W jaki sposób serial Fallout zmienia obliczę adaptacji gier? Dlaczego spełnia się jako idealna reklama dla popularnej serii gier? O tym przeczytacie w tym felietonie.
"Wojna, woja nigdy się nie zmienia" - uczą nas od lat twórcy gry Fallout. Dają do zrozumienia, że bez względu na ubierane etyczne i prawne kostiumy, mające dawać poczucie bezpieczeństwa, człowiek i tak prędzej czy później spycha sam siebie na skraj przepaści. Okazuje się, że ta destrukcyjna natura jest też dobrym towarem. A popkultura wie, jak zrobić z tego użytek.
Jest coś znamiennego w fakcie, że produkcje, które nieco odmieniły obliczę filmowych ekranizacji gier komputerowych, nie są filmami, a serialami i w dodatku, obie skupiają się na podobnym temacie. "Koniec świata" zawsze się dobrze sprzedawał, tym razem przyczynił się do pewnego znaczącego tąpnięcia. Jeszcze niedawno, bo w ubiegłym roku, rozpływaliśmy się nad The Last of Us, uznając, że dramaturgicznie i aktorsko w świecie adaptacji gier długo nie otrzymamy już niczego lepszego. Chwilę później film Super Mario Bros. rozbił bank w kinach i wszystko stało się jasne - czasy, gdy filmy na bazie gry był równoznaczne z artystycznym obciachem i finansowym wstydem, odeszły w zapomnienie. Fallout tę sytuację, w mojej ocenie, przypieczętował.
Filmowe adaptacje gier przeżywały ciężkie chwile, ale coś się zmieniło
Gdyby premiera tego serialu miała miejsce jakoś na początku obecnego milenium (jeszcze zanim seria gier przejdzie trójwymiarową rewolucję i tym samy, osiągnie jeszcze większą popularność), wówczas, prawdopodobnie, podzieliła by los takich "hitów" jak Alone in the Dark, House of the Dead czy Far Cry. Owszem, w całym tym ścieku od czasu do czasu zdarzały się perły (Prince of Persia, Silent Hill), ale nawet te udane produkcje bardzo słabo radziły sobie w kinowych kasach, notując niezadowalające wyniki. Aura przeciętności filmów na bazie gier była zbyt silna, a winowajcą tego stanu nie był tylko Uwe Boll, ale także… widownia, którą niespecjalnie "grzała" możliwość oglądania wirtualnych bohaterów w nowej wersji.
Jakoś mniej więcej na etapie Tomb Raidera coś się zaczęło zmieniać. W filmie z 2018 roku wzięto na warsztat mocarną markę, choć nie była to pierwsza wersja filmowych przygód Lary Croft. Ponownie zaproszono do udziału aktorkę topową, w dodatku z Oscarem na koncie. Film miał też kilka innych atutów (w tym udane sceny akcji) i wiele wskazywało na to, że tym razem z tym "graniem" na kinowym ekranie będzie inaczej, nieco poważniej, po prostu lepiej. Film może nie zarobił kokosów, ale finansowo wyszedł przynajmniej na prostą i jestem pewien, że wysłał wyraźny sygnał do Hollywood, dając do zrozumienia, że o grach można opowiadać, na serio.
Tomb Raider punktem zwrotnym, Fallout przypieczętowaniem dobrej passy
W Tomb Raiderze, prócz Alicii Vikander, zobaczyliśmy także Waltera Gogginasa. To właśnie ten aktor stał się jedną z twarzy serialowego Fallouta. "Twarz" to eufemistyczne określenie, rzecz jasna, biorąc pod uwagę, że aktor wcielił się w wyjątkowo paskudnie prezentującego się ghula. Ta postać miała jednak tylko tworzyć pozory, bo pod warstwą potwora, skryła zaangażowanego wrażliwca, o którym opowiada poboczny, acz dość kluczowy wątek serialu. Cała fabuła jest zresztą jednym wielkim zaskoczeniem, podobnie jak ghul, który zamiast straszyć, budzi sympatię. Siła serialowego Fallouta, dostarczonego nam przez Amazona, opiera się na kilku rzeczach, w tym między innymi na bardzo sprawnym kontaktowaniu się z fanami poprzez nagromadzenie wszelkich easter eggów. Ale to już znamy.
Najciekawsze jest jednak w przypadku tego serialu to, że choć płynie na fali wznoszącej się, wywołanej przez Last of Us, jest serialem nie tyle adaptującym treść gry, a adaptującym jakoby najbardziej atrakcyjne i typowe elementy świata przedstawionego, dostarczając widzowi nową (acz powiązaną) opowieść. Metody narracyjne się oczywiście zgadzają, wciąż mamy do czynienia z tonacją prowadzoną z wyraźnym przymrużeniem oka, w której znajduje się miejsce na dramat, horror, ale także zaskakująco dużo humoru. Natomiast akcja rozwija wydarzenia z gier, idzie w nowym kierunku (nie raz sięgając też wstecz), jak przypuszczam, tworząc w ten sposób podłoże dla zapowiadanego Fallouta 5.
