Dzień zero – recenzja serialu. Ostatni sprawiedliwy

Radosław Krajewski
2025/02/20 08:01
0
0

Na Netflixie zadebiutował pierwszy amerykański serial z Robertem De Niro. Oceniamy, czy aktor znalazł dla siebie nową niszę.

Żniwiarze

Może jest to śmiałe stwierdzenie, ale wydaje się, że od czasów wojny secesyjnej Ameryka nie była tak podzielona, jak jest teraz. Rzecz jasna silne polityczne i społeczne podziały widoczne są również w innych krajach, zarówno europejskich, jak i azjatyckich, ale jak na USA przystało, u nich wszystko musi być większe, bardziej dosadne i efektowne. Gdy jednak wydawało się, że Republikanie jeszcze długo nie powrócą do Gabinetu Owalnego w Białym Domu, zaczęły powstawać najróżniejsze produkcje, które miały rozliczyć prezydenturę Donalda Trumpa i pokazać coraz gorszą sytuację Stanów Zjednoczonych, którą pozostawił po sobie 45. prezydent. Netflixowy Dzień zero również wpisuje się w te kryteria, chociaż serial przedstawia całkowicie fikcyjną sytuację. Nieprzypadkowo jednak serial można określić zarówno mianem thriller, jak i produkcji z gatunku „politycznej fikcji”. I chociażby z tego względu warto po Dzień zero sięgnąć.

Dzień zero
Dzień zero

George Mullen (Robert De Niro) to były prezydent USA, którego ponownie wzywają do służby, gdy Ameryka zostaje nagle zaatakowana. Gdy obywatele zastanawiają się, kto i dlaczego stoi za niebezpiecznym cyberatakiem, grożąc kolejną falą destabilizacji państwa, Mullen powołuje komisję śledczą, która ma zbadać akt terroryzmu i pociągnąć winnych do odpowiedzialności. Chociaż większość jest zgodna, że za atak stoi Rosja, to George nie zamierza wierzyć tym plotkom. Wraz ze swoją prawą ręką Rogerem Carlsonem (Jesse Plemons) i doradczynią Valerie Whitesell (Connie Britton), nie cofną się przed niczym, aby odkryć prawdę. Trafiają na trop grupy prawicowych ekstremistów nazywających się Żniwiarzami i prezentera Evana Greena (Dan Stevens), który w ostrych słowach wypowiada się o obecnie urzędującej prezydent Evelyn Mitchell (Angela Bassett), jak i samym Mullenie. Zwraca na siebie uwagę organów ścigania, którzy podejrzewają, że to wcale nie obce siły mogą mieć coś wspólnego z atakiem. Na domiar złego George konfrontuje się z własnymi demonami, jednocześnie odkrywając prawdę o tajnej rządowej broni, która może zmienić świat.

W sześcioodcinkowym serialu dzieje się więc sporo, a może nawet czasami zbyt wiele. Wpływa to szczególnie na narrację poszczególnych wątków, która ma regularnie dostarczać nowe zwroty akcji, aby utrzymać zainteresowanie widzów. I nie ma w tym nic złego, gdyby tylko twórcom udało się lepiej zbalansować całą historię, która od początku do końca trzymałaby w napięciu. Niestety zdarzają się dłużyzny, szczególnie w wątkach obyczajowych, w których nieco brakuje dynamiki. Całość ogląda się szybko i w miarę lekko, ale wyraźnie widać, że twórcy mieli tutaj chrapkę na nowy House of Cards, ale mniej polityczny, a bardziej sensacyjny. W porównaniu z legendarnym serialem Netflixa Dzień zero wypada więc blado, szczególnie że historia stoi w rozkroku między podkreślaniem konsekwencji takiego cybernetycznego ataku a licznymi politycznymi machinacjami, które pojawiłyby się w takich okolicznościach.

Dzień zero
Dzień zero

I tutaj na scenę wkracza George Mullen, który jest największym plusem serialu. Były prezydent jest ostatnim sprawiedliwym, który kieruje się honorowym kodeksem, doskonale zdając sobie sprawę, że pracuje dla swoich obywateli. Oprócz pomniejszych błędów popełnionych w życiu rodzinnym, jest to wręcz krystaliczny bohater, niemający większych skaz. Przynajmniej tak wydaje się do czasu, kiedy podejmuje pewne desperackie kroki, aby dowieść prawdy. Mimo to szkoda, że nie pokazano więcej szarości tego bohatera, od którego przecież nikt by nie oczekiwał, że nie wykorzystywałby swoich rozległych koneksji, a w konsekwencji nawet pozycji i szantażów, aby osiągnąć swój cel (rzecz jasna wszystko dla dobra Ameryki i reszty świata). Szczególnie widoczne jest to w pompatycznym zakończeniu, w którym Mullen kładzie całą swoją karierę na szali, aby stanąć po stronie sprawiedliwości.

