Jest 2021 rok, a ja przy łagodnych tonach motywu przewodniego miasteczka Tristram recenzuję remaster Diablo 2. Kto by pomyślał, pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat temu, że w po ponad dwóch dekadach od premiery oryginału, ten powróci do łask wydawcy. Jedni wierzyli, inni czekali, wielu prosiło, a na koniec wszyscy się obawiali. Remaster już jest – Diablo 2 Resurrected trafiło na rynek i chociaż to gra powinna być daniem głównym, to trudno ukryć, że Blizzard sam zadbał o taki, a nie inny odbiór odświeżonego klasyka.
Zupełnie pomijając już wiszące nad firmą ciemne chmury, bo te jedynie przelały czarę goryczy, to przy okazji Warcraft 3 Reforged otrzymaliśmy mistrzowski pokaz tego, jak można dokumentnie spieprzyć coś, co samo w sobie było genialne. Niestety wszystko to powoli zaczęło jedynie klarować nowy obraz Blizzard Entertainment jako dewelopera i wydawcy, więc wielu z ulgą przyjęło wiadomość, iż projekt w dużej mierze realizuje Vicarious Visions. I już na wstępie trzeba powiedzieć, że przywołana ekipa odstawiła istne arcydzieło wśród action RPG. Niestety zawinił znowu sam wydawca, który najwidoczniej raz mrozi, innym razem ziębi graczy.
Jeszcze dziś, w dniu publikacji recenzji, kontrolnie wskoczyłem na serwery, żeby wykonać ostatnie screeny i… przywitało mnie całkowicie puste menu wyboru postaci. Tak, gdzieś w duchu wspominałem ze smutkiem ostatnie kilkadziesiąt godzin levelowania bohaterów, zbierania wyposażenia czy szlachtowania najrozmaitszych demonów. Cóż, konieczność grania na oficjalnych serwerach w najgorszym wydaniu, na które – firma tego kalibru – nie powinna sobie pozwolić. Ostatecznie bohaterowie wrócili, ale niesmak pozostał, bo chociaż to bez dwóch zdań remaster ostatniej szansy, to warto byłoby zbudować na nim markę od nowa. Jednak dosyć emocjonalnych wycieczek, wracamy do odświeżonego klasyka, który zachwycił mnie niemal dokładnie tak, jak przed laty.
Sanktuarium dla opornych
Po niespełna 40 godzinach z grą nie mam wątpliwości – produkt, chociaż cieszy oczy i serca tych, którym zatrzęsła się ziemia pod nogami przy premierze oryginału, to ma walczyć o nową publikę. Tym samym warto wspomnieć, dlaczego to wszystkie inne gry są diabloklonami, a nie na odwrót. Debiutujące w 2000 roku Diablo 2 nie tylko rozbudowało formułę hitu z 1996 roku, ale też zaoferowało fenomenalną jak na tamte czasy swobodę w dobrze stylu zabawy, rozwoju bohaterów i eksploracji imponującego wówczas rozmiarami świata. Siedmiu bohaterów, wraz z dodatkiem Lord of Destruction, pięć zróżnicowanych aktów okraszonych mrocznym klimatem było spełnieniem marzeń wielu pecetowych graczy.
Diablo 2 niemal natychmiast zyskało kultowy status i doczekało się niepoliczalnej rzeszy fanów i dedykowanych publikacji. Ówczesne Dark Souls, które wyznaczyło ramy gatunku, które w wielu aspektach pozostają jego fundamentami po dzień dzisiejszy. Wprawdzie pierwsze Diablo było dużo mroczniejsze, ale też bardziej toporne, krótsze i bez tak zróżnicowanego świata czy klas bohaterów. Cała opowieść skupiała się na upadłym protagoniście z pierwowzoru, który to zaaplikował sobie w czoło Kamień Duszy samego Diablo i rozpoczął powolną przemianę w Pana Grozy. Na domiar złego Mroczny Wędrowiec zlokalizował resztę Mrocznej Trójcy, która po długim czasie miała się połączyć i znowu rządzić w piekle. Na to nie mógł pozwolić Archanioł Tyrael, a także nasz protagonista, który ruszył tropem Diablo, by raz na dobre posłać Panów Grozy, Nienawiści i Zniszczenia w niebyt.
