Gliniarz z Beverly Hills: Axel F – recenzja filmu. Przeterminowany glina

Radosław Krajewski
2024/07/04 17:00
9
0

Po trzydziestu latach Eddie Murphy powraca do swojej przełomowej roli. Oceniamy, czy aktor otrzymał godne pożegnanie z Axelem Foleyem.

Na dobry początek

Nostalgiczny powrót po latach wciąż jest często wykorzystywanym motywem przez współczesne Hollywood. Kontynuacje hitów sprzed wielu lat zyskały nową młodość za sprawą Top Gun: Maverick, który pokazał, jak z czułością i szacunkiem podejść do oryginalnego materiału, jednocześnie otwierając furtkę dla ewentualnych kolejnych części z nowymi bohaterami. Swój własny legacy sequel zapragnęli mieć również producenci Gliniarza z Beverly Hills, licząc, że Eddie Murphy będzie w tym roku święcił nie mniejsze triumfy niż Tom Cruise dwa lata temu. Rzeczywistość okazał się jednak inna i jak aktorowi ciężko cokolwiek złego zarzucić, tak nowa część przygód Axela Foleya szybko obnaża wszystkie swoje wady. Gliniarz z Beverly Hills: Axel F zaczyna się z iście hitchcockowskim stylu, ale zamiast rosnącego napięcia, otrzymujemy spadek tempa akcji, prowadzący do nudy, a w konsekwencji do zaśnięcia przed ekranem.

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F
Gliniarz z Beverly Hills: Axel F

Axel Foley (Eddie Murphy) ani myśli odchodzić na emeryturę i wciąż prowadzi dochodzenia w terenie, ścigając przestępców w Detroit. Jednak gdy jego dawno niewdziana córka Jane (Taylour Paige) wpada w poważne tarapaty, jego dawny partner z Los Angeles, Billy Rosewood (Judge Reinhold) kontaktuje się z nim, aby zajął się tą sprawą. Nieoczekiwanie sam Billy wpada w ręce porywaczy, a Axel już od pierwszych minut w Mieście Aniołów ma ręce pełne roboty, przy rozwiązywaniu sprawy policyjnego spisku, który zagraża nie tylko jego bliskim, ale całemu wydziałowi w Los Angeles. Foley łączy więc siły ze swoją córką prawniczką oraz detektywem Bobbym Abbottem (Joseph Gordon-Levitt), aby odnaleźć i pokonać osobę, która stoi na czele niebezpiecznego gangu.

Jako że mamy do czynienia z legacy sequelem, pewien schemat prowadzenia historii musiał zostać zachowany, więc identycznie jak w poprzednich częściachi, Gliniarz z Beverly Hills: Axel F również rozpoczyna się od ukazania sprawy, którą obecnie zajmuje się główny bohater. Prowadzi ona do efektownej sceny akcji, gdzie Axel Foley pomyka pługiem śnieżnym przez ulice Detroit, próbując złapać złodziei, których łupem padły różne suweniry należące do zawodników NHL. Po tej sekwencji dużo obiecywałem sobie po najnowszym filmie Netflixa, naprawdę licząc na poziom choć trochę zbliżony do Top Gun: Maverick i godnego przywrócenia, a zarazem pożegnania Eddiego Murphy’ego ze swoją ikoniczną rolą. Niestety niemal cała reszta filmu pokazała, że dobry początek był najwyraźniej wypadkiem przy pracy i dalsza część jest już mniej dynamiczna, interesująca i absorbująca zmysły widza.

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F
Gliniarz z Beverly Hills: Axel F

Niestety Axel Foley musi dzielić swój ekranowy czas z dwójką nowych bohaterów, czyli jego córką Jane oraz detektywem Bobbym Abbottem. Wprowadzenie dużo młodszych postaci miało o tyle sensu, że 63-letni Murphy wyraźnie nie jest w swojej najwyższej fizycznej formie i w wielu scenach akcji nie mógł wziąć udziału, a w tych, w których uczestniczy, to cóż, nie wypada najlepiej. Mimo to ani Jane, ani też Bobby są skrajnie nieciekawymi bohaterami, którzy są równie nudni i schematyczni, jak niepotrzebni dla całej historii. Szkoda, że twórcy nie poszli inną drogą i nie zaserwowali nam kolejnych wspólnych przygód Axela, Billy’ego i Johna Taggarta. Gdy ta trójka pojawia się na ekranie, najlepiej całą trójką, od razu film staje się lepszy, zabawniejszy i bardziej nostalgiczny. Szczególnie szkoda Rosewooda, który odgrywa zdecydowanie zbyt małą rolę.

Eddie Murphy i długo, długo nic

Historia dużo czasu poświęca na relacje Foleya z Jane. Prawniczka ma żal do swojego ojca, że porzucił rodzinę i nie interesował się jej życiem, a teraz nagle znowu chce się stać dla niej ojcem. Jane uważa, że już za to za późno i Axela nie było w najważniejszych momentach jej życia. Muszą jednak ze sobą współpracować, co jest okazją, aby oczyścić atmosferę i nadać ich relacji nieco terapeutycznego wydźwięku. Problem w tym, że Axel jako czuły ojciec niespecjalnie chce się sprawdzić i Murphy nadal lepiej wypada celując do przestępców z broni, niż rozmawiając z córką o swoich i jej problemach. Niestety jest to wątek rozciągnięty na cały film i stanowi niemiłą odskocznię od kolejnych scen akcji.