Wszystko dla prawa

Mimo to George Mullen jest świetnym bohaterem, ale nie ze względu na scenariusz, lecz grę Roberta De Niro. Aktor tworzy charyzmatyczną postać, stającą się liderem, którego każdy obywatel chciałby mieć na podorędziu w sytuacjach kryzysowych. Nie boi się ubrudzić rąk, choć nigdy nie przekracza granicy, po której nie ma już odwrotu. Dobrze jest zobaczyć De Niro w takiej roli, który wciąż musi zmazywać z siebie plamę udziału w wielu nieudanych komediach z ostatnich dwudziestu lat. To też nieco inna rola od tych, do których aktor nas przyzwyczaił, więc Dzień zero dodatkowo zyskuje na angażu tak znakomitego gwiazdora.

Dzień zero
Dzień zero

GramTV przedstawia:

Podobać się może również ukazanie siania dezinformacji i zarządzanie emocjami obywateli na przykładzie prawicowego prezentera Evana Greena. Podobnych „dziennikarzy” oraz YouTuberów i Influencerów od czasu pierwszej prezydentury Donalda Trumpa pojawiło się wielu w internecie, więc Dzień zero nie pomija tego motywu. Serial w dosyć tendencyjny, ale celny sposób prezentuje mechanizmy manipulacji, szczególnie w przestraszonym i gniewnym społeczeństwem, które chce jak najszybszej reakcji i znalezienia winnych, nawet jeżeli są tylko kozłami ofiarnymi. Serial Netflixa zdaje się więc przestrogą dla widzów, aby nie ulegali tanim emocjom i nie wierzyli we wszystkie rewelacje „gadających głów z ekranu”, w ciężkich i niespodziewanych sytuacjach, które mogą doprowadzić do jeszcze większej eskalacji problemów i zdestabilizowania działania całego państwa.

Chociaż postacie drugoplanowe nie są tak wyraziste jak główny bohater, to wciąż nieźle wypada Jesse Plemons jako Roger Carlson, który prowadzi podwójną grę z Mullenem, pokazując, jak brudna i bezwzględna potrafi być polityka. Nieźle wypada również wątek Alexandry, w którą wciela się Lizzy Caplan, córki George’a, z którą nie utrzymuje zbyt dobrych relacji, stając się poniekąd jego przeciwniczką.

Dzień zero to dobra propozycja dla fanów politycznych thrillerów, którzy lubią patrzeć, jak najważniejsze osoby w kraju radzą sobie z sytuacjami kryzysowymi i zwalczają dezinformację, aby nie pogrążyć państwa w chaosie. Mimo to w najnowszej propozycji Netflixa brakuje nieco większego rozmachu, napięcia i mniej schematycznej realizacji, która nie wybija się swoją formą, czy stylistyką ponad przeciętność. Na szczęście jest jeszcze świetny Robert De Niro i całkiem niezła reszta obsady, która ratuje nawet te mniej ciekawe wątki.

6,0
Dzień zero ma wszystko, aby stać się nowym hitem Netflixa. Nawet jeżeli tylko na parę tygodni.
Plusy
  • Robert De Niro w głównej roli
  • Niezła postać George’a Mullena, która pod koniec staje się trochę zbyt krystaliczna
  • Dobrze zaprezentowany wątek prawicowego prezentera
  • Historia o cyberataku ma swoje momenty
  • Udane pozostałe role
  • Tajemnica stworzona wokół głównego bohatera…
Minusy
  • …która jednak obiecuje więcej, niż jest w stanie dostarczyć
  • Zabrakło lepszego budowania napięcia i wykorzystywania licznych zwrotów akcji
  • Trochę za mało w tym emocji, a przez to i zaangażowania widza
  • Niektóre poboczne postacie wypadają kiepsko (jak Richard Dreyer)
  • Przeciętna realizacja
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!