuteczną historię. Bohater ma w sobie charyzmę, a jego towarzyszka życia wygląda na ekranie po prostu uroczo. Jest w tym wszystkim energia, czuć puls. Nie zmienia to faktu, że Bokser jest filmem zdecydowanie przeszarżowanym, a co za tym idzie - męczącym. Jeśli porównamy to do muzyki, skojarzy się z kakofonią. Jeśli z kuchnią, przypomną nam się talerze pełne jedzenia, na których wszystkiego jest za dużo, łącznie z mięsem. W każdym wypadku problemem jest nadmiar. Dobre nożyczki i zastosowanie cięć w odpowiednich momentach bardzo by filmowi pomogły. Nie zaszkodziłoby także przypomnienie głównemu aktorowi, że prócz dodawania w roli pedału gazu, warto czasem wcisnąć hamulec. Zwłaszcza, jeśli nie chce się wyjść na buńczucznego wariata.
Bokser zamiast uniesienia budzi zatem niesmak. Kończąc bardziej adekwatną, sportową analogią, przypomina mi się oszustwo, jakiego doświadczają fani sportów walki, w momencie, gdy oglądają kolejne starcie tzw. freak fighterów. Owszem, naprzeciw siebie stoją dwie osoby i walą się po mordach. Niby wszystko działa tu jak należy. Brakuje temu jednak klasy. Bokser może i jest filmową walką, ale na pewno nie jest sztuką walki.
4,0
Technicznie nawet dobry, ale przegrywa kondycyjnie. Po kilku rundach obnażył swoje słabości, by w końcówce zaliczyć K.O.
Plusy
Eryk Kulm ma w sobie coś dziwnie przyciągającego
Adrianna Chlebicka jest po prostu ładna i nikt jej tego nie zabierze
Adam Woronowicz kradnie dla siebie ekran, jak tylko na nim przebywa
Minusy
To popłuczyny po amerykańskim kinie bokserskim, w których boks stanowi metaforę życia
Za dużo wszystkiego, scen, dialogów, czasu eranowego. Montażyści przysnęli
Mała subtelność, duża gwałtoność, także w aktorskich metodach
Tło czasów PRL praktycznie nieodczuwalne i pretekstowe
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!