Na filmową adaptacją serii gier od Gearbox długo musieliśmy czekać. Oceniamy, czy było warto.
Nieudana próba
Patrząc na filmowe ekranizacje gier, to na palcach jednej ręki można policzyć udane produkcje. Zdecydowanie lepiej wypada to w serialowym świecie, gdzie zarówno aktorskie, jak i animowane tytuły zadowalają nie tylko fanów, ale przyciągają przed ekrany również zupełnie nowych widzów. Borderlands miało udowodnić, że kinowe adaptacje też mogą stanąć na wysokości zadania, dlatego do udziału zaproszono wielkie hollywoodzkie gwiazdy, licząc na stworzenie nowej serii. Niestety zapomniano dobrać do tego projektu odpowiedniego reżysera, który zna i rozumie zasady rządzące się pracą nad blockbusterami i zamiast tego padło na Eliego Rotha. Specjalista od horrorów w ubiegłym roku dostarczył udaną Noc dziękczynienia, która stała się box office’owym hitem i otworzyła drogę dla kontynuacji. Z Borderlands ta sztuka mu się nie uda i fani gier, a konkretniej tej serii, mogą być zawiedzeni, że kolejny potencjał na udaną filmową przygodę został zaprzepaszczony.
Lilith (Cate Blanchett) to łowczyni nagród, która przyjmuje zlecenie od Atlasa (Édgar Ramírez), szefa wielkiej korporacji, chcącego odnaleźć swoją córkę Tiny (Ariana Greenblatt), którą Roland (Kevin Hart) porwał na Pandorze. Kobieta niechętnie wyrusza na ojczystą planetę, aby powiększyć swoje konto o pokaźną sumkę. Gdy po kilku trudnościach i pomocy robota Claptrapa (Jack Black) w końcu udaje jej się odnaleźć Tinę, atakują ją były Psychol o imieniu Krieg (Florian Munteanu). W końcu Lilith, Tina i jej obrońcy dochodzą do porozumienia, a kobieta zdaje sobie sprawę, że została wykorzystana przez Atlasa, który chce poświęcić córkę, aby odnalazła pradawny skarbiec eridian, tajemniczej rasy, która zamieszkiwała wszechświat przed ludźmi. Ich tropem podąża prywatna armia Atlasa, która wykorzysta wszelkie środki, nawet wchodząc w konszachty z bandytami, aby tylko zdobyć dziewczynę. Nietypowa drużyna może jednak liczyć na pomoc miejscowej ludności, w tym właścicielki lokalnego baru Moxxi (Gina Gershon).
Borderlands nigdy nie stało fabułą, a w samej grze liczyła się przede wszystkim rozgrywka oparta na system zbierania nowego uzbrojenia i wyposażenia. Jeżeli liczyliście, że zobaczycie choć namiastkę tej mechaniki w filmie, to poważnie się rozczarujecie. Jest to nawet na swój sposób zabawne, że film oparty na grze z gatunku looter shootera, nie daje bohaterom żadnych innych broni poza tymi, które posiadają od samego początku. Kino rządzi się swoimi prawami, więc ciągłe zmiany uzbrojenia byłyby uciążliwe dla samej narracji, ale żeby każda z postaci posiadała tylko jeden rodzaj broni i ciągle tej samej, jest całkowitym zaprzepaszczeniem idei samej gry i niezrozumienia jej przez twórców. Tracą na tym sceny akcji, które ze wszech miar próbują być efektowne i dynamiczne, ale koniec końców nie wzbudzają żadnego entuzjazmu. Nie są również specjalnie widowiskowe i raczej polegają na ciągłym chaosie i dużej liczbie przeciwników do pokonania.
Film za to próbuje nadrabiać historią oraz światotwórstwem. Oba te elementy pozostawiają sporo do życzenia, a Borderlands sprawia jeszcze gorsze wrażenie, gdy przypomnimy sobie niedawny hit Amazon Prime Video, czyli Fallouta, który z szacunkiem podchodził do materiału źródłowego, oddając specyficzną atmosferę gier Bethesdy. Tu otrzymujemy generyczny, niewyróżniający się niczym świat pustkowi, pozbawiony swojego własnego charakteru i klimatu. Równie dobrze bohaterowie mogliby biegać po lesie lub ośnieżonych górach, a wyszłoby na to samo.
