Diuna: Proroctwo – recenzja serialu. Fałszywy Lisan al-Gaib

Radosław Krajewski
2024/12/23 19:00
0
0

Pierwszy sezon serialowej Diuny dobiegł końca. Czy pozostawił po sobie wystarczająco dobre wrażenie, żeby wrócić na drugi sezon?

Mam ten głos

Po dwóch kinowych filmach Denisa Villeneuve’a aż prosiło się, żeby świat Franka Herberta zaistniał również na małym ekranie w ramach wspólnego uniwersum. Dla Warner Bros. to jedna z najważniejszych marek, więc wybór spin-offu dla platformy Max wydawał się strzałem w dziesiątkę. Chociaż serial podpisany jest jako produkcji HBO, to przez większość swojego czasu powstawał bez ingerencji słynnej stacji, która co roku produkuje co najmniej jeden hit. Dlatego też produkcja Diuny: Proroctwa mogła zmartwić fanów kinowych filmów, która w połowie prac musiała powstawać od nowa. Niestety wszystkie te zakulisowe problemy i zamieszanie wokół koncepcji na fabułę widać w sześcioodcinkowym pierwszym sezonie, który nie bardzo wie, czym chce być. Przez to prezentuje jakość zbliżoną do seriali CW, zamiast czegoś, co rzeczywiście mogłoby wyjść spod skrzydeł HBO. Finał sezonu nie pozostawia złudzeń, że nie jest to udana produkcja.

Diuna: Proroctwo
Diuna: Proroctwo

Valya Harkonnen (Emily Watson) to matka przełożona Bene Gesserit, żeńskiego zgromadzenia, których wpływy sięgają aż do samego Imperatora Javicco Corrino (Mark Strong). Wraz ze swoją siostrą Tulą szkolą kolejne nowicjuszki, knują niebezpieczne intrygi i ustawiają pionki na wielkiej politycznej szachownicy. Sytuacja zmienia się wraz z pojawieniem na planszy żołnierza Desmonda Harta (Travis Fimmel), który doprowadza do niespodziewanych wydarzeń. Corrino docenia jego oddanie, przy okazji coraz bardziej oddalając się od swojej córki, księżniczki Ynez (Sarah-Sofie Boussnina), która prowadzi swoją własną niebezpieczną grę. Gdy Valya zdaje sobie sprawę z zagrożenia, postanawia jak najszybciej pozbyć się Desmonda. Nie zdaje sobie sprawy, jak niebezpieczny jest to przeciwnik, który przetrwał walkę z samym Szej-Huludem na Arrakis.

Ciężko oczekiwać od serialowej produkcji poziomu dwóch części Diuny od Denisa Villeneuve’a, ale przecież HBO/Max dało nam całkiem niedawno doskonałego Pingwina, a jeszcze w tym roku otrzymaliśmy co prawda rozczarowujący, ale wciąż niezły drugi sezon Rodu smoka. Dlatego też z wielkim smutkiem, aż w końcu z niedowierzaniem patrzyłem na spadek jakości Diuny: Proroctwo z każdym kolejnym odcinkiem. Gdy pierwszy epizod całkiem nieźle wprowadzał w cały ten świat, chociaż nie bez wielu wad, tak w kolejnych odcinkach problemy serialu tylko się nawarstwiały. Serial sam nie wie, czy chce być historią o Bene Gesserit, jak było to w pierwotnym założeniach, czy też może przedstawić nieco szerszy kontekst świata Diuny. Najgorsze jest to, że ani jeden, ani też drugi pomysł nie został odpowiednio zrealizowany.

Wiele błędów popełniono w wątku żeńskiego zgromadzenia, które nawet w pierwszym odcinku jest niespecjalnie ciekawy. Oprócz dwóch głównych sióstr, mamy sporo anonimowych bohaterek, które przewijają się również przez pozostałą część sezonu, ale są tak nieinteresujące, że nie warto nawet zapamiętywać ich imion. Zresztą służą jedynie rozwojowi historii, nie dostając żadnych własnych wątków. Szkoda również, że Diuna: Proroctwo nie skupia się na pokazaniu politycznych machinacji i tworzenia intryg przez członkinie Bene Gesserit. Ten wątek został ledwo zarysowany, po czym przechodzi już do właściwej akcji. Wiele więcej o żeńskim zgromadzeniu dowiedzieliśmy się z filmów, niż z produkcji, która miała skupiać się przede wszystkim na jej członkiniach.

Diuna: Proroctwo
Diuna: Proroctwo

Trzeba jednak oddać, że sceny retrospekcji, które pojawiają się nie tylko w pierwszym odcinku, ale również w innych epizodach, naprawdę dają radę. Jednak w większości jest to zasługa doskonałej Jessici Barden jako młodej Valyi. Aktorka nie tylko wygląda jak młodsza wersja Emily Watson, ale również podobnie gra, a bardzo doceniam takie castingowe spójności między tymi samymi bohaterami w różnych okresach czasowych. Barden to zresztą najjaśniejszy aktorski punkt Diuny: Proroctwa i aż żal, że widzimy ją tylko w retrospekcjach, bo o wiele bardziej interesująca wydaje się jej droga na szczyt Bene Gesserit, niż to, co ostatecznie otrzymaliśmy w serialu.

