Netflix ma niewątpliwie nowy hit. Od pierwszych dni wyświetlania serial Dojrzewanie narobił sporo szumu. Wysoka oglądalność tego zaledwie czteroodcinkowego serialu idzie w parze z szerokim, społecznym komentarzem, jaki serial sprowokował.
Można psioczyć na Netflix, ale jednego nie da się mu odmówić. W zalewie produkcji raz na jakiś czas da nam prawdziwą perełkę i choćby dlatego warto wciąż tej platformie ufać. Wszystko dlatego, że medialny gigant ma bardzo otwarte i szerokie podejście do kina. Z jednej strony bombarduje nas kontentem głośnym i spektakularnym, pokroju Electric State, którego porażka nie jest tak po prawdzie przez nikogo zauważalna, bo nie jest obarczona kinowymi wynikami finansowymi. Z drugiej strony często pozwala sobie na artystyczne ryzyko, nie szczędząc grosza na realizację pomysłów tych nieco bardziej ambitnych, żeby nie powiedzieć ryzykownych. Ale kto jak kto, to akurat medium wymalowane czerwonym napisem na ryzyko może sobie pozwolić – wszak, według najnowszych danych, to właśnie Netflix jest liderem medialnego strumienia; regularnie notuje bowiem wzrost nowych użytkowników, a takie tytuły jak Squid Game nakręcają mu niebywale oglądalność, przez co jego akcje wciąż rosną.
To daje sposobność do tego, by na platformie mogły pojawić się tak artystyczne, niejednoznaczne produkcje jak Reniferek – szalenie osobisty serial, który zaskakuje formą, tematyką i grą aktorską, a jeszcze bardziej tym, że został oparty na osobistych przeżyciach scenarzysty i aktora w jednym. Zaowocowało to rozgłosem, kontrowersjami i… nagrodami. W zeszłym roku na liście najlepszych seriali umieściłem także niebywale oryginalnego Ripleya, który także zaskoczył mnie tym, jak nietypową i wymagającą produkcją się okazał. Niby fabuła, którą już znamy – chociażby z filmu z Mattem Damonem – ale to, w jaki sposób zostało to opowiedziane, zachęca do tego, by zaparzyć sobie dobre, włoskie espresso, na chwilę zwolnić i wtopić się w ten niespieszny klimat czarno-białego serialu z błyskotliwym bohaterem i zbrodnią w tle.
Dojrzewanie
Im bliżej, tym szczerzej
Mamy kwiecień, a ja już wiem, że w moim zestawieniu seriali za rok 2025 także znajdzie się kolejna produkcja Netflix. I znowu będzie to produkcja radykalnie odbiegająca od tego, z czym kojarzy się nam popcornowa aura medialnego giganta. Dojrzewanie – zaledwie cztery odcinki, kręcone w dodatku na jednym ujęciu, ale tyle w tym prawdy, szczerości i bezkompromisowości, że można by tym obdarzyć wiele innych produkcji, mizdrzących się do widza za sprawą swego udziału w wielkich uniwersach i sławnych markach. Dojrzewanie pokazuje, że czasem największe emocje w kinie nie muszą być wynikiem największego budżetu i spektakularnego pomysłu na widowisko.
W czym rzecz? Jeśli jeszcze nie widzieliście tego wyjątkowego serialu – co wydaje się trudne, biorąc pod uwagę, jak szeroko i głośno jest komentowany – spieszę z wyjaśnieniem. Dojrzewanie to cztery odcinki o tym, że źle się zadziało w pewnej rodzinie. Pewien młody chłopak, nastoletni Jamie (w tej roli zaskakująco naturalny Owen Cooper), zostaje pewnego słonecznego poranka aresztowany przez policję. Nie zdążył nawet zjeść śniadania. Policja postanowiła działać dynamicznie i z zaskoczenia, bo ma ku temu bardzo konkretne powody. Chłopak stał się głównym podejrzanym w sprawie o brutalne morderstwo koleżanki z klasy. Najpierw jednak bohater trafia razem z rodzicami na posterunek, czego ci kompletnie nie rozumieją, wierząc w niewinność syna. Pierwszy odcinek, w moim mniemaniu najlepszy z czterech, które otrzymujemy, nie kończy się jednak cliffhangerem. Sprawa staje się boleśnie jasna, a my pozostajemy z uczuciem rozbrajającej szczerości twórców, którzy nie chcieli nas zwodzić, a postawili przed faktem dokonanym.
