Belfast w reżyserii Kennetha Branagha od dłuższego czasu znajduje się na ekranach kin, niedługo pewnie zejdzie z afisza, dlatego warto, aby miłośnicy i miłośniczki filmów pięknych, nastrojowych, a przy okazji choć trochę przybliżających jakiś interesujący wycinek historii, którzy jeszcze z ową produkcją nie mieli do czynienia, nadrobili tę zaległość. Fabularnym otwarciem niniejszego obrazu są wydarzenia z 15 sierpnia 1969 roku. Zmieniły one życie wielu mieszkańców Belfastu, doprowadzając w końcu do momentu, gdy miasto zostało rozdarte na pół wielkim murem, z jednej strony chroniąc ludzi przed wzajemną fizyczną agresją, z drugiej symbolicznie budując między nimi ścianę trudną do przebycia – dzieląc ich podług wyznawanej religii, stopniowo rozbijając poczucie bezpieczeństwa i resztki zaufania. Zmieniły również świat dziewięcioletniego Buddy’ego…
Wielki plac zabaw
Buddy (Jude Hill) to wesoły, roztrzepany, lecz roztropny chłopiec o złotym sercu i wielkiej wyobraźni, wielbiciel westernów i amerykańskich filmów przygodowych, który nie miał zbyt wielu trosk – poza tym, aby częściej widywać ojca (Jamie Dorman) pracującego poza Irlandią Północną, żeby babcia (Judi Dench) nie ciągała go zbyt często do kościoła, a dziadek (Ciaran Hinds) był zdrowy i wciąż opowiadał cudowne różności. No i żeby nie zdenerwować mamy (Caitriona Balfe), która na co dzień była ciepła i miła, lecz rozsierdziwszy się, potrafiła stać się groźna niczym smoczyca. Pewnego dnia bawił się jak zwykle z kolegami i koleżankami, był rycerzem walczącym ze smokiem, gdy stało się coś strasznego i jednocześnie dziwacznego, całkowicie sprzecznego z dotychczasowymi doświadczeniami i wiedzą chłopca – i zresztą nie tylko jego. Na ulicy pojawiła się duża, wręcz dysząca nienawiścią i żądzą przemocy grupa. Przybysze – mieszkańcy tej samej dzielnicy – weszli na ulicę, gdzie dzieciaki radośnie szalały, a dorośli zajmowali się pogaduszkami i plotkami, po czym zaczęli miotać cegłami, kamieniami, łańcuchami i koktajlami Mołotowa. Kompletnie zaskoczeni starsi i młodsi rozpaczliwie zagarniali dzieci, próbując się ukryć, nieliczni ruszyli do walki, by przegnać napastników. Sielanka zamieniła się w apokalipsę, wybrane domy były dewastowane, ale najgorsze miało dopiero nadejść – spokojny fragment dzielnicy, w którym większość bez względu na wyznanie żyła w zgodzie, co najwyżej śmieszkując za plecami, stała się areną konfliktu między protestantami a katolikami. Ci pierwsi postanowili wykurzyć katolików, zmusić, by się przeprowadzili do innej części Belfastu. Te kilka ulic, gdzie jedni i drudzy byli bezpośrednimi sąsiadami, stało się po trosze oblężoną twierdzą, w której ludzie próbowali żyć jak dawnej, wychodząc ostrożnie na zewnątrz, do pracy, do szkoły… Ale nie mogło być jak dawniej. A napastnicy byli dobrze zorganizowani, powracali, groźbami, wymuszeniami i grą na emocjach podsycali strach, nieufność i wrogie nastroje. Katoliccy sąsiedzi zaczęli odchodzić. Do dziś Belfast gdzieniegdzie znajduje się w „czułym ucisku” protestanckich lub republikańskich grup paramilitarnych.
Jak na ironię kręty, mający wiele kilometrów mur wzniesiony przez brytyjskich żołnierzy nazywany jest Murem Pokoju, oddziela on część protestancką (wzdłuż ulicy Shankill) od katolickiej (przy Falls Road). Jego głównym celem miało być odseparowanie stron konfliktu, sprawienie, by jedni i drudzy nie widzieli się i nie prowokowali… przede wszystkim jednak ocalenie protestanckich zwolenników unii z Wielką Brytanią przed inwazją republikanów – katolików domagających się połączenia z Republiką Irlandii. Co zatem sądzić o początku opowieści? Czy Kenneth Branagh jako twórca jest stronniczy i przedstawia propagandową katolicką wersję de facto wojny, pozornie niefrasobliwie zwanej Kłopotami? Warto dodać, że Kłopoty (ang. The Troubles, irl. Na Trioblóidí) rozgrywały się w latach 1968 – 1998, „zakończyły się” porozumieniem wielkopiątkowym. Wskutek działań IRA, protestanckich organizacji paramilitarnych, brytyjskiego wojska oraz Królewskiej Policji Ulsteru zginęło 3,4 tysiąca osób. Krwawe przepychanki miały miejsce głównie w czterech dzielnicach Belfastu. Reżyser, a jednocześnie scenarzysta, powraca wspomnieniami do rzeczy, które przeżył osobiście. Nim wraz z rodzicami opuścił Belfast, w wieku 10 lat emigrując do Anglii, był świadkiem eskalacji konfliktu. Buddy częściowo stanowi jego alter ego i jest przewodnikiem widzów po robotniczej części miasta, po drobiazgach związanych z lokalną społecznością, lecz przede wszystkim pozwala zajrzeć do wnętrza zwykłej rodziny, do tego, co dzieje się w ich głowach, jakie myśli i postawy powstają pod wpływem zaistniałych okoliczności. Rodzice Buddy’ego nie chcą żadnych kłopotów ani tym bardziej Kłopotów. I przez to narażają się na gniew protestantów o innym podejściu niż oni. W filmie Belfast szokować może fakt, że przefiltrowane przez niewinny umysł naszego przewodnika sytuacje, które obiektywnie budzą niepokój lub grozę, nie tylko przeplatają się z humorem i obrazami iście pluszowego ciepła, lecz są nimi wręcz przesycone. Niektórzy będą tym zdegustowani, lecz trzeba pamiętać jedno: dziecko ma inną percepcję, inny odbiór świata (zwłaszcza gdy ma wsparcie i miłość rodziny), śledzimy historię oczami pogodnego dziewięciolatka, zaglądamy do czyjejś Krainy Dzieciństwa – tam zaś koszmary i wojna, mimo poczucia straty, zmieniają się w wielki plac zabaw.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!