Imperaciątko

Dlatego też z o wiele większym zainteresowaniem śledziłem pozostałe wątki, przede wszystkim te rozgrywające się w pałacu imperatora. Gdy Javicco Corrino jest totalnym rozczarowaniem, chociaż grający go Mark Strong dosyć pewnie pokazał, paradoksalnie, niepewność jego postaci, którą łatwo jest manipulować, tak o wiele ciekawej prezentuje się chociażby wątek Ynez, której łączą bliskie i niespodziewane relacje z mistrzem miecza Keiranem Atrydą. Do pewnego momentu świetnie śledzi się historię Desmonda Harta. Niestety im bliżej końca pierwszego sezonu tym coraz bardziej odczuwalne jest zmarnowanie potencjału tej postaci i pójście na skróty w rozwoju tego bohatera, polegając na szokujących zwrotach akcji. Dobrze w tej roli wypada Travis Fimmel, chociaż fani Wikingów dostrzegą tu zbyt wiele naleciałości z Ragnara, które niekoniecznie pasują do uniwersum Diuny.

Diuna: Proroctwo
Diuna: Proroctwo

GramTV przedstawia:

Serial cierpi na zbyt dużą liczbę postaci i wątków, a przez zaledwie sześć odcinków, historia gna na złamanie karku, nie dając lepiej poznać tych bohaterów i samego świata. Dodatkowo twórcy Diuny: Proroctwa wyszli z założenia, że po serial sięgną albo fani filmów Denisa Villeneuve’a, albo osoby, które znają książki Franka Herberta. Na szczęście ekspozycji jest tu mało, ale też twórcy wprowadzili wiele nowych elementów, które nie zostały należycie wytłumaczone. Serial bazuje na tajemnicach i właśnie tym chce utrzymać widza do samego końca sezonu, ale niektóre kwestie wymagały odpowiedniej podbudowy, chociażby po to, aby urzeczywistnić ten świat, który ma zaskakująco mało wspólnego z tym z kinowych produkcji.

Oczywiście niektóre statki, projekty kostiumów, czy nawet sam pustynny czerw, czy wygląd Arrakis jest bardzo zbliżona, chociaż nie zawsze to powinno tak działać. Warto wspomnieć, że akcja Diuny: Proroctwo rozgrywa się na 10 tysięcy lat przed historią Paula Atrydy, więc był potencjał, aby pokazać inny, nieco bardziej „staroświecki” świat. Tym bardziej że nie minęło wiele czasu od słynnego Dżihadu Butleriańskiego, który zresztą widzimy na samym początku serialu. Aż prosiło się, aby w jakikolwiek sposób to wykorzystać. Rozumiem spójność uniwersum, ale tutaj zaszło to trochę zbyt daleko. O wiele bardziej wolałbym taką koherencję w przypadku realizacji i technicznych aspektów, które znacząco odbiegają od filmów. Bardzo dobrze widać to w finałowym odcinku, gdzie jedna ze scen akcji jest tak fatalna, że aż ciężko uwierzyć, że mowa o serialu z Diuną w tytule, który kosztował zapewne niewiele mniej od filmów.

Produkcja zawodzi również aktorsko, nie dając nam nawet jednego tak fenomenalnego występu, jak te z Pingwina. Emily Watson stara się jak może, ale niestety scenarzyści napisali dla niej rolę, przez którą nie może pokazać w pełni swoich umiejętności. Zresztą podobnie ma się sprawa z pozostałymi postaciami, gdzie aktorzy przez cały serial muszą grać niemal to samo. Na tym tle najlepiej wypada jeszcze Mark Strong jako Javicco Corrino, który próbuje nadać trochę głębi i wewnętrznych rozterek swojemu bohaterowi. Jednak cała reszta, na czele z Olivią Williams jako Tulą, wypada po prostu mizernie i po seansie nie będziecie pamiętać już żadnego występu z tego serialu.

Diuna: Proroctwo mogło być ciekawym uzupełnieniem kinowego świata Diuny, które wprowadzałoby zupełnie nowe elementy do tego uniwersum, jeszcze bardziej umacniając filmy i pozwalając na nie spojrzeć pod nowym kątem. Niestety to produkcja, która trafiła na niekompetentnych twórców, zarówno tych byłych, jak i obecnych, którzy nie wiedzą, jaką historię chcą opowiedzieć i wrzucają wszystkie grzyby do barszczu, nawet nie sprawdzając, czy są one trujące, czy też nie. Serial jednak zaliczył zadowalającą oglądalność, więc drugi sezon już znajduje się w produkcji. Bardzo chciałbym dać mu szansę, ale tylko wtedy, gdy zyska on zupełnie nowych twórców. Do tego czasu pozostanę wierny Denisowi Villeneuve’owi, czekając na jego wielkie zwieńczenie historii Paula Atrydy.

4,0
Diuna: Proroctwo zaprzepaszcza wszystko, co Denis Villeneuve zrobił dla serii w dwóch kinowych filmach.
Plusy
  • Retrospekcje ogląda się nieźle za sprawą świetnej Jessici Barden
  • Polityczne wątki w pierwszych odcinkach potrafią zaciekawić
  • Travis Fimmel wciąż ma w sobie coś z Ragnara i za to go lubię
Minusy
  • Spartaczona historia przez niekompetentnych twórców, którzy nie wiedzieli, co chcą przedstawić na ekranie
  • Za dużo wątków, za dużo postaci
  • Zbyt szybkie tempo prowadzenia historii
  • Bohaterowie niewarci zapamiętania
  • Zmarnowany potencjał osadzenia akcji serialu na 10 tysięcy lat przed wydarzeniami z filmu
  • Postać Desmonda Harta zasługiwała na więcej
  • Przeciętne aktorstwo
  • Daleko temu do jakości technicznej z filmów Denisa Villeneuve’a
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!