Jedno wielkie pustkowie
Złe wrażenie sprawia sama opowieść, która jest oparta przede wszystkim na ekspozycji i wtórnych motywach, które widzieliśmy w setkach innych filmów. Twórcom nie udaje się w żadnym momencie zaskoczyć, nawet dużym zwrotem akcji, którego można domyślić się już w połowie historii. Borderlands cierpi na typową przypadłość ekranizacji gier, w której zbyt duży nacisk położony jest na nieciekawą, pretekstową fabułą, a nie czystą zabawę i oddanie nastroju adaptowanej produkcji. Zresztą od początku nie mogło się to udać, gdy film ma ograniczenia wiekowe i wszystkie sceny akcji pozbawione są charakterystycznej dla strzelanki Gearboxa przerysowanej brutalności i hektolitrów krwi brudzące piaski pustkowi.
GramTV przedstawia:
Wiele zastrzeżeń można mieć także do postaci i ich wzajemnych relacji. Każdy z nich to prosty archetyp wyjęty wprost z gry, który nie ma czasu na rozbudowanie swojego charakteru, czy tym bardziej przejścia jakiejś przemiany. Żołnierz Roland, Krieg, czy doktor Tannis nie mają nawet swoich własnych wątków, służąc wyłącznie jako ekranowe tło. I dałoby się to jeszcze przeboleć, gdyby potrafiono z tej zbieraniny postaci stworzyć drużynę z prawdziwego zdarzenia. Strażnicy Galaktyki trzykrotnie pokazali, jak powinno się to robić, ale najwyraźniej Eli Roth pominął te filmy Marvela. Chociaż szóstka głównych bohaterów spędza ze sobą sporo czasu, to nie ma między nimi żadnej chemii, jakichkolwiek więzi i zależności. Jakby tego było mało Lilith to szalenie nudna i bezpłciowa postać, zresztą podobnie jak Roland, zaś Tina i Claptrap irytują swoim zachowaniem od samego początku. Jest jeszcze nieszczęsny Krieg, który robi tu za Bane’a z filmu Batman i Robin, będąc jedynie górą mięsa do realizowania zadań fizycznych.
Pomimo wszystkich tych problemów Borderlands nie wygląda zazwyczaj źle. Kiepsko wypada scena pościgu, czyli pierwsza duża sekwencja akcji w filmie, ale pozostałe prezentują średni, ale nie odpychający poziom. Efekty specjalne też spełniają swoją rolę, a dobre wrażenie robią kostiumy i charakteryzacja. Tylko co z tego, skoro cała reszta jest tak fatalna, nudna i niesatysfakcjonująca. Na ekranie dzieje się wiele, ale większość z tego nie będzie zrozumiała dla widza, który nie zna growego Borderlands, zaś fani nie otrzymają nic, za co pokochali tę serię.
Wyraźnie widać, że Borderlands mierzyło się z problemami produkcyjnymi i film przeszedł sporo montażowych cięć, przepisywań scenariusza i zmian koncepcji. Brak jasnej wizji i trzymanie się jej od początku do końca poskutkowało filmem, który może startować w konkursie na najgorszą ekranizację gier w historii. Konkurencja jest spora, ale Borderlands wcale nie musi stać na traconej pozycji, pozostawiając widza w całkowitym niedosycie. Ani to widowiskowe, czy emocjonujące, ani też nie oferuje ciekawej historii i bohaterów. To film, na który ciężko być złym, bo tak szybko ulatuje z pamięci.
3,0
Borderlands to ten rodzaj filmu, o którym szybciej się zapomina, niż spędziło się przy nim czas.
Plusy
Kostiumy i charakteryzacja mogą się podobać
Niektóre sceny akcji na tle reszty filmu wypadają całkiem ok
Podobnie jak efekty specjalne, które zazwyczaj prezentują średnią półkę jakości
Aktorzy przynajmniej się starają
Minusy
Niesamowicie nieciekawa, pretekstowa i oparta na ekspozycji historia
Nudni bohaterowie, którzy nie tworzą zwartej drużyny
W scenach akcji brakuje większej fantazji i przede wszystkim przerysowanej krwi (charakterystycznej dla gier)
Brak udanego humoru
Claptrap i Tina za bardzo irytują
Wiele elementów nie będzie zrozumiałych dla widzów…
…a fani nie otrzymają tu nic, za co pokochali tę serię
Świat pozbawiony charakteru i klimatu
Niektóre efekty specjalne wypadają gorzej od reszty
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!