Dojrzewanie
Kamera nie przestaje kręcić, emocje nie przestają płynąć
Mimo tego, że każdy odcinek kręcony jest na jednym ujęciu (co budzi uzasadnione zainteresowanie i podziw, aczkolwiek wbiję szpilkę w ten balon, bo wiem, że w tak wyglądającej wirtuozerii operatorskiej kryje się sporo iluzji – czego dowodem jest przypadek filmu 1917) to jednak serial prezentuje cztery diametralnie różne ujęcia tematu. Tak jakby twórcy chcieli opowiedzieć o problemie z różnych perspektyw, dając do zrozumienia, że każdy przeżywa go inaczej. Wiemy już, na czym polega ów problem – jest zbrodnia, musi być kara. W kolejnych rozdziałach historii odkrywamy, jakie było tło tej historii, w jak niekomfortowych i toksycznych warunkach Jamie dojrzewał (odcinek drugi), a także w jaki sposób konfrontacja ze szkolnym środowiskiem wpływa na policjanta prowadzącego sprawę – co mówi mu to o jego relacji z synem. W trzecim, równie mocnym odcinku co odcinek pilotażowy, ponownie stykamy się z chłopakiem, ale poznajemy go już z zupełnie innej strony. Duża zasługa w tym pani psycholog, która doskonale prowadzi z nim rozmowę, obnażając wszelkie, trawiące go bolączki – od społecznych presji, po zaburzone męskie wzorce. I głęboki lęk przed kobietami.
GramTV przedstawia:
Jeśli już tak płynę, to popłynę do końca. Czwarty odcinek zamyka tę historię klamrą. Jest może najmniej efektowny, najmniej wyrazisty, ale w moim mniemaniu jest w tej układance najważniejszy. W końcu poznajemy bowiem ojca, który w dniu swoich urodzin stara się, jak może, by zachować pozory normalności. Chce dobrze zjeść, powiedzieć żonie, że ją kocha, wybrać się do kina i… nie myśleć o swoim synu. Brutalna rzeczywistość przychodzi do niego jednak sama. Wzruszyłem się w momencie, gdy syn zadzwonił do ojca z życzeniami. A popłakałem się wtedy, gdy grający ojca Stephen Graham wszedł do pustego pokoju swego dziecka i, uginając się pod ciężarem wspomnień, przyznał się do własnej bezradności. Do tego też, że gdzieś w tym pędzie, potrzebie zapewnienia bezpieczeństwa – głównie finansowego – zgubił bezpieczeństwo emocji. Dał dom, dał pokój, dał łóżko i komputer, ale nie dał odwagi i pewności, że świat, który spotka tuż za drzwiami, nie zrobi mu krzywdy.
Dojrzewanie
Dorastanie boli
To zdecydowanie jedna z najmocniejszych rzeczy, jaką Netflix wypuścił w ostatnich latach. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Ale na miano sensacji ten serial nie zasługuje. Nie dlatego, że ma prostą, pozbawioną wolt fabułę. Nie dlatego, że trzyma się blisko ziemi, opowiadając o problemach, o które w mniejszym lub większym stopniu każdy z nas chociażby się otarł – bo zaburzona komunikacja z dzieckiem, niepewność o jego los, to nie jest temat nowy. Wydaje mi się, że fakt, iż Dojrzewanie, będące wspólną realizacją wspomnianego już Grahama i reżysera Jacka Thorne’a, osiągnęło tak wysokie wyniki oglądalności, świadczy o tym, że po pierwsze – jesteśmy, jako widzowie i jako ludzie, spragnieni prostych i szczerych emocji bijących z ekranu. A po drugie – dlatego, że Dojrzewanie jest swego rodzaju zwierciadłem, w którym każdy z nas się przejrzał i zrobił rachunek sumienia. Wynik, biorąc pod uwagę popularność Dojrzewania, nie jest jednak optymistyczny.
Echem wybrzmiewają w Dojrzewaniu takie problemy jak uzależnienie od nowych technologii (tak, graczu, do ciebie także kieruję te słowa). Nieumiejętność traktowania mediów społecznościowych z należytym dystansem, przesadne zawierzanie temu, jakich poglądów i zachowań stały się one siewcą, oraz bagatelizowanie faktu, że nie powinny być one traktowane jako zamiennik prawdziwej relacji. Zasmucę was, tak jak bezceremonialnie zrobili to twórcy Dojrzewania, którzy zostawili nas z ogromnym bólem brzucha po seansie. To, że szeroko komentujemy i zachwycamy się Dojrzewaniem, nie świadczy jeszcze o tym, że wyciągniemy z tego wnioski i staniemy się lepszymi ludźmi. Dobrze jest jednak czasem wmówić sobie, że dzięki filmowi lub serialowi jest to możliwe. Ten serial nie powstałby, gdybyśmy my sami nie napisali do niego scenariusza.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!