A także serii Life is Strange i Remember Me, ale Banishers: Ghosts of New Eden najbliżej właśnie do Vampyra.
DON'T NOD prezentuje…
Jeśli jak dotąd nie mieliście okazji słyszeć o Banishers: Ghosts of New Eden, bo - prawdę mówiąc gra otrzymała trochę tytuł jak z generatora - to śpieszę donieść, że będzie to RPG akcji z perspektywy trzeciej osoby, które powstaje w studiu DON'T NOD. Premierę zaplanowano na 7 listopada tego roku na PC oraz konsolach Xbox Series X/S i PlayStation 5.
W co graliśmy?
Wydawca gry Banishers: Ghosts of New Eden, czyli Focus Entertainment, mocno jednak stawia na ten tytuł, bowiem udostępnił dziennikarzom wersję demonstracyjną, której ukończenie zajęło mi około dwóch godzin. Otrzymałem więc do dyspozycji całkiem spory kawałek, a właściwie jedno duże fabularne zadanie do wykonania. Moim celem było… zapolowanie na bestie. Brzmi banalnie, prawda? Oklepanie? Być może.
Miłe złego początki, a koniec?
Banishers: Ghosts of New Eden nie zrobiło na mnie dobrego pierwszego wrażenia. I to nie ze względu na bardzo nierówną optymalizację czy też momentami kiepską jakość grafiki, bo są to elementy, których nie chciałbym tutaj oceniać, wszak do premiery zostało jeszcze sporo czasu. Po tym, jak przejąłem kontrolę nad postacią wydawało mi się, że ja już to chyba wszystko gdzieś widziałem. Na pierwszy rzut oka Banishers: Ghosts of New Eden wygląda bowiem jak wszystkie inne gry tego typu. Z czasem jednak okazuje się, że gra DON'T NOD ma ciekawy pomysł na siebie.
Na uwagę zasługuje choćby umiejscowienie akcji. Przenosimy się bowiem do 1695 roku na tereny Ameryki Północnej. Głównym bohaterem produkcji jest łowca duchów, Red mac Raith, któremu niemalże przez cały czas towarzyszy Antea Duarte - jego kochanka. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Antea… nie żyje. Pojawia się więc obok naszego protagonisty właśnie w formie jednego ze znienawidzonych przez siebie duchów.
GramTV przedstawia:
Mamy już więc dwa istotne powody, dla których warto się zainteresować Banishers: Ghosts of New Eden. A to dopiero początek, bo gra oferuje możliwość swobodnego przełączania się między grywalnymi postaciami. Czasem możemy sprawdzić w walce, czy lepiej radzi sobie Red, czy też warto skorzystać z mocy Duarte. Antea bardzo często pełni jednak rolę mentorki, jej obecność sprawia, że gra staje się ciekawie urozmaicona. Do tego za sprawą tej postaci autorom udało się umiejętnie wpleść do gry system podpowiedzi. Jeśli kręcimy się bez celu albo jesteśmy blisko niego, lecz nie dostrzegamy rozwiązania, to najprawdopodobniej kobieta nas o tym poinformuje.
Wierzę, że w pełnej wersji Banishers: Ghosts of New Eden zaoferuje bardziej zróżnicowane lokacje, ale te z dema były niezwykle klimatyczne. Zająłem się bowiem eksplorowaniem lasu, trafiłem również do jakiejś jaskini, a potem znów wyszedłem na powierzchnię. W tym aspekcie również gra nie jest odkrywcza, zwłaszcza że autorzy prowadzą nas za rączkę, wskazując cel na kompasie (czasem musimy coś zlokalizować na wskazanym obszarze). Ale… No właśnie. Misja była skonstruowana tak, że aż chciało się dowiedzieć, co będzie dalej.
Rozgrywka w Banishers: Ghosts of New Eden jest bowiem mocno urozmaicona i różnorodna. Owszem, to wciąż niekończące się wycieczki od punktu A do B. Po drodze jednak biegamy, skaczemy, chodzimy przypierając się do ściany, musimy się gdzieś wspiąć, przełączyć jakąś wajchę, poskakać trochę po platformach, przełączyć się z jednej postaci na drugą, aktywując pewien teleporter, ustawiając się pod odpowiednim kątem, odblokować przejście poprzez przesunięcie wozu z węglem, który jest zablokowany, więc najpierw trzeba odstrzelić blokadę, i tak dalej, i tak dalej.
W gram.pl od 2008 roku, w giereczkowie od 2002. Redaktor, recenzent. Podobno dużo gra w Soulsy, choć sam twierdzi, że to nieprawda. To znaczy gra, ale nie aż tak dużo.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!