Najlepsza możliwa reklama gry
Z punktu widzenia marketingowego jest to w mojej ocenie posunięcie niezwykle sprytne. Oglądając serial, który bardzo umiejętnie oddaje klimat gry, ma się ochotę tuż po zakończonym seansie kontynuować przygodę, odpalając konsolę lub komputer tym razem w celu aktywnego uczestnictwa w tym świecie. Niejednokrotnie tak to właśnie u mnie przebiegało (i mniemam, że u was także), że po wyłączeniu Amazona, zgrabnie przeskakiwałem do Fallouta 4. Według mnie niebagatelne ma też znacznie formuła serialowa, oparta na odcinkach, bo stanowi mechanizm narracji o wiele bardziej adekwatny do gry, złożonej z questów.
GramTV przedstawia:
Cóż, Bethesda nie mogła wymarzyć sobie lepszej reklamy dla swoich produktów. Potwierdzają to zresztą wskaźniki sprzedaży gier, rosnące w miesiącu premiery serialu.
Przewagą serialowego Fallouta jest nie tyle suche zaprezentowanie znanej fabuły w wersji aktorskiej, ale stworzenie czegoś oryginalnego, rozwijającego świat. Staje się on na skutek tego jeszcze bardziej atrakcyjny (namacalny) dla tych, którzy już go znają, ale także pełni rolę zaproszenia dla tych, którzy dopiero zaczynają przygodę z tą postapokaliptyczną serią. Dynamicznie rozwijająca się branża gier nie mogła zatem dłużej być lekceważona przez Hollywood. Owszem, gdy funkcjonowały w świadomości producentów filmów, ale raczej nie traktowano ich poważnie. Ale tak samo było kiedyś z komiksami.
Dopiero teraz, za sprawą nowych praktyk i doświadczeń, pojawia się realna perspektywa tworzenia kinowych i serialowych hitów, wykorzystujących korelację dwóch branż medialnych, z potencjałem do nadawania sygnału zarówno do fanbazy, jak i do widzów bardziej związanym z kinem, mniej z grami.
Moje przewidywania? Wieszczę nadejście złotej ery filmowych (serialowych?) adaptacji gier komputerowych. Ten "koniec świata" przyczynił się zatem, paradoksalnie, do nowego początku.
Opisałeś prawie wszystkie wady F4. Ale dla mnie największą jest brak możliwości wyspecjalizowania postaci w jakimś kierunku, coś w stylu klas postaci typu złodziej, spec od warki wręcz itd. W F4 to nie ma żadnego znaczenia. Wybór jest co najwyżej w rodzaju broni którą zabijesz wrogów, a trzeba ich tłuc, bo po prostu wszędzie się respawnują.
Kwestia gustu, mi nie przeszkadza tak otwarte rozwijanie postaci bez konkretnych buildów choć doceniam też jeśli twórcy zaoferują tworzenie buildów zaprojektowane z głową - najgorszy przypadek to jak twórcy zaplanowali dla przykładu 6 buildów głównych, wszystkie brzmią spoko ale tylko 2 realnie będą dawać satysfakcję z zabawy i jako że gry RPG raczej należą do tych dłuższych to postawienie na nieciekawy build na kolejne paredziesiąt godzin zabawy jest po prostu katorgą. No i też gry stawiające na konkretne buildy bardzo często nie wynagradzają nas innym doświadczeniem gry - nie ma znaczenia w wielu grach czy grasz magiem/mnichem/wojownikiem/łotrzykiem bo misje będą te same choć podejście może być w nich inne. Taki Gothic 2 oferuje całkiem sporą różnorodność doświadczenia zależnie od tego w jakim kierunku "kariery" pójdziemy czy zostaniemy paladynem, magiem czy łowcą smoków to dostaniemy inne zadania. Dragons Age Origin też całkiem zręcznie operuje chociażby początkiem naszej historii bo liczy się nasze pochodzenie i rasa choć o ile dobrze pamiętam to na pewno jako mag dostajesz dwa oryginalne zadania niedostępne dla innych. Może DA nie jest symbolem i wzorem niesamowitego systemu RPG ale jest kurde dobrą grą.
Fallout 4 myślę, że największy grzech jaki popełnił to przekonał graczy, że jest grą RPG (cyberpunk 2077 z resztą też XD) i tego wszyscy wymagają od niego, a sam w sobie jest grą opartą na eksploracji i fabule (płytkiej to prawda ale moim zdaniem ciekawej). Bethesda nawrzucała tu mechanik, z których nie trzeba korzystać choć można i jest to duży plus jak i minus tych gier - bo wielu graczy wychowanych na starych grach raczej będzie chciało chwytać się każdej mechaniki i następuje zgrzyt - bo nie dla każdego jest każda mechanika, mamy wolny wybór, a mimo to brniemy w to czego nie chcemy bądź nie potrzebujemy. Tak jak wspomniałem - budowanie osad jest w 90% opcjonalne bo 10% zostaje by pchnąć wątek Minutemanów w głównej osi fabularnej, a mimo to wielu graczy narzeka na tą mechanikę mimo, że mogliby ją spokojnie olać.
