I nie chodzi tu o ogólne znaczenie tego słowa, a o serię gier.
Tak, tych całkiem niezłych drugowojennych produkcji, których mniej udane klony powstawały w kraju moskali chyba w dziesiątkach nawet. Jeśli bowiem graliście kiedykolwiek w jakikolwiek Blitzkrieg, to w Company of Heroes 3 poczujecie się jak w domu. Pytanie tylko, czy to dobrze, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że pierwsza gra z serii ma już niemal dwie dekady? Chyba domyślacie się odpowiedzi…
No dobra, to nie jest tak, że jest tylko tragicznie, czy coś. Ale kilka godzin spędzonych z jedną z misji w kampanii Company of Heroes 3 sprawiło, że bardzo poważnie zacząłem się zastanawiać, czy nie odpuścić sobie czekania. I nie wrócić do choćby Panzer Corps i to “dwa”, które - mimo wszystkich swoich wad - wciąż ma wielką grywalność oraz parę DLC, których jeszcze nie obczaiłem. Ale po kolei.
Szybki wstęp dla tych, którym hasło Company of Heroes nic nie mówi. To seria taktycznych gier wojennych, w których operujemy pojedynczymi oddziałami, odgrywając - ze sporą dozą realizmu - raczej kameralne potyczki na różnych frontach II wojny światowej. Czas rzeczywisty, skupienie na małych oddziałach, fabularne wydarzenia w ramach zadań… W skrócie - inspiracje Kompanią Braci widać tu było od początku. Ale gracze chcieli ponoć Afryki. I fajnie, bo to bardzo ciekawy, charakterystyczny i na swój sposób przełomowy teatr działań.
Jednak sama rozgrywka już nijak przełomowa nie jest. Żeby nie było, nie spodziewałem się tu rewolucji, czy jakiegoś super oryginalnego podejścia. Ba, byłem niemal pewny, że po cholernie fajnych patentach z mrozem, czy łamaniem lodu w dwójce, piaskiem w oczy tego nie przeskoczą. Ale mimo wszystko nie spodziewałem się, że tego piasku w oczy w ogóle nie będzie. Choć może to akurat wina niemal tutorialowej misji.
O której słów kilka. Zaczynamy bardzo dynamicznie, mamy dwa wozy oblepione piechotą i musimy w te pędy pomóc dociskanym przez Anglików włoskim sojusznikom. Pomagamy, niszczymy kilka wrogich pojazdów i dział ppanc, po czym wycofujemy się do bazy, aby uruchomić pojazd naprawczy i przywrócić do działania uszkodzonego StuGa-a i panzera. Pada rozkaz zajęcia kolejnych ważnych punktów na mapie, a potem kolejnych, co przybliża nas do zajęcia kluczowej w tym rejonie wioski. Po drodze dorabiamy się artylerii polowej i słynnej armaty plot 88 mm. Odpieramy nieskoordynowany i chaotyczny kontratak, po czym szybkim szturmem zdobywamy wioskę. Nie ma jednak czasu na odpoczynek, resztki oddziałów wroga zmierzają w naszą stronę, mamy dosłownie kilka chwil na zorganizowanie obrony. Kiedy kolejne chaotyczne fale wrogów zostają rozgromione, mamy wreszcie czas na zasłużony odpoczynek. To koniec tej misji.
Brzmi całkiem fajnie, prawda? Tak bardzo “kompaniowo-hirosowo”. I w sumie takie jest. Zasady rozgrywki nie zmieniły się zbytnio, a twórcy nie zamęczają nas - i chwała im za to - jakimiś przekombinowanymi aspektami zarządzania i ekonomii. Widać od początku, że kampania będzie przynajmniej trochę po staremu, nastawiona na opowieść o losach żołnierzy. Pewnie bez urywającej cokolwiek fabuły, ale z różnymi wyreżyserowanymi scenkami w ramach każdej z przygód. To w tej grze pasuje, tak być powinno. Jednak mimo pewnego powrotu do “starych, dobrych czasów”, podobnie jak wspomniany już Blitzkrieg, CoH3 wykłada się na szczegółach.