Nowe uniwersum DC pod wodzą Jamesa Gunna i Petera Safrana oficjalnie startuje. Niestety nie jest to udane rozpoczęcie superbohaterskiej serii, mającej rywalizować z MCU.
Potworność
W grudniu ubiegłego roku wraz z premierą Aquamana i Zaginionego Królestwa zakończyło się stare uniwersum DC, które zostało zapoczątkowane jeszcze w 2013 roku przez Zacka Snydera. Chociaż tamta seria przez dziesięciolecie przechodziła przez różne zmiany, to ostatecznie postanowiono, że nie będzie kontynuowana. Pieczę nad całym DC Studios i kreowania nowego uniwersum powierzono Jamesowi Gunnowi oraz Peterowi Safranowi. Plany na pierwszy akt nowej serii zostały ogłoszone jeszcze w styczniu 2023 roku i niecałe dwa lata później, przyszedł czas na przecięcie czerwonej wstęgi i rozpoczęcie nowego rozdziału dla superbohaterów i złoczyńców ze stajni DC. Franczyza zostaje ponownie otworzona za sprawą animowanego serialu Creature Commandos, które jest wyłącznie wstępem do przyszłorocznego Supermana, czy kolejnych projektów na czele z Supergirl, czy The Brave and the Bold o Batmanie i Robinie. Miejmy nadzieję, że pierwsza produkcja z nowego uniwersum jest zaledwie przypadkiem przy pracy, a nie wyznacznikiem kierunku, w jakim podąży cała seria od Jamesa Gunna.
Ciężko jednak ufać Gunnowi, skoro wielokrotnie zmieniał zdanie dotyczące tego, które poprzednie produkcje od DC zostaną włączone do nowego uniwersum. Okazuje się, że postanowił pozostawić te tytuły, które sam tworzył. Już początek Creature Commandos daje jasny sygnał, że wydarzenia z Legion samobójców: The Suicide Squad z 2021 oraz serialu Peacemaker są kanoniczne. Animowany serial nie jest więc hucznym otwarciem nowej serii, ale kontynuacją historii tajnej agencji prowadzonej przez Amandę Waller. Nie zapomniano więc o bohaterskim poświęceniu pułkownika Ricka Flaga, czy też innych bohaterach, na czele z Weaselem, którym jest jednym z głównych postaci w Creature Commandos, a także gościnnym występem innego złoczyńcy z Legionu samobójców. Niektórzy widzowie mogą więc poczuć dezorientację i zastanawiać się, które dokładnie produkcje nie są ważne, a które zostały włączone do nowego uniwersum. Inni mogą nawet nie zauważyć jakiejkolwiek zmiany i myśleć, że DC kontynuuje swoją serię, a nie otwiera ją na nowo. Druga z opcji wydaje się o tyle ryzykowna, że Warner Bros. najchętniej zakopałoby wszystkie nieudane projekty od DC z ostatnich lat, chcąc odciąć się od nich grubą kreską.
Rozczarowanie Creature Commandos przychodzi więc od samego początku, ale zostawmy już Jamesa Gunna i jego brak zdecydowania, a skupmy się na samym serialu, który niestety do najlepszych nie należy. Z grubsza otrzymujemy więc Legion samobójców 1.5, także jeżeli znudziły Was historie o formowaniu się drużyny indywiduów, które muszą nauczyć się ze sobą współpracować, a każdy z nich ma jakąś łzawą historię z trudną przeszłością, to mam bardzo, ale to bardzo złe wieści. Reszta dostanie właśnie taki produkt, w którym szybko obnażane są liczne problemy. Szczególnie w samej historii, która często nadrabia scenami retrospekcji, a nie głównym wątkiem, w którym tytułowa grupa potworów pod przewodnictwem Ricka Flaga Seniora udaje się do Pokolistanu, fikcyjnego państwa wyraźnie inspirowanymi krajami bałkańskimi, aby ochronić księżniczkę Ilanę Rostović przed niebezpieczną Circe i armią jej zwolenników.
Jako punkt wyjścia może to brzmieć całkiem ciekawie, ale zdecydowanie gorzej wypada sama realizacja. Gdy tylko potworna drużyna trafia do królestwa, okazuje się, że Rick Flag Senior nie jest księżniczce Ilanie obcy. I chociaż wymiar osobisty całej historii mógłby jeszcze bardziej podbić stawkę, to James Gunn zamyka ich relacje wyłącznie w sferze erotycznej. Creature Commandos podobnie jak brutalności, nie boi się nagości i już w pierwszym odcinku dochodzi do kilku mocnych scen. Gdy przerysowana przemoc w serialu animowanym może działać na plus, żeby wspomnieć o takich tytułach jak ostatni sezon Samuraja Jacka, Arcane, czy Cyberpunk: Edgerunners, tak w scenach erotycznych brakuje pewnego wyrafinowania i precyzji. Tym bardziej na tak wczesnym etapie historii, przez co ważniejsze od samej fabuły, czy rozwoju postaci, wydają się elementy, które działają na najprostszych instynktach widzów, mające podkreślić, że „tylko u nas takie atrakcje, a konkurencja tego nie ma”. I aż żal, że Gunn zachował się w tej sferze jak uczeń ostatniej klasy podstawówki, bo w erze, gdzie wiele seriali odchodzi od jakichkolwiek elementów erotycznych, potrzebujemy więcej produkcji, które nie boją się nagości.