W tym celu mogliśmy zwerbować sobie dowolnego bohatera, dobrać mu pomocnika, przywołać sprzymierzeńców i rzucić się w wir morderczego grindu, w poszukiwaniu wyposażenia, które pozwoli nam wypełnić zadania. Całość na trzech, następujących po sobie poziomach trudności, by jeszcze bardziej nam dokopać. Świetne? A jakże! Dlatego to remaster był szczytem oczekiwań i wielu fanów, włącznie ze mną, świetnie przyjęło wieści, iż „bebechy” oryginału pozostają bez zmian. Oczywiście pojawiło się kilka drobnych, ale istotnych poprawek, a kilka archaizmów można było odesłać do lamusa, ale o tym za chwilę.
Powiew świeżości na strychu
Nie mam złudzeń, z uwagi na wspomniany przeze mnie status tytułu, wszelkie dalej ingerujące w formułę rozgrywki zmiany sprawiłyby, że hardkorowi fani rozpętaliby prawdziwe piekło. Co nieco udało się jednak usprawnić, częściowo spoglądając na najpilniejsze potrzeby graczy, ale też rozwiązania, które przyjęły się w Diablo 3. Automatyczne podnoszenie złota to miód na anologi fanów konsolowego grania, a współdzielona skrzynia wyeliminowała tworzenie sztucznych bohaterów, którzy jedynie zajmowali się składowaniem naszych dóbr. Miłym dodatkiem był też dla mnie widoczny podczas zabawy zegar, który niekiedy pozwalał przypomnieć sobie, że nie tylko Sanktuarium wymaga mojej uwagi. Na dokładkę otrzymaliśmy też podsumowanie wszystkich bonusów generowanych przez wyposażenie, w postaci dodatkowej zakładki w interfejsie bohatera i dodatkowo możliwości zrestartowania rozdziału punktów umiejętności i statystyk.
Wypada wspomnieć tu także o wsparciu kontrolera na PC, które – nie ukrywam – było bardzo pomocne podczas dłuższych sesji z grą i pozwalało zmienić pozycję przed ekranem. Istne peany zachwytu pojawiły się wtedy, gdy okazało się, że podpięty kontroler gra wyłapuje automatycznie i gdy tylko pchnąłem gałkę analogową, to gra przestawiała sterowanie i interfejs na modłę konsoli. Było to o tyle miłe, iż w moim odczuciu wiele elementów UI pozostało typowo pecetowych, więc o wiele wygodniej było grać w tetrisa w plecaku z pomocą myszy, a szlachtować adwersarzy z padem w rękach.
Jak wspomniałem, formuły nie dało się zbytnio ruszyć, bez proszenia się o krucjatę, ale gdzieniegdzie powitałbym małe usprawnienia. Z perspektywy czasu trudno jednoznacznie ocenić, czy nasi towarzysze (najemnicy) zawsze biegali jak dzieci we mgle, blokując się na ścianach i wchodząc w grupy wrogów. Jednak tu tego doświadczymy, być może to kwestia wymagań stawianych AI, które (chciałoby się powiedzieć) doczekało się w grach wyraźnego postępu. Inna sprawa, to pasek wytrzymałości bohatera, który wciąż nakazuje nam dreptać i dreptać, w oczekiwaniu aż obładowany wyposażeniem bohater złapie oddech. Na koniec wisienka na torcie, czyli plecak, ten sam niewielki plecak na łupy. Przydałaby się tu choćby dodatkowa kieszeń, w której moglibyśmy upchać talizmany, by nie zagracały ekwipunku. Drobna zmiana, a jak ważna z punktu widzenia tempa rozgrywki i utrzymania nas w wirze walki przez dłuższy czas.