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F
Gliniarz z Beverly Hills: Axel F

GramTV przedstawia:

Akcja również potrafi zawieść w Gliniarzu z Beverly Hills: Axel F. Gdy omawiana wcześniej początkowa sekwencja, jak i końcowa, dają radę, tak akcja w środku filmu nie jest specjalnie udana. Twórcom nie tylko brakowało pomysłu, ale zawiódł również niedoświadczony reżyser Mark Molloy, który wcześniej jedyne co nakręcił, to reklamy dla Apple’a, czy Nissana. Niestety brak obycia z tak dużą produkcją widać na każdym kroku i Netflix popełnił błąd, że powierzył ten film twórcy, który dopiero stawia pierwsze kroki w pełnometrażowych projektach.

Czasami udaje się zakryć część tych niedoskonałości dynamicznym montażem, czy umieszczeniem w finałowej sekwencji piosenki „Here we go!” w wykonaniu Lil Nas X, która powstała specjalnie na potrzeby filmu. Przerobiony na hip-hopową modłę główny motyw muzyczny Gliniarza z Beverly Hills brzmi nieźle, a już na pewno lepiej niż wykorzystanie elektronicznej muzyki przywodzącej na myśl lata 80. ubiegłego wieku w wielu innych scenach w filmie. Gliniarz z Beverly Hills: Axel F usilnie chce żerować na poprzednich trzech częściach, ale czasami robi to tak źle, że kłuje w oczy i uszy.

Eddie Murphy jest sercem tej produkcji i nawet jeżeli w scenach akcji czasami już nie może dać z siebie maksimum, to wciąż rozsiewa wokół siebie ten specyficzny, jedyny w swoim rodzaju urok. Dzięki niemu działa też humor, którego niestety nie jest zbyt dużo. Jednak jego żarty należą do tych najbardziej udanych, a liczne odniesienia do poprzednich filmów z serii, czy też zestawienia ze sobą tamtego i współczesnego świata, potrafią rozbawić. Gorzej wypadają jednak pozostałe role i Taylour Paige oraz Joseph Gordon-Levitt nie mają co na ekranie pokazać, a Judge Reinhold oraz John Ashton dopiero pod koniec mogą zaprezentować, że wciąż doskonale czują się w swoich słynnych rolach. Na całej linii zawodzi również główny antagonista, który jest tak przezroczysty i bezbarwny, że zapomina się o jego istnieniu, gdy tylko zniknie z ekranu.

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F powinien być lepszym filmem, ale źle rozłożone akcenty, nudne wątki, nieciekawe postacie i przede wszystkim niedoświadczony reżyser położyły tę produkcję. Warto obejrzeć pierwsze 20-30 minut nowych przygód Axela Foleya, które pokazują wszystko, co film ma najlepszego do zaprezentowania. Później jest już tylko równia pochyła, aż do finału, który jest drugim najbardziej udanym elementem czwartej części Gliniarza z Beverly Hills. Axel Foley i Eddie Murphy zasługiwali na o wiele lepsze pożegnanie.

4,0
Gliniarz z Beverly Hills: Axel F to dobra sekwencja otwierająca i kończąca, ale z przeraźliwie nudnym środkiem.
Plusy
  • Eddie Murphy nadal świetny w roli Axela Foleya
  • Otwierająca i zamykająca sekwencja akcji
  • Większość żartów jest udanych
  • Piosenka Lil Nas X wpada w ucho
Minusy
  • Nudna historia
  • Nieciekawy wątek relacji Axela i Jane
  • Pozbawione charakteru nowe postacie (Jane, Bobby)
  • Mało akcji i emocji w środkowej części filmu
  • Za mało ekranowego czasu dla bohaterów znanych z poprzednich części
  • Mark Molloy reżysersko zawiódł
  • Wyraźnie nieudane próby odwzorowania klimatu trylogii
Komentarze
9
Pajonk78
Gramowicz
Wczoraj 14:48

Obejrzeliśmy z żoną i bawiliśmy się bardzo dobrze. Dla nas takie 7-8/10.

Bruce_666
Gramowicz
Ostatni piątek
Sebastian108 napisał:

Bardzo zaniżona ocena nie mająca odzwierciedlenia w filmie.

Pierwszy raz? Nie od dziś wiadomo, że gust Radka jest odwrotny od ogólnego. No, chyba że mu zapłacą, to wtedy jego przedpremierowe recenzje są w jednakowym tonie co pozostałe :) Ciężko brać na poważnie kogoś, kto w każdym artykule robi mniejsze lub większe błędy (o Supermanie to ciągle powiela jeden i ten sam), a niekiedy wręcz ośmiesza się niewiedzą (najlepszy przykład to news o 4 sezonie The Umbrella Academy czy  też news o najnowszym patchu do Hogwards Legacy). A szczytem wszystkiego jest jego ocena Office PL. Ocenił ten twór wyżej niż Venom 2 :D Swego czasu był też fanboyem MCU i wszystko spod tego szyldu miało ocenę 8-9.

Sebastian108
Gramowicz
Ostatni piątek

Bardzo zaniżona ocena nie mająca odzwierciedlenia w filmie. Osobiście 7/10 ;D

ps; trochę smutno się patrzy na to co starość robi z ludźmi




Trwa Wczytywanie