Crafting rozwinięty do granic absurdu - bierzemy zwykły pistolet i możemy z niego i zebranych śmieci zrobić karabin automatyczny, z super zaawansowanym celownikiem noktowizyjnym, a to wszystko na zwykłym stole z gównianymi narzędziami. Niby fajne a jednak bez sensu.
Chyba każda gra z craftingiem tak działa, a ten system wciąż jest bardzo fajny
Figurki z niebieskim ludzikiem - moim zdaniem porażka. Zresztą cały system SPECIAL został zmutowany w jakieś dziwactwo.
Tutaj to już chyba kwestia gustu, ja osobiście jestem wielkim fanem takich nieoczywistych sposobów na rozwinięcie cech naszej postaci i w takim Gothic 2 zwiększenie statystyk poprzez zjedzenie określonej liczby jabłek, grzybów czy czytanie starożytnych tablic sprawiało mi nie lada frajdę. W F4 mamy te figurki i komiksy, nic wielkiego, a jednak stanowią zachętę do eksploracji świata. Wciąż sądzę, że największą wadą tych gier jest to jak została zaprojektowana walka i przeciwnicy - rozwój postaci oparty o suche liczby bez odblokowywania nowych mechanik po prostu szybko zaczyna nudzić, a to prowadzi nas pośrednio do przyczyny dlaczego walka jest tak niesatysfakcjonująca - przeciwnicy to gąbki na naboje, a jak się rozwiniemy to już nie są aż takimi wielkimi gąbkami na naboje ale wciąż się nie opłaca zwiększać poziomu trudności więc przez cały czas i tak nie czuć zagrożenia ze strony większości z nich.
FromSky
Gramowicz
21/08/2024 00:16
Lucek napisał:
Opisałeś prawie wszystkie wady F4. Ale dla mnie największą jest brak możliwości wyspecjalizowania postaci w jakimś kierunku, coś w stylu klas postaci typu złodziej, spec od warki wręcz itd. W F4 to nie ma żadnego znaczenia. Wybór jest co najwyżej w rodzaju broni którą zabijesz wrogów, a trzeba ich tłuc, bo po prostu wszędzie się respawnują.
Crafting rozwinięty do granic absurdu - bierzemy zwykły pistolet i możemy z niego i zebranych śmieci zrobić karabin automatyczny, z super zaawansowanym celownikiem noktowizyjnym, a to wszystko na zwykłym stole z gównianymi narzędziami. Niby fajne a jednak bez sensu.
Figurki z niebieskim ludzikiem - moim zdaniem porażka. Zresztą cały system SPECIAL został zmutowany w jakieś dziwactwo.
Zdecydowanie można zrobić kilka różniących się sporo buildów w tym atakującego wręcz skrytobójcę albo postać mocno bazującą na VATS, było sporo gorszych gier AAA pod tym względej jak np Wiedźmin i sporo lepszych ale to głównie domena rougelików
Crafting jest równie nie-realistyczny jak w każdej grze z craftingiem, nawet jak wizualnie są bardziej imersyjnie jak w Last of us to tak samo nie mają sensu a nawet są jeszcze prostsze
Akurat zanajdźki ma F4 bardzo fajne, wszystkie coś dają, są ciekawe i można je znaleść prawie w każdej lokacji
dariuszp
Gramowicz
20/08/2024 23:25
koNraDM4 napisał:
To wszystko nie ma znaczenia. Siłą Fallout 1 i 2 był scenariusz. Te gry były świetnie napisane. To był główny powód ich sukcesu.
Bethesda nigdy tego nie zreprodukowała. Z tego powodu też nienawidzą New Vegas mimo że chyba zrozumieli że dalej nie mogą udawać jakby ta gra nie istniała i że to najlepsza część w "ich" serii więc musieli użyć ją w serialu (końcówka i pewnie sezon 2).
Fallout 4 wg mnie jest najgorszy ze wszystkich (obok 76 ale to w zasadzie ta sama gra).
Co z tego że kamera lepiej pracuje podczas dialogów jak dialogi są okropne
Co z tego że jest budowanie osad skoro to zbędna mechanika, strata czasu. Oni tak nie mają pojęcia jak to robić że w Starfield udało im się jakoś to zrobić jeszcze gorzej. Potrzebujesz jedną minimalną bazę by ulepszyć broń. Tyle.
Walka z użyciem broni białej równie zła co w poprzednich ich grach. Co jest śmieszne bo poprzednie ich gry skupiały się na tym więc powinni chociaż to robić znośnie.
Serial jest wg mnie taki sobie. Da się oglądać jeżeli nie myślisz. Jeżeli myślisz to ciężko się go ogląda. Ale to normalka. Tego typu produkcje na ogół są kiepskie.