Diablo 2, jakie zapamiętałem
Powtórzę się, ale Diablo 2 Resurrected od pierwszych chwil to idealne odzwierciedlenie tego, jak w nostalgicznych wspomnieniach zapisałem sobie grę Blizzard North. Czapki z głów dla odpowiedzialnej za warstwę wizualną ekipy. Ta nie tylko podciągnęła całość do współczesnych standardów, ale też pokazała, jak może wyglądać action RPG z odpowiednim zapleczem mocy przerobowych pecetów i konsol. Rozszerzony do niepojętych wręcz rozmiarów pietyzm Vicarious Visions w babraniu się z każdym pojedynczym pikselem pozwolił remasterowi nie tylko zachować specyficzny, ciężki i miejscami mroczny klimat, ale też dodatkowo go pogłębiać dzięki dodatkowym efektom czy sztuczkom.
Wszystko pomaga podkreślić możliwość przybliżania widoku bezpośrednio na bohatera i jego uzbrojenie, co pomaga też zajrzeć w każdy, odświeżony kąt poszczególnych poziomów. Na tym polu publika nie mogła wymarzyć sobie lepszego odświeżenia gry i zdaje się, że przez długi czas Resurrected będzie wyznacznikiem jakości na tym polu. Nawet jeśli padały zarzuty pod kątem wyraźnego ugrzecznienia kontrowersyjnych treści, to poza śladową kosmetyką gra wciąż wypełniona jest zawartością, która mogłaby z powodzeniem oburzać przez lata.
Stopień przeobrażenia oprawy wizualnej doskonale podkreśla możliwość przełączania się pomiędzy nowoczesną, a klasyczną oprawą wizualną. W każdej chwili możemy powrócić do grafiki sprzed lat, która przy remasterze jeszcze silniej kłuje po oczach. Co jak co, ale przepełnione sprite’ami Diablo 2 Lord of Destruction zestarzało się godnie, choć brzydko. Przy okazji testów pokusiłem się także o sprawdzenie kilku ułatwień dostępu i zachwycił mnie fakt, iż wszelkie naniesione przez filtr dla osób ze ślepotą barw zmiany, pozostają z grą nawet gdy przełączamy się na klasyczny widok. Samemu nie ocenię, jak uprzejme jest to zagranie, ale osoby, do których skierowane są filtry z pewnością.
Podobnie jak przy kontakcie z oryginałem postawiłem na zabawę w pełnej polskiej wersji językowej. Z naturalnych względów niektóre wypowiedzi głosowe nagrywali już inni aktorzy dubbingowi, ale wszystko doskonale trzymało poziom pierwowzoru. Zdaje się też, że Blizzard na potrzeby remastera mógł zamówić kolejne tłumaczenie Diablo 2 Lord of Destruction na polski, gdyż w toku rozgrywki zauważyłem zmiany w kilku nazwach potworów czy przedmiotów. Ostatecznie to nic, co zakłóciłoby tę nostalgiczną podróż i pełne spolszczenie wyraźnie na plus. To samo mogę powiedzieć o pozostałych aspektach oprawy audio – od pojedynczych odgłosów potworów, po ścieżkę dźwiękową.
Wątpliwości pojawiły się przelotnie jedynie przy nowych przerywnikach filmowych. Gdzieś w pamięci wyryły się stare scenariusze i wypowiedzi Mariusa, które tu nieco zmodyfikowano, czasem zbyt mocno. Całość została jednak przygotowana z należytą starannością i jeśli tylko przywykniemy do nowego, odmienionego, ale też bardziej szczegółowego wyglądu bohaterów filmików, to będziemy się nimi cieszyć, jak przed laty. Może nie jest to pełnia potencjału Blizzarda, a może zwyczajnie przyzwyczailiśmy się do ich stylu i nie gwarantują nam takiego opadu szczęki. Wnikliwi mogą szybko porównać obie wersje cinematików, gdyż te także umieszczono w remasterze.