Dungeons & Dragons: Złodziejski Honor - recenzja. Witaj, wesoła przygodo!

Michał Myszasty Nowicki
2023/04/08 18:15
0
2

No i wreszcie się udało.

Dungeons & Dragons: Złodziejski Honor - recenzja. Witaj, wesoła przygodo!

Dungeons & Dragons nie ma szczęścia do filmów. Kilka wcześniejszych podejść do aktorskich produkcji kończyło się zawsze mniej lub bardziej spektakularną klapą. Filmy te mogły co prawda posiadać jakąś wartość dla zagorzałych fanów systemu, ale już dla widza z zewnątrz były po prostu kiepskim fantasy. Nadeszły jednak lata dwudzieste XXI wieku i przyniosły (po części przez pandemię) ogólnoświatowy renesans grania w klasyczne RPG, a co najważniejsze, przebicie się do mainstreamu. Sam trend rozpoczął się już wcześniej, bo dzięki takim produkcjom, jak Stranger Things, czy internetowy serial Critical Role, świat dowiedział się, że D&D wciąż żyje, ma się świetnie i bawi nie tylko “piwniczniaków”, ale też celebrytów.

Uproszczona i przyjazna neofitom piąta edycja Dungeons & Dragons wdarła się przebojem na salony. Hasbro zaczęło liczyć napływające szerokim strumieniem pieniądze, posypało gadżetami i innymi powiązanymi produktami na licencji, którą na szczęście nie szafowano byle gdzie, jak w przypadku choćby Warhammera. Powstały komiksy, serial Vox Machina od Amazona oparty na pierwszych sezonach Critical Role zbierał świetne opinie, a do nas dotarły wieści o kinowej produkcji z Zapomnianych Krain - Dungeons & Dragons: Złodziejski Honor. I pojawił się oczywisty, biorąc pod uwagę wcześniejsze produkcje, strach.

Na szczęście nieuzasadniony. Albowiem Dungeons & Dragons: Złodziejski Honor jest naprawdę dobrym filmem przygodowym dla szerokiego grona odbiorców. Jest jak piąta edycja D&D - przyjazny dla świeżaków, ale nie obrażający weteranów. Taki w sam raz. I to jeden z nielicznych przypadków, kiedy coś, co jest do wszystkiego, wcale nie jest do smoczego zadka. A wręcz przeciwnie. Musimy tylko zdać sobie sprawę z tego, czego oczekujemy. Bo Złodziejski Honor to typowo rozrywkowe kino, pełna humoru przygodówka z odrobiną moralizatorskiego zacięcia. Przy takim nastawieniu film was nie zawiedzie.

Chodź, opowiem ci bajeczkę

Nie będę oczywiście spoilerował fabuły, ale nie jest ona - nawet jak na standardy kina rozrywkowego - specjalnie oryginalna. Rzekłbym nawet, że w wielu momentach bardzo dosadnie i dosłownie wykorzystuje motywy będące mocno wyeksploatowanym kanonem przygodówek i scenariuszy RPG. Cała sztuczka polega na tym, że w przyjętej konwencji trudno się na to obrażać, ba, to nawet atut! Twórcy Złodziejskiego Honoru mrugają do widza okiem od pierwszych scen, aż do napisów końcowych. Bawią się cały czas konwencjami i w większości przypadków wchodzą z tej zabawy zwycięsko, a nam dostarczają masę zabawy. Choć faktem jest, że bywają momenty, gdy nieco przesadzają z chęcią wciśnięcia do jednej sceny połowy Podręcznika Gracza i Księgi Potworów. Z dwojga złego wolę jednak przesyt, niż niedosyt.

Tym bardziej, że historia chwilami pędzi przed siebie jak szalona, ale na szczęście dostajemy co kilka chwil spokojniejszą scenę dla złapania oddechu. Często zmieniają się plany i miejsca, odwiedzimy z bohaterami sporo znanych z uniwersum Forgotten Realms miejsc, a nieco ponad dwie godziny projekcji mijają niemal niezauważalnie. Oznacza to, że tempo i sposób narracji są godne pochwały - dłuższych i spokojniejszych scen nie traktujemy jako nudnego wypełniacza, ale chwile na złapanie oddechu i pogłębienie jakiegoś tematu. Bo warto tu dodać, że Złodziejski honor nie tylko bawi, ale też i wzruszyć potrafi. Co więcej robi to w absolutnie naturalny sposób. Nawet nie wiemy, kiedy zaczynamy przejmować się losem bohaterów i to bardziej, niż byśmy się do tego chcieli przyznać.

Chodź, opowiem ci bajeczkę, Dungeons & Dragons: Złodziejski Honor - recenzja. Witaj, wesoła przygodo!

GramTV przedstawia:

Podobają mi się również rzeczone postacie i to zarówno główni bohaterowie opowieści, jak i antagoniści. Oczywiście tutaj również posłużono się pewnymi dedekowymi kalkami, ale podobnie jak w przypadku fabuły, film na tym wcale nie ucierpiał. Choćby dlatego, że przynajmniej kilka z tych wzorców potraktowano przewrotnie, z dużą, chwilami bardzo dużą dozą ironii. Taką już chwilami balansującą nawet na granicy cringe’u, ale wciąż w przyjętej konwencji strawną. Najważniejsze, że tych bohaterów - zarówno dobrych, jak i złych - się zapamiętuje, bo są tak “po staremu” charakterystyczni i charyzmatyczni.

Na pewno najciekawiej wypadają tutaj Chris Pine i Hugh Grant, którzy wydają się stworzeni do swoich ról, dają popis komediowych umiejętności aktorskich i świetnie wykorzystują wrodzoną charyzmę. Ogólnie cała obsada wydaje się być trafiona, nie było chyba żadnej postaci, na widok której miałem ochotę zawołać: “no chyba was…”, co zdarza mi się ostatnio często. Co jednak najważniejsze, to wszystko razem świetnie współgra, jest w tym chemia, czuje się, że aktorzy poczuli swoich bohaterów i pojawiły się tu świetnie grające relacje. Mam tylko pewne zastrzeżenia do Michelle Rodriguez, której postać oferowała możliwości, jakich aktorka na pewno nie wykorzystała. Zabrakło mi w jej grze jakiejś swobody, odrobiny totalnie wyluzowanego szaleństwa, które w kilku scenach na pewno wzbogaciłoby tę postać.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!