Nawet potwór musi zrobić dobre pierwsze wrażenie
Zapominając jednak o tych elementach i kontynuując seans, nie jesteśmy niestety nagrodzeni ciekawą, angażującą historią. Dzieje się w niej wiele, ale jednocześnie nie czuć żadnej stawki, skali, ani też przywiązania do bohaterów. W każdym z siedmiu odcinków pierwszego sezonu poznajemy przeszłość innego członka Creature Commandos. Te historie są niestety różnej jakości, a zajmują około połowę czasu trwania każdego z epizodów. Wyraźnie z Panny Młodej próbowano stworzyć drugą najważniejszą postać serialu, zaraz po Ricku Flagu Seniorze, ale historia narzeczonej Frankensteina nie jest zbyt ciekawa i zbliżona do kultowego horroru Jamesa Whale’a. Dodatkowo ważnym bohaterem okazuje się sam Eric Frankenstein, który został zaprogramowany do miłości do Panny Młodej, co ma tworzyć zabawne sytuacje, jako że oboje są niemal nieśmiertelni, ale w gruncie rzeczy to kolejny element, który odciąga od głównej historii. Zdarzają się jednak świetne sceny retrospekcji, które potrafią złapać za serce. Historia Weasela jest zdecydowanie najlepsza, a niewiele gorsza jest ta G.I. Robot, którego zadaniem jest zabijanie nazistów, czy Doktora Fosfora, który miał konkretny powód, aby wejść na ścieżkę zemsty.
GramTV przedstawia:
Pięciominutową sekwencję z filmów, gdzie otrzymujemy krótkie wprowadzenie dla każdego z bohaterów, w Creature Commandos rozciągnięto do połowy trwania każdego z odcinków. Z jednej strony daje to lepiej poznać te postacie, ich motywacje, osobiste tragedie oraz specjalne umiejętności, ale jak już wcześniej wspomniałem, traci na tym główna historia, która pozostaje gdzieś tam w tle, a jej rozwój nie jest satysfakcjonujący. Podobnie jak relacje między bohaterami, które tym razem Jamesowi Gunnowi nie wyszły najlepiej. O wiele bardziej zapamiętałem członków Creature Commandos ze względu na ich unikatowy wygląd, świetną pracę aktorów głosowych, czy też ich przeszłość, niż zachodzące podczas misji relacje między nimi, cięte docinki, czy nawet wzajemną walkę z przeciwnikami. Zresztą niespecjalnie czekam na pojawienie się któregokolwiek członka tej drużyny w aktorskiej wersji na dużym ekranie, zaś ewentualny drugi sezon może przedstawiać losy nieco innej, odświeżonej grupy.
Serial nie ma też wiele do zaoferowania w kwestii oprawy wizualnej. Creature Commandos zostało stworzone w duchu klasycznej amerykańskiej kreski, bez żadnych udziwnień, artystycznych innowacji, czy też niesamowitych technologii. Jest ładnie, ale przy tak wielu wychodzących w ostatnich latach animowanych serialach dla dorosłych, pod tym względem produkcja DC Studios niczym się nie wyróżnia. Także muzycznie brakuje tu jakichś porywających kawałków. Chyba że jesteście fanami bałkańskich rytmów, wtedy znajdziecie coś dla siebie.
Creature Commandos powinno być o wiele lepsze. Jak łatwo było przewidzieć, serial okazał się kiepskim wyborem, aby zainaugurować nowe superbohaterskie uniwersum. Nie tylko ze względu na mało porywający główny wątek, czy poświęcenie zbyt dużej uwagi przeszłościom bohaterów, ale również na liczne powiązania z poprzednimi dziełami Jamesa Gunna, które wśród wielu osób mogą wywołać niemałą konsternację. Najwyraźniej Gunn wyczerpał już swoje moce tworzenia świetnych drużynowych produkcji i Creature Commandos wygląda jak powtórka z rozrywki przy Legionie samobójców sprzed trzech lat. Oby Superman wyszedł lepiej, ale to nie zmienia faktu, że zaufanie do nowych prezesów DC Studios zostało nadszarpnięte.
5,0
Jak zaczynać uniwersum, to na pewno nie w takim stylu.
Plusy
Niektóre historie z przeszłości bohaterów są emocjonujące
Świetny wygląd postaci
Każdy z członków drużyny wyróżnia się na tle pozostałych, nie tylko umiejętnościami
Weasel kradnie show
Akcja bywa efektowna…
…a do tego jest krwawo i brutalnie
Kreska może się podobać
Minusy
Mało angażujący główny wątek
Za dużo miejsca poświęcono retrospekcjom
Gunn wyczerpał formułę drużynowych historii
Nieciekawe relacje między bohaterami
Tendencyjne wątki erotyczne już od pierwszego odcinka
Oprawa wizualna niczym się nie wyróżnia
Mimo wszystko te postacie do samego końca pozostają obojętne